– A jak Stanton zorganizował zabójstwo? – spytał Giordino.
– To jedna z najdziwniejszych historii w całych dziejach Ameryki – rzekł Perlmutter. – Szczególnie dziwne jest to, że Stanton, najmując mordercę, dopuścił go do tajemnicy. To właśnie Booth, zabójca rzekomego Lincolna, podsunął Stantonowi aktora podobnego do prezydenta. Stanton wtajemniczył w sprawę również generała Granta; nie mógł postąpić inaczej, gdyż trzeba byto jakoś wyjaśnić dwudniową nieobecność Lincolna w stolicy. Nie wiadomo, dlaczego Grant zgodził się uczestniczyć w mistyfikacji; w-każdym razie twierdził on potem, że jeszcze po południu w dniu zabójstwa odbył długą rozmowę z Lincolnem. Agenci Stantona podali Mary Todd Lincoln jakiś narkotyk, po którym była tak oszołomiona, że wieczorem, kiedy fałszywy prezydent przyjechał po nią, rzekomo prosto od generała Granta, by ją zabrać do teatru – nie rozpoznała fałszerstwa.W teatrze – kontynuował Perlmutter – publiczność wstała i przywitała go owacjami. Tu znowu nikt niczego nie zauważył, gdyż loża prezydencka była kiepsko oświetlona i oddalona od widzów.
W tym momencie do akcji wkroczył Booth. Strzelił nieszczęsnemu, niczego nie podejrzewającemu durniowi w tył głowy. Śmiertelnie rannego aktora wieźli przez ulice miasta z chusteczką na twarzy, aby nikt nie zorientował się w mistyfikacji. Umarł w powozie, a Stanton załatwił resztę.
– Byli jednak jacyś świadkowie i później – zaprotestował Pitt. – Lekarze, którzy stwierdzili zgon, paru dostojników, najbliżsi współpracownicy Lincolna.
– Lekarze byli przyjaciółmi i agentami Stantona. Nie wiem natomiast, jak wprowadzono w błąd innych. Stanton nie napisał nic na ten temat.
– A zamachy na wiceprezydenta Johnsona i sekretarza stanu Sewarda? Czy to też należało do planu Stantona?
– Z pewnością. Po ich śmierci byłby przecież sukcesorem fotela prezydenckiego. Ale ludzie, których wynajął Booth, spartolili robotę.
– Mimo to Stanton rządził jako regent jeszcze przez kilka tygodni po objęciu urzędu prezydenckiego przez Johnsona. On też prowadził główne śledztwo, aresztował spiskowców i po błyskawicznym procesie doprowadził do ich powieszenia. On wreszcie rozpuścił pogłoskę, że Lincolna zabito z inspiracji Jeffersona Davisa; że była to ostatnia, desperacka próba przechylenia szali zwycięstwa na stronę Konfederacji.
– A więc pewnie i śmierć Bootha przed procesem wynikała z obaw Stantona, że tamten mógłby coś zdradzić – zasugerował Pitt.
Perlmutter pokręcił głową.
– W sławnej stodole, w której rzekomo zginął Booth, spłonął w rzeczywistości ktoś inny. Identyfikacja i sekcja zwłok były jednym wielkim oszustwem. Booth uciekł i przeżył jeszcze wiele lat. W końcu popełnił samobójstwo w Enid, w stanie Oklahoma, w tysiąc dziewięćset trzecim.
– Czytałem gdzieś, że podobno Stanton zniszczył dziennik Lincolna – rzekł Pitt.
– To prawda. Stantonowi udało się rozpalić wrogie nastroje wobec pokonanej Konfederacji. Wolał więc nie dopuścić do ujawnienia zamierzeń Lincolna, który chciał po zakończeniu wojny postawić Południe z powrotem na nogi i pisał o tym w swoim dzienniku.
– I mówisz – odezwał się z nagłą, niezwykłą dla niego powagą Giordino – że prawdziwy Abraham Lincoln to ta mumia przed nami?
– Jestem o tym przekonany – odparł Perlmutter. – Oczywiście, mogłyby to ostatecznie potwierdzić dopiero sumienne badania anatomiczne. Nawiasem mówiąc, takim badaniom poddano całkiem przypadkowo zwłoki tego dublera. Być może wiecie, że była próba kradzieży zwłok Lincolna z grobu w Springfield, w Illinois. Rabusie wykopali trumnę, ale zostali schwytani już na cmentarzu. Tę historię znają prawie wszyscy; nikt jednak nie wie, że ekipa przygotowująca zwłoki do ponownego pochówku stwierdziła ich nieautentyczność.
– Wtedy przyszło z Waszyngtonu polecenie, by nie rozgłaszać tego faktu, a grób zabezpieczyć tak, by już nikt nigdy nie mógł się do niego dostać. Trumny Lincolna i jego syna Tada zalano setkami ton betonu.
– Oficjalnie po to, by zapobiec profanacjom. W rzeczywistości po to, by pogrzebać na zawsze dowody zbrodni.
– Czy zdajesz sobie sprawę, co to znaczy?
– Z czego niby mam sobie zdawać sprawę?
– Z tego, że zmieniamy obraz historii. Kiedy ogłosimy, co tutaj znaleźliśmy, trzeba będzie zmieniać w podręcznikach cały najtragiczniejszy epizod historii Stanów Zjednoczonych.
Perlmutter popatrzył na Pitta niemal z przerażeniem.
– Chyba nie mówisz poważnie! W całej amerykańskiej literaturze, poezji, nawet w folklorze Abraham Lincoln jest traktowany jak święty i męczennik. Śmierć od skrytobójczej kuli uczyniła zeń symbol, ważny dla wszystkich przyszłych pokoleń. Jeśli ujawnimy machinacje Stantona, ten symbol runie. To straszliwie zuboży Amerykę i Amerykanów.
W zmęczonych oczach Pitta pojawił się błysk determinacji.
– Abraham Lincoln czczony jest przede wszystkim za swą niezłomną prawość i uczciwość. Pod tym względem nie dorównuje mu żaden inny, jak to nazywasz, "amerykański symbol". I co? Chcesz całą sprawę zataić? Chcesz zostawić jego doczesne szczątki w tak żałosnym, poniżającym położeniu? Abraham Lincoln Jak może nikt inny, zasłużył sobie na godny, uroczysty pogrzeb. Jestem pewien, że gdybyśmy mogli go o to zapytać, odpowiedziałby jednoznacznie: przyszłe pokolenia, którym służył całym swoim życiem, powinny poznać prawdę. Całą prawdę!
– Ja też tak uważam – powiedział twardo Giordino. – I zrobię wszystko, żeby ci pomóc w odsłonięciu tej ponurej kurtyny.
– Ależ to może przynieść fatalne skutki! – Perlmutter dyszał ciężko, jakby się dusił, daremnie szukając racjonalnych argumentów. – Na litość boską, Dirk, czy nie potrafisz tego pojąć? Tę sprawę należy pozostawić w tajemnicy. Naród nie może się o tym nigdy dowiedzieć!
– Mówisz jak ci wszyscy aroganccy politycy i biurokraci, którzy odmawiają społeczeństwu prawa do poznania prawdy – rzekomo w imię bezpieczeństwa narodowego, w imię ochrony najżywotniejszych interesów narodu. Tak jakbyś był Bogiem, jakbyś tylko ty wiedział co dobre, a co złe. Nie doceniasz społeczeństwa, Julien, nie doceniasz rozumu zwykłych ludzi! Oni przyjmą tę prawdę bez żadnych problemów, bez niepokojów i rozruchów. A gwiazda Lincolna będzie świecić jaśniej niż kiedykolwiek przedtem.
Perlmutter zrozumiał, że jego starania są beznadziejne. Splótł dłonie na wielkim brzuchu i westchnął ciężko.
– No dobrze. Napiszemy na nowo ostatni rozdział historii Wojny Secesyjnej, a potem pogodnie staniemy przed plutonem egzekucyjnym.
Pitt zbliżył się do zasuszonej postaci, groteskowo rozpiętej na fotelu. Uważnie przyjrzał się nienaturalnie długim rękom i nogom, i spokojnej, zmęczonej twarzy.
– Ja wiem jedno – rzekł cichym, ledwie słyszalnym głosem. – Po stu trzydziestu latach wygnania stary zacny Abe musi wreszcie wrócić do domu.