Литмир - Электронная Библиотека

Bellis była sparaliżowana strachem, który wezbrał w niej jak mdłości. Stała pod celą w kałuży krwi, z ręką nad klamką, zastygła ze zgrozy. Toczyła wewnętrzne zmagania, targana wahaniami.

„Po prostu wrzuć do środka” – mówił jeden głos. „Zostaw pod drzwiami” – doradzał inny. „Uciekaj”. W tym momencie zza drzwi dobiegł ją wrzask, potworny okrzyk przerażenia. Bellis zawtórowała mu, otworzyła drzwi i weszła do środka.

– Mam go! – krzyknęła, zrywając płótno z ohydnego posążka i unosząc go jak dar wotywny. – Powstrzymaj rzeź! Mam go! Weź go! Możesz go wziąć i wyjść!

Na drugim końcu pomieszczenia, oddzielony od Bellis kratami, Silas Fennec czołgał się z wrzaskiem do tyłu, wciskał się w kąt celi. Nawet na nią nie spojrzał. Raczkując jak dziecko, osłupiały ze strachu patrzył na to, co po niego przyszło.

Bellis podążyła za jego wzrokiem i ze spazmem wstrząsu, od którego się potknęła, zobaczyła grindylow.

Było ich trzech. Wpatrywali się w nią.

Szczęki mieli prognatyczne, obłe zęby zastygły w niezrozumiałych grymasach, ogromne oczy były otchłannie ciemne i nieruchome. Ramiona i torsy mieli humanoidalne, prężące się muskularnie pod napiętą skórą, szarozielone i czarne, połyskliwe jakby od śluzu. Poniżej talii ciała grindylow przechodziły w płaskie ogony kilka razy dłuższe od torsów.

Grindylow pływali w powietrzu. Machali ułożonymi w kształt litery „S” ogonami, posyłając wzdłuż nich gibką falę. Ramionami poruszali jak w chaotycznym tańcu, niby nurkowie, którzy bronią się przed siłą wyporu, rozpościerając i zsuwając obciągnięte błoną szpony.

Poruszali się absolutnie bezgłośnie. Mimo że zwrócili ku niej swe obrzydliwe twarze, Bellis była zahipnotyzowana ich uwodzicielskimi, nieustannymi, milczącymi ruchami. Machając ogonami, utrzymywali się w powietrzu z głowami na poziomie jej głowy.

Jeden z nich był obwieszony naszyjnikami z kamienia i kości, zachlapanymi ludzką krwią.

„Na bogów i Jabbera, co wam odbiło?” – pomyślała Bellis swoistym mentalnym piskiem. „Co wam odbiło? Wlekliście się z drugiego końca świata…”

Grindylow czekali.

– Macie… – Głos wiązł jej w gardle ze strachu. Wyciągnęła ku nim posążek, trzymając go ostrożnie, żeby jej nie wypadł z trzęsących się gwałtownie dłoni. – Przyniosłam go dla was – szepnęła. Możecie wracać. Możecie wracać. – Zimni i niemi jak ryby głębinowe, grindylow tylko na nią patrzyli, śmigając ogonami. – Proszę was, weźcie – powiedziała. – Proszę was, przyniosłam wam to, co wam ukradziono. Weźcie i wracajcie. Do Gengris.

„Zostawcie nas w spokoju” – modliła się. „Dajcie nam żyć”.

Posążek ciążył jej w wyciągniętych rękach.

Szybkim trzepnięciem ogona grindylow z naszyjnikami podpłynął do niej przez powietrze.

Bellis szarpnęła się gwałtownie, kiedy Fennec Silas wrzasnął do niej:

– Bellis, wynoś się stąd!

Grindylow przekręcił ku niej głowę. Krew płynęła po jego skórze strumyczkami we wszystkich kierunkach, na przekór grawitacji. Przeciągłym ziewnięciem grindylow rozwarł szczęki.

Bellis wzdrygnęła się i krzyknęła mimo woli.

Z gardła grindylow dobyło się jednak głębokie, dyszące kaszlnięcie. Koraliki krwi oblepiającej zęby spryskały trzymany przez Bellis posążek. Potem rozległa się rytmiczna seria kolejnych kaszlnięć: „Uch… uch… uch…”

Grindylow śmiał się.

Makabryczna, nieudolna parodia ludzkiego śmiechu.

Grindylow patrzył na nią bez zmrużenia oka, kiedy opuściła rozdygotane ręce. Z kamiennym odgłosem zacisnął zęby, rozwarł je ponownie i przemówił wprost z gardzieli obdarzonej precyzją ludzkich ust:

– Myślisz, że to? – szepnął głos, bez żadnej modulacji czy intonacji. – Ty kobieto myślisz, że to było zabrane? Dla tego ty kobieto myślisz, że my telepiemy się na drugi koniec świata? My rodzeństwo przychodzimy z ciemnego zimna jeziora, z pokarmowych wież i kadzi, z pałacu alg, z Gengris. Tropimy to miasto od dwóch czterech ośmiu wielu tysięcy kilometrów, wielu tysięcy. Zmęczeni, głodni i wściekli. Wiele miesięcy. My rodzeństwo siedzimy i czekamy pod waszym miastem, i polujemy, i nareszcie znajdujemy wiadomość, ciągle szukamy tego człowieka. Tego rabusia, złodzieja. Dla tego? – Grindylow pływał w powietrzu tam i z powrotem, patrząc na Bellis i pokazując palcem posążek. – Dla tego myślisz, że przybyliśmy? Dla tej kamiennej rzeczy? Płetwy maga? Jak prymitywne ludy myślisz, że poniżamy się przed bożkami wyrzeźbionymi w kamieniu? Dla zabawek hokuspokus? – Grindylow wykonał gwałtowny ruch i Bellis zachłysnęła się powietrzem, szarpnęła ręką do tyłu, jakby posążek parzył, i grindylow złapał figurkę, zanim zaczęła spadać. Uniósł ją i filigranem skóry pogładził kamienny policzek. – Tutaj jest esencja, ale mimo wszystko, dla tego? – Gardło sapnęło z oburzenia. – Myślisz, że jesteśmy dzieci, żeby lecieć na drugi koniec świata dla obdarzonej mocą zabawki?

Przeciągłym, przerysowanym, spowolnionym i zniecierpliwionym ruchem grindylow zatoczył ramieniem wielki łuk, rzucając figurką w powietrze. Z pewnością leciała bardzo szybko, ale Bellis widziała wyraźnie, jak wiruje w stronę krat, z dłońmi zaciśniętymi na podwiniętym do góry ogonie, precyzyjnie i odstręczająco wykonana, wielkie usta wydęte i gotowe do akcji, oko sypiące iskrami zimnego rozbawienia.

Z potężnym hukiem figurka uderzyła o żelazo i rozbiła się.

Poleciały odłamki i zimne krople czegoś podobnego do oleju.

Bellis osłupiała. Patrzyła, jak cząstki osiadają, a potem poczuła, że coś w eterze rezonuje i ucieka z pomieszczenia.

Na środku podłogi, otoczony kamiennym pyłem i żelatynowatym osadem, leżał płat mięsa. Płetwa maga, podobna do zepsutego, pomarszczonego filetu.

Nie patrząc na nią, grindylow zatrzepotali ogonami i przybliżyli się do krat, za którymi kulił się ze strachu Silas Fennec.

– Dowiedzieliśmy się, co zostało nam ukradzione – szepnął jeden z nich. Potem poruszył się z dziwną gwałtownością, jakby powietrze stawiało mu opór, i rozsunął pręty, jakby to były sznury wodorostów. Ale gdy tylko znalazł się po drugiej stronie, pręty wróciły na swoje miejsca i na powrót stwardniały. Grindylow podleciał nad skulonego Silasa Fenneca, okładając go cieniem. Bellis nie mogła patrzeć na Fenneca tak poniżonego, tak odartego z wszelkiej godności. Nigdy nie podejrzewała, że Silas potrafi tak bardzo się bać. – Mamy to, co zostało zabrane – mruknął, po czym zamachnął się dłonią wyposażoną w ostre jak nóż palce i dziabnął nimi w dół. Nie usłyszawszy krzyku ani mokrego odgłosu, otworzyła oczy i zobaczyła, że grindylow pogrzebał w szmatach leżących na podłodze jak zrzucone skóry i znalazł notatnik Silasa Fenneca.

Bellis dobrze go pamiętała: gruby, w czarnej oprawie, rozpulchniony powkładanymi kartkami. Pamiętała dziesiątki stron niezrozumiałych notatek, heliotypów, niewydarzonych szkiców, pytań i zapisów.

Grindylow powoli przewracał kartki. Od czasu do czasu przystawiał zeszyt do krat, pokazując Bellis coś, co nic jej nie mówiło.

– Kadzie z salpami. Farmy zbrojeniowe. Zamek. Nasza anatomia. Słownik geograficzny drugiego miasta. A tutaj – powiedział z czymś w rodzaju triumfu – mapy wybrzeża. Góry między oceanem i Morzem Zimnego Pazura. Nasze placówki. Miejsca, gdzie przebiegają szczeliny, gdzie skała jest najsłabsza. – W umyśle Bellis coś drgnęło, pierwsze przebłyski zrozumienia. – Powiedziałbyś swoim panom, gdzie najlepiej robić przekop, rabusiu? – spytał grindylow.

Przyciskając do ciała kikut ramienia, Fennec próbował odsunąć się jeszcze dalej.

Bellis już wcześniej widziała kartkę, na której grindylow otworzył notatnik, w swoim pokoju, w Parku Crooma, przed wieloma miesiącami. Wykonane kilkoma pociągnięciami rysunki maszyn, czerwone linie sił i typy skały cieniowane atramentem. Ukryte pozycje grindylow po stronie Morza Zimnego Pazura; paradoksy i fortyfikacje; pułapki.

Zrozumienie spływało po niej jak zimna woda. Przypomniała sobie rozmowy, jakie toczyli z Fennekiem, kiedy się do siebie zbliżyli. Przypominała sobie jego niezwykłe opowieści z podróży. Przypomniała sobie, co wtedy mówił.

Jeżeli przebrniesz przez Zimne Pazury, jeżeli dotrzesz do wysp i na drugi brzeg, jeżeli pokonasz te niezliczone kilometry nieprzychylnej geografii, jeżeli dopłyniesz do kopalń Shatterjack i do Hinter, do tych wygłodniałych partnerów handlowych i tych kilometrów nietkniętych zasobów naturalnych, to rozbijesz bank. Ale większości się to nie udaje, ponieważ droga jest najeżona niebezpieczeństwami, ponieważ nie ma dostępu od południa, ponieważ Gengris kontroluje południowy kraniec Morza Zimnego Pazura i nie przepuszcza obcych.

„A gdyby dotrzeć tam prosto z południa?” – pomyślała Bellis. „Nie jakąś podupczoną karawaną, która gubi zapasy, maszyny i ludzi, zostawiając w górach i na stepie widoczny na kilometry trop, tylko statkiem. A gdyby się dało popłynąć z Nowego Crobuzon prosto na północ, w bezpiecznej odległości omijając Gengris?”

– Dobrzy bogowie – mruknęła i spojrzała na Fenneca. – Kanał. Planują budowę kanału.

Bardzo sensowny pomysł. Mierzeja oddzielająca słodkie wody Morza Zimnego Pazura od słonych wód Wezbranego Oceanu w najszerszych miejscach miała zaledwie sześćdziesiąt kilometrów, a górski grzbiet przecinały doliny. Bellis umiała to sobie wyobrazić. Gigantyczny projekt, ale jakie otworzyłby możliwości!

Statki płyną z Zatoki Żelaznej na północ, obok nieregularnej linii brzegowej Lubbock Scrub i Bezheks, potem kierują się na pełne morze, aby ominąć ruiny Suroch i dookolny osad Momentu, przeciskają się cieśninami między Wyspami Pirackimi a stałym lądem, i wreszcie, po tygodniu żeglugi kursem północnym, po lewej stronie, czyli na zachodzie, wyrosłyby krzemienne grzbiety osłaniające Morze Zimnego Pazura.

Ale teraz już do przebycia. Przerwane.

Szeroka koleina wyżłobiona w dnie doliny. Wysokie żaglowce i parowce statecznie płyną między nawisami skalnymi i piarżyskami.

I byłyby śluzy. Ogromne śluzy dzielące kanał na odcinki, potężne drewniane wrota i najwyższe osiągnięcia inżynierii krok po kroku przybliżają statki do Zimnych Pazurów. Wchodziliby po stopniach kanału, a przywarte do kadłubów pąkle słabłyby i konały na skutek spadku zasolenia wody.

118
{"b":"94843","o":1}