Литмир - Электронная Библиотека

Walki nie miały żadnej struktury. Miasto płonęło. Sterowce fruwały tu i tam w niedystyngowanej panice. Nad wszystkim górował „Wielki Wschodni”, milczący i pusty, nadal porzucony.

Umysł Bellis powoli uznawał, że jest to nienormalne. Spojrzała na trierę w dole. Pomost łączący łódź z „Wielkim Wschodnim” został odrąbany. Następny też.

Bellis przywarła do ściany, wysunęła głowę i wyglądnęła na pokład główny. Zobaczyła trzy niewyraźne postacie, które poruszały się z prędkością wampirów, odrąbując łańcuchy i liny pomostów. Kiedy jeden z nich spadł do wody, tłukąc o burtę statku, do którego był przymocowany z drugiego końca, przystąpili do demontowania kolejnego.

Żołądek podskoczył Bellis do gardła. Za chwilę będzie odcięta na „Wielkim Wschodnim”, z wampirami. Jeszcze mocniej przycisnęła się do ściany i nie mogła się poruszyć, jakby przytrzymywała ją lodowa otoczka.

Na starym trawlerze, pod butwiejącym okapem, Uther Doul przeszył mieczem twarz mężczyzny. Odwrócił się od rozpłatanej, wrzaskliwej istoty, którą stworzył, i podniósł głos, żeby przekrzyczeć bitewny zgiełk.

– Kurwa, gdzie jest Brucolac? – ryknął.

Mówiąc te słowa, skierowany był twarzą w stronę „Wielkiego Wschodniego”. Przebiegł wzrokiem wzdłuż relingu, ale nie mógł zobaczyć pokładu, a tym bardziej wielu kilometrów korytarzy, gdzie Kochankowie zwołali nadzwyczajną naradę ze swoimi konsultantami naukowymi.

– Dalijabber! – krzyknął i puścił się biegiem.

Bellis usłyszała jakiś głos.

Dochodził z bardzo bliska, zza rogu nadbudówki, do ściany której stała przyklejona. Wstrzymała oddech, a serce miała zziębnięte ze strachu.

– Rozumiecie? – usłyszała lakoniczny, chrapliwy, gardłowy głos Brucolaca. – Będzie gdzieś w tej części – nie wiem dokładnie gdzie, ale na pewno go znajdziecie.

– Rozumiemy. – Bellis zamknęła oczy, kiedy usłyszała ten okropny drugi głos, który zabrzmiał tak, jakby wypowiedziane szeptem słowa były przypadkowymi echami w rozstępującym się szlamie. – Znajdziemy go, odbierzemy ukradzioną nam własność, a potem odejdziemy i awank znowu będzie mógł swobodnie się poruszać.

– Dobrze, ale pospieszcie się – odrzekł Brucolac. – Są jeszcze dwie osoby, które muszę zabić.

Bellis usłyszała niknący odgłos kroków. Zaryzykowała otworzenie oczu i nieznaczny ruch głową. Zobaczyła, że Brucolac podkrada się do tej części nadbudówki, w której znajdowały się sale obrad.

Usłyszała dźwięk otwierania drzwi i mokry odgłos przesuwania się intruzów przez próg.

Kiedy zrozumiała, o co chodzi, tak ją to rąbnęło, że zachwiała się na nogach. Doznała nagłego olśnienia i wiedziała, kim są przybysze i czego – jak również kogo – szukają.

„Tak daleko? Tak daleko?” Trudno było w to uwierzyć, ale nie miała wątpliwości. Wstrzymała oddech, żeby dysząca zgroza jej nie zdradziła, i wyjrzała zza węgła. W polu widzenia nie było nikogo. „Co robić?” – zastanawiała się zdesperowana. Ze statków w dole dobiegł ją odgłos nagłego natarcia i seria potępieńczych wrzasków. Bellis nie mogła powstrzymać łkania, kiedy zobaczyła, jakich spustoszeń dokonała taumaturgia intruzów i jaki los wciąż spotykał mieszkańców Armady. Pokręciła głową i jęknęła, porażona widokiem krwi i zmasakrowanych ciał. Od strony „Nosidła” przyleciała kolejna fala energii i w trzewiach Bellis nagle usadowił się ostry gniew, wprawiając ją w drgawki. Strach pozostał, ale wściekłość była znacznie silniejsza. Wściekłość na Silasa Fenneca. „Ty draniu pierdolony! Ty zasrany, kretyński, samolubny bydlaku! Popatrz, co żeś zrobił! Popatrz, co żeś sprowadził!”. Obserwowała rzeź. Na jej dłoniach nie było krwi. „Muszę to powstrzymać”.

Wiedziała, jak to zrobić.

Wiedziała, co zostało ukradzione i gdzie się znajduje.

Kiedy wampiry odpiłowywały skamieniałą ze starości linę ostatniego z pomostów „Wielkiego Wschodniego”, po jego deskach pobiegła do góry postać z mieczem. Zaskoczone wampiry odstąpiły do tyłu i dobyły broni.

Uther Doul dotarł na pokład. Wampirzyca, która stała najbliżej niego, wycelowała ze skałkówki, trzaskając językiem jak biczem, warcząc i obnażając kły. Doul tak od niechcenia, jakby pogardliwym ruchem uciął jej głowę.

Jej dwaj towarzysze przyglądali się tatuażowi jej pięt na drewnie. Kiedy Doul ruszył ku nim bez wahania, uciekli.

– Gdzie jest Brucolac? – ryknął za nimi Uther Doul.

***

Krzycząc przy każdym zamachu, Bellis z całej siły waliła w klamkę i zamek znalezionym gdzieś świecznikiem. W końcu wsunęła świecznik w szczelinę między drzwiami a framugą i użyła jako dźwigni. W drewnie powstało wgłębienie i odłupywały się drzazgi, ale drzwi były grube i solidne, toteż upłynęło kilka hałaśliwych minut, nim zamek ustąpił. Bellis zaryczała triumfalnie, kiedy drzwi się otworzyły, sypiąc kawałkami drewna.

Otwierała szafy Doula, grzebała pod łóżkiem, kopała klepki podłogi, szukając posążka. Nie było go na stojaku z bronią ani koło dziwnego instrumentu, który Doul nazwał artefaktem Imperium Widmowców. Mijały kolejne minuty i Bellis cierpiała męki na myśl o krwawej jatce, która z pewnością nadal szalała na zewnątrz.

Nagle znalazła. Zawinięty w płótno posążek leżał na dnie cylindra, w którym Doul trzymał strzały i oszczepy. Z nabożnym lękiem wzięła ciężki przedmiot w obie dłonie i pobiegła pustymi korytarzami „Wielkiego Wschodniego”. Szybko zorientowała się w terenie, bo pamiętała, gdzie ją więziono. Szukała zabezpieczonego skrzydła starego statku. Wyglądała zupełnie tak, jakby trzymała na ręku niemowlę.

Kochankowie siedzieli w sali obrad z tymi nielicznymi konsultantami, których udało im się sprowadzić. Walki rozpoczęły się zaledwie przed niecałą godziną.

Kochanek wrzeszczał bezproduktywnie na wystraszonych naukowców, mówił im, że Aum i Tearfly nie żyją, że coś rozszarpuje miasto na strzępy, że muszą się dowiedzieć, co to jest i pokonać to, kiedy nagle rozprysnął się skobel i drzwi otworzyły się z impetem.

Wstrząśnięci naukowcy bez słowa patrzyli na Brucolaca.

Stał w progu, dysząc ciężko, obnażywszy diaboliczne zęby. Skosztował powietrze wężowym językiem i powiódł po zebranych spojrzeniem żółtych oczu. Potem pociągnął ramieniem, obejmując tym gestem wszystkich oprócz Kochanków.

– Wyjdźcie – szepnął.

Wybiegli w kilka sekund. Kochankowie zostali sami z Brucolakiem.

Patrzyli na niego bez strachu, tylko z nieufnością.

– Koniec tego dobrego – szepnął, podchodząc do nich. Rozumiejąc się bez słów, Kochankowie rozstąpili się, tworząc dwa osobne cele. Każde z nich wyjęło pistolet. Brucolac zatarasował im drogę do drzwi. – Nie chcę rządzić – powiedział z autentyczną nutą rozpaczy w głosie – ale z waszym planem koniec. To nie jest plan, tylko kompletne szaleństwo. Nie pozwolę wam zniszczyć miasta.

Wywinął wargi i skulił się do skoku. Wymieniwszy krótkie spojrzenie, Kochankowie unieśli pistolety, chociaż wiedzieli, że nic to nie da.

– Poddaj się.

W drzwiach stał Uther Doul. W jego dłoni połyskiwał biały jak kość miecz.

Brucolac nie odwrócił się. Nie odejmował wzroku od Kochanków.

– Wiem o tobie co najmniej jedno – powiedział. – Armada jest twoim domem i potrzebujesz jej. Wiem, że przy tym całym swoim podniosłym gadaniu o lojalności, miasto jest jedyną rzeczą na świecie, której byś nie zdradził. A przecież wiesz, że oni doprowadziliby do jego zagłady.

Urwał, jakby czekał na odpowiedź.

– Poddaj się – powtórzył Doul.

– Jeśli ta pierdolona Blizna istnieje – szepnął Brucolac, wciąż bez odwracania się – jeśli tam dotrzemy i jakimś zasranym cudem przeżyjemy, to i tak nas zniszczą. Nie jesteśmy oddziałem ekspedycyjnym ani pielgrzymką religijną, do kurwy nędzy! To jest miasto. Żyjemy, kupujemy, sprzedajemy, kradniemy, handlujemy. To jest port. Nie chodzi o to, żeby przeżyć przygodę. – Nareszcie się odwrócił i spojrzał na Uthera Doula zjadliwym wzrokiem. – Wiesz o tym. Dlatego tu jesteś: bo miałeś dosyć przygód. Wprowadźmy jakiś element racjonalności… Nie potrzebujemy tej zasranej bestii. Nie potrzebujemy włóczyć się po całym świecie. Ważne jest nie to, że jakiś pomyleniec przed wiekami wykuł te łańcuchy. Ważne jest to, że były puste. Nawet jeżeli przeżyjemy to szaleństwo, to dopóki będziemy ciągnięci przez awanka, ci dwoje zabiorą nas na kolejną zasraną wyprawę, aż w końcu wszyscy wyginiemy. Nie taka jest logika naszego funkcjonowania, Doul. Nie po to istniejemy. Nie pozwolę im zniszczyć Armady.

– To nie jest twoja decyzja, Brucolacu – odrzekł Doul.

Oczy wampira otworzyły się szerzej, a jego twarz pobruździły srogie zmarszczki.

– Na bogów… Wiesz, że mam słuszność, prawda? Widzę to po tobie. Co ty kombinujesz? – syknął. – Co sobie zaplanowałeś?

– Poddasz się, martwomościu.

– Tak sądzisz, żywomościu? – szepnął Brucolac głosem szorstkim od tłumionej wściekłości. Z potężnych zębów zwisały długie nitki śliny, a kości dłoni zatrzeszczały, kiedy zacisnął pięści. – Tak sądzisz? Jesteś dzielnym żołnierzem, żywomościu. Widziałem cię w akcji. Walczyłem nawet u twojego boku… Aleja mam ponad trzysta lat, Doul. Poradziłeś sobie z paroma moimi pretorianami i wydaje ci się, że możesz zmierzyć się ze mną? Nie było cię jeszcze na świecie, kiedy ja po trupach osiągnąłem swoją pozycję w tym mieście. Zdobyłem władzę w swoim okręgu ogniem i mieczem. Zabiłem istoty, których żaden żywomość nigdy nie widział. Jestem Brucolac i twój miecz cię nie uratuje. Myślisz, że możesz zmierzyć się ze mną?

Korytarze „Wielkiego Wschodniego” były zupełnie puste. Bellis schodziła w stronę więzienia, a odgłosy jej kroków wracały do niej echem.

Nawet na korytarzu z celą Fenneca nie było nikogo, bo strażnicy poszli bronić Niszczukowód razem z innymi. Doznała nagłego olśnienia: o to właśnie chodziło. Te puste korytarze były prezentem Brucolaca dla intruzów.

Zostali tylko taumaturgowie pod drzwiami Fenneca, ale oboje nie żyli. Krew rozlewała się po podłodze. Mężczyzna próbował jeszcze użyć jakiegoś zaklęcia, łuczki energii wytrysnęły z jego palców i rozproszyły się jak statyczna elyktryczność. Palce drgały konwulsyjnie, kiedy nerwy skonały. Kobieta leżała obok niego z rozrzuconymi na boki kończynami, rozpłatana.

117
{"b":"94843","o":1}