Литмир - Электронная Библиотека

Interludium II. BELLIS COLDWINE

Och, och, dokąd płyniemy?

Zamknięci w kajutach i przesłuchiwani przez istoty o wyzutych z emocji twarzach, jakby ci mordercy, ci piraci byli ankieterami od spisu powszechnego, urzędnikami albo… „Imię i nazwisko?” - pytają. „Zawód?”. Potem chcą poznać więcej. „Powód, dla którego płynę do Nova Esperium?”. A ja myślę, że zaraz roześmieję się im w twarz.

Dokąd, kurczę, płyniemy?

Robią długie notatki, rozpisują mnie na drukowanych formularzach, po czym przenoszą uwagę na siostrę Meriope, aby poddać ją tej samej procedurze. Tak samo traktują lingwistkę i zakonnicę, kiwając nieznacznie głowami i wyjaśniając niezrozumiałe kwestie.

Dlaczego nie zabierają nam rzeczy? Dlaczego nie zerwą ze mnie biżuterii, nie zgwałcą mnie, nie przeszyją mieczem? Broń, pieniądze i książki trzeba oddać, mówią, ale inne przedmioty osobiste możemy zatrzymać. Przeszukują - bez większego zaangażowania – nasze morskie kufry, zabierają sztylety, banknoty i monografie, brudząc mi przy okazji ubranie, ale wszystko inne zostawiają. Zostawiają listy, buty, obrazki i wszystkie nagromadzone przez lata bzdety.

Walczę o książki. „Nie mogę wam ich oddać” - mówię. „Pozwólcie mi je zatrzymać, są moje, niektóre sama napisałam”. Pozwalają mi zatrzymać pusty notes, ale zabierają wszystko, co drukowane, opowiadania, podręczniki, długą powieść. Bez wysiłku. Nie robi na nich żadnego wrażenia, kiedy im pokazuję, że B. Coldwine to ja. Odbierają mi coldwajny.

Nie wiem dlaczego. Nie umiem wyłowić żadnego sensu w tym, co robią.

***

Siostra Meriope siedzi i modli się, mamrocze swoje święte sury, a ja jestem zaskoczona i ucieszona, że nie płacze.

Trzymają nas w kajutach i od czasu do czasu przynoszą herbatę i jedzenie, ani niemili, ani sympatyczni, obojętni jak pracownicy zoo. „Chcę stąd wyjść” - mówię im. Łomoczę do drzwi i krzyczę, że muszę iść do klozetu. Wychylam głowę za framugę i wartownik na moim korytarzu ryczy na mnie, żebym wracała do środka, po czym przynosi mi wiadro, w które siostra Meriope wpatruje się z udręczeniem. Mnie jest wszystko jedno, kłamałam, chciałam znaleźć Johannesa albo Fenneca. Chcę sprawdzić, co się dzieje gdzie indziej.

Zewsząd tupot stóp i urywki rozmowy w języku, który prawie rozumiem. Północ-północny wschód, słyszę, i po drugiej stronie pokładu i - N igdy? Nie umiem powiedzieć i – gdzie się podziała Jego Opiekuńczość? A potem słyszę kolejne zdania, których sens nie jest dla mnie jasny.

Przez bulaj, tuż przy moim miejscu w kabinie, widzę tylko wodny pył, ciemności w górze i w dole. Bez przerwy palę.

Kiedy kończą mi się cigarillos, kładę się i zdaję sobie sprawę, że nie czekam na śmierć, nie wierzę, że umrę, czekam na coś innego.

Dotrzeć. Zrozumieć. Znaleźć się u celu podróży.

Patrząc na obraz olejny malowany przez zachód słońca, z pewnym zaskoczeniem uzmysławiam sobie, że zamykam oczy, jestem potwornie zmęczona, i na Diabli Ogon, naprawdę? Naprawdę będę spała? Tak, będę,

śpię

niespokojnie, ale długo, pod powiekami zaspanych oczu miga religijne kwilenie Meriope, czasem się otwierają, ale nadal

śpią

aż w przypływie paniki siadam i spoglądam przez bulaj na jaśniejące morze.

Nadchodzi ranek. Przegapiłam noc, schowana w mojej śniącej głowie.

Ubieram się starannie. Czyszczę buty z długimi cholewami. Jak zawsze nakładam makijaż i spinam z tyłu włosy.

Jest wpół do siódmej, kiedy człowiek-kaktus puka do drzwi i przynosi nam owsiankę. „Jesteśmy już prawie na miejscu” - mówi. „Jak dopłyniemy, udacie się za innymi pasażerami, zaczekacie, aż będzie wywołane wasze nazwisko, pójdziecie tam, gdzie wam każą i…”. Ale ja się gubię, gubię się, co dalej? Czy wtedy zrozumiemy? Czy będziemy wiedzieli, co jest grane?

Dokąd płyniemy?

Pakuję swoje rzeczy i przygotowuję się do zejścia ze statku - gdzieś, gdzieś. Myślę o Fennecu. Co robi i gdzie jest? Był taki spokojny, kiedy zabito kapitana… i trysnęła krew. Nie chciałby, aby wiedziano, że otrzymał zlecenie od rządu, że może dowodzić statkami, zmieniać rozkład rejsów oceanicznych.

Trzymam go w garści.

Na zewnątrz. Na szybki, rześki wiatr, który nęka mnie uporczywie.

Oczy mam jak jaskiniowiec. Nauczyłam się patrzeć w ponurym, brązowym świetle kajuty i ten poranek oszałamia mnie. Oczy mi łzawią, mrugam i mrugam i w górze morskie chmury uciekają ode mnie. Zewsząd słyszę miękki aplauz fal. Czuję w powietrzu smak soli.

Wokół mnie są inni, Mol lificatt, Cardomium numer jeden i Cardomium numer dwa. Murrigan, Ettenry, Cohl, Gimgewry, Yoreling, Tearfly, mój Johannes szybko mnie zauważa i rzuca mi przelotny uśmiech, po czym pochłania go tłum. Jest gdzieś Fennec, głowa nadal spuszczona, w tym świetle wszyscy wyglądamy tak, jakbyśmy byli z gruboziarnistego papieru, z podlejszej materii niż reszta dnia, który ignoruje nas z bezczelnością zakichanego dziecka.

Chcę zawołać do Johannesa, ale porywa go prąd ludzi, a ja bez końca patrzę oczami, które znowu widzą wyraźnie.

Zmagam się z moim kufrem, potykam się, kuśtykam przez cały pokład. Czuję się zmaltretowana przez światło i powietrze, po raz drugi podnoszę wzrok i widzę, że ptaki kreślą w powietrzu łuki. Brnę przed siebie, nie odrywając od nich oczu, zmierzają bezładnie ku horyzontowi, widzę maszty na trasie ich lotu. Unikałam tego. Specjalnie nie patrzyłam w bok, nie sprawdzałam, gdzie jesteśmy. Cel podróży czaił się w kąciku oka, ale teraz, kiedy obserwuję mewy, wskakuje w moje pole widzenia.

Jest wszędzie. Jak mogłam nie widzieć?

Ktoś wywołuje nazwiska, dzieli nas na grupy i wydaje skomplikowane polecenia, ale ja nie słucham, bo rozglądam się po…

Drogi Jabberze

Wywołują moje nazwisko i znowu jestem koło Johannesa, ale nie patrzę na niego, bo

oglądam

maszt za masztem i żagiel i wieża i

dalej i dalej

Jesteśmy tutaj

koło tego lasu

na Diabli Ogon i Jabberze i kurwa

złudzenie, złudzenie optyczne

miasto, które porusza się i marszczy i bez końca kolebie z boku na bok

„Panno Coldwine” - mówi ktoś chłodno, aleja nie mogę, nie teraz, kiedy patrzę, zestawiłam kufer na ziemię i patrzę i ktoś ściska Johannesowi dłoń, a on patrzy osłupiały na tę osobę.

„Doktorze Tearfly, serdecznie witamy, to dla nas wielki zaszczyt” ale ja nie słucham, bo jesteśmy na miejscu, dotarliśmy, i spójrz na to, spójrz na to och, chyba to zrobię, mogłabym się zaśmiać albo puścić pawia, żołądek się we mnie przewraca, spójrz, jesteśmy na miejscu.

Jesteśmy na miejscu.

18
{"b":"94843","o":1}