Литмир - Электронная Библиотека

Mówiąc te słowa, Doul odruchowo pogładził rękojeść Miecza Możliwości. Bellis wiedziała już, gdzie zostanie ukryta płetwa czarownika.

– A gdzie jest Fennec? – spytała. Doul zbadał ją wzrokiem.

– Zajęto się nim – odparł i skinął głową w stronę korytarza. – Jest przetrzymywany.

Zapadła cisza, która się przeciągała.

– Co pan tu robi? – spytała w końcu Bellis. – Od którego momentu mi pan wierzy?

Przyglądała mu się uważnie. Była już zmęczona swoją dezorientacją. „Odkąd znalazłam się w tym zasranym mieście – pomyślała, doznawszy nagłego olśnienia – nerwy mam non stop napięte do granic. Jestem wykończona”.

– Od początku pani wierzyłem – odparł pozbawionym emocji głosem. – Ani przez chwilę nie sądziłem, aby z premedytacją sprowadziła nam pani na kark Nowe Crobuzon, chociaż wiem, zawsze wiedziałem, że nie darzy pani tego miasta miłością. Kiedy przyszła pani do mnie wcześniej, spodziewałem się usłyszeć co innego. Fennec to mówi, to milczy, to próbuje panią uwikłać, to się przyznaje. Ale prawda jest oczywista: była pani głupia – powiedział Doul beznamiętnym tonem. – Uwierzyła mu pani. Myślała pani, że ratuje pani swoją ojczyznę przed zagładą… Nie dążyła pani do zniszczenia Armady. Próbowała pani ocalić swój kraj, żeby mogła pani kiedyś w przyszłości do niego wrócić. Nie życzyła nam pani zagłady, tylko była pani po prostu głupia. – Bellis płonęła z zastygłą miną. Doul przyglądał się jej badawczo. – Nawiązać kontakt ze swoim krajem uratować go… To przemówiło pani do wyobraźni, prawda? To wystarczyło. Wybawicielka ojczyzny… – Doul mówił miękkim, jednostajnym tonem, a ona słuchała go wpatrzona w swoje dłonie. – Założę się – podjął – że kiedy zastanawiała się pani nad tym, co usłyszała, to miała pani wątpliwości.

Powiedział to niemal życzliwie. Gąsienica niepewności znowu ożyła i żłobiła tunele w głowie Bellis.

– Na „Spichlerzu Słów” nie znaleźliśmy nic na jego temat. Urządził się w ładowni, miał tam czysto i sucho. Wszędzie poprzybijane były karteczki. Rozrysował sobie, kto jest czyim człowiekiem, kto czym trzęsie, kto siedzi w czyjej kieszeni. Imponujące. Dowiedział się wszystkiego, co było mu potrzebne. Wplótł się w życie polityczne miasta. Siedział w ukryciu. Różne miejsca spotkań dla różnych informatorów i różne nazwiska – Simon Fench i Silas Fennec to tylko dwa spośród wielu. Ale na jego temat nic. Fennec jest jak pusta w środku kukła. Wszędzie wiszą kartki, jak plakaty, jest mała ręczna prasa drukarska, tusz i smar. W kufrze jego ubrania, w torbie notatnik – tylko tyle z rzeczy osobistych. Przedziwne. Choćby godzinami analizować pozostawione tam ślady, wciąż nie miałoby się pojęcia, jakim człowiekiem jest Silas Fennec. To tylko worek skóry wypchany intrygami.

„Ale teraz został spacyfikowany, a my dalej płyniemy na północ” – pomyślała Bellis. „Kochankowie wygrali. Kłopoty mają już za sobą, prawda?” Obdarzyła go spojrzeniem, które miało być próbą ponownego nawiązania łączącej ich dawniej nici sympatii.

– Co pani pisała, kiedy wszedłem? – spytał Doul, bulwersując ją. Pokazał na kieszeń, do której schowała list. Zawsze trzymała go przy sobie. Plik grubych kartek robił się coraz cięższy. Nie odebrano go jej bo w żaden sposób nie mógł jej pomóc w ucieczce. Od dłuższego czasu nie uzupełniała listu. Czasem zasiadała do niego tak regularne jakby prowadziła dziennik, a czasem tygodniami go zaniedbywała – W małej, pozbawionej charakteru celi więziennej, z oknem wychodzącym na wodniste ciemności, próbowała wrócić do pisania, jakby liczyła na to, że list pomoże jej uspokoić psychikę. Stwierdziła jednak, że pisanie jest prawie niemożliwe. – Odkąd panią znam, zawsze ma pani przy sobie te kartki – powiedział Doul. – Nawet na sterowcu. – Bellis wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. – Co to jest? Co pani pisze?

Bellis uświadomiła sobie z przerażeniem, że to, co teraz powie, będzie miało dalekosiężne konsekwencje. Czekała, aż w głowie wszystko się jej poukłada. Czuła się tak, jakby wstrzymała oddech.

Wyjęła kartki z kieszeni i przeczytała to, co napisała.

„Pylnik, 9. cheta, 1780. Szósty playdi cielnika.

Witam ponownie”.

– To jest list – powiedziała.

– Do kogo? – spytał Doul.

Nie zajrzał do listu, tylko spotkał się z Bellis wzrokiem.

Z westchnieniem poszukała początku listu i podsunęła Doulowi, żeby mógł przeczytać pierwsze słowo.

„Drog…”, potem miejsce na brakującą literę i odstęp długości słowa.

– Nie wiem – oznajmiła.

– Właściwie to jest do nikogo – podjęła. – To smutne i żenujące, pisać list do nikogo. To nie jest list do zmarłej osoby ani żadna inna tego typu historia. Wręcz przeciwnie. List nie jest zamknięty, lecz otwiera się jak drzwi. Mógłby być zaadresowany do kogokolwiek. – Kiedy uzmysłowiła sobie, jak to wszystko musi brzmieć, ogarnęło ją przerażenie. – Zanim wyjechałam – ciągnęła spokojniejszym tonem – przez wiele tygodni, a nawet miesięcy żyłam w strachu. Znajomi znikali. Wiedziałam, że jestem ścigana. Nie był pan nigdy w Nowym Crobuzon, prawda? Chociaż zwiedził pan kawał świata, tam pan nigdy zawędrował. Nie zna pan strachu, który czuje człowiek osaczony przez milicję. Kogo już dopadli? Kogo zwinęli, poddali torturom, skorumpowali, zastraszyli, złamali groźbami, przekupili? Komu można zaufać? Strasznie ciężko jest być zdanym na samego siebie. Na początku wydawało mi się, że piszę do siostry. Nie byłyśmy ze sobą zżyte, ale od czasu do czasu mam straszną ochotę z nią porozmawiać. Lecz pewnych rzeczy nigdy bym jej nie powiedziała. A że musiałam je powiedzieć, pomyślałam, że może list jest do któregoś ze znajomych.

Na liście możliwych adresatów pojawili się Mariel, Ignus, Tea Thighs Growing, człowiek-kaktus wiolonczelista, jedyny z przyjaciół Isaaca, z którym pozostała w kontakcie. Pojawili się też inni. „List mógłby być do każdego z was” – pomyślała teraz, chociaż wiedziała że to nieprawda. W tych zastrachanych miesiącach przed ucieczką odsunęła się od większości z nich, a już wcześniej z nielicznymi łączyła ją bliska przyjaźń. „Czy mogłabym napisać do któregokolwiek z was?” – zastanowiła się nagle.

– Nieważne, do kogo się mówi albo pisze – podjęła. – Zawsze są rzeczy, które się pomija, cenzuruje. Im dłużej pisałam, im dłużej piszę, tym więcej muszę z siebie wyrzucić, tym większą mam potrzebę absolutnej szczerości. Więc piszę wszystko i odkładam na sam koniec decyzję, dla kogo list jest przeznaczony.

Pominęła milczeniem fakt, że list nigdy nie miał zostać wysłany, że miała go pisać na Armadzie aż do śmierci.

„Nie ma w tym nic dziwnego” – chciała powiedzieć Bellis. „To nie jest takie idiotyczne, jak się wydaje”. Rozpaczliwie pragnęła obronić sensowność swego epistolarnego projektu. „Nie myśl o tym w ten sposób, że po drugiej stronie jest pustka” – przekonywała go zawzięcie w duchu. „Absolutnie nie”.

– Musi pani pisać czujnie i tylko o sobie – stwierdził Doul. – Żadnych wspólnych kontekstów. List na pewno jest trochę zimny. – „Chyba masz rację” – pomyślała Bellis. – Wy wygnańcy z waszym pisaniem. Silas Fennec jest taki sam. Gdyby pani teraz do niego zajrzała, to by pani zobaczyła, że skrobie coś w notatniku, lewą ręką.

– Zostawiliście mu notatnik? – zdziwiła się Bellis.

Zadała sobie pytanie, co się stało z prawą ręką Silasa, ale podejrzewała odpowiedź. Uther Doul ostentacyjnie rozejrzał się po celi: ubrania, notatniki, list.

– Widzi pani, jak traktujemy naszych więźniów – powiedział. Bellis przypomniała sobie, że jest aresztantem, zupełnie tak sarno Tanner Sack, zupełnie tak samo jak Fennec. – Dlaczego nie powiedziała pani o tym Kochankom – spytał nagle Doul – kiedy usłyszała i od Fenneca, że Nowe Crobuzon jest w niebezpieczeństwie? Dlaczego nie próbowała pani wysłać ostrzeżenia tym kanałem?

– Nie przejęliby się tym – odrzekła. – A może nawet by ich to cieszyło: jeden rywal mniej na morzu. No i te wszystkie kości do obgryzienia. Nic by nie zrobili.

Miała rację i czuła, że Doul o tym wie. Mimo to gąsienica znowu drgnęła.

Wtem coś przyszło jej do głowy.

– Niech pan przejrzy list – zaproponowała. – Przekona się pan, że o niczym nie wiedziałam.

Doul długo nie odpowiadał.

– Została pani osądzona – powiedział wreszcie.

Krew oziębiła się jej w żołądku. Z drżącymi rękami przełknęła kilka razy ślinę i zacisnęła usta.

– Po przesłuchaniu przez nas Fenneca zebrał się senat – kontynuował. – W powszechnym przekonaniu Sack i pani nie wzięliście świadomego udziału w wezwaniu Nowego Crobuzon. Wasza wersja została przyjęta. Nie musi pani pokazywać mi listu. – Bellis skinęła głową i poczuła, że serce bije jej jak oszalałe. – Sami się zgłosiliście i powiedzieliście nam, co wiecie. Znam was. Oboje byliście bacznie obserwowani. – Ponownie przytaknęła ruchem głowy. – Uwierzono wam i sprawa jest zakończona. Wyjdzie pani na wolność, jeśli pani zechce… – Urwał na ułamek sekundy. Bellis wspominała później to zamilknięcie i nie umiała mu wybaczyć. – Sama wybierze sobie pani karę…

Bellis odwróciła wzrok, przygładziła list, przez chwilę oddychała głęboko i znowu spojrzała na Uthera.

– Karę? Przecież powiedział pan, że mi pan wierzy…

– Bo wierzę. To głównie dzięki mnie wszyscy pani uwierzyli. – Nie powiedział jednak tego takim tonem, jakby oczekiwał wyrazów wdzięczności. – I dlatego pula kar jest taka, a nie inna. To dlatego będzie pani żywa, a nie martwa jak Silas Fennec, kiedy uzyskamy już od niego wszystkie potrzebne nam informacje. Przecież wiedziała pani, że nie uniknie kary. Odkąd to zamiar decyduje o wyroku? Niezależnie od tego, co pani sądziła albo co sobie pani wmówiła, ponosi pani odpowiedzialność za rozpętanie wojny, która zabiła tysiące moich ludzi: Głos mu zhardział. – Powinna pani dziękować losowi, że chcemy zachować sprawę w tajemnicy. Gdyby obywatele się dowiedzieli co pani zrobiła, to byłoby po pani. Nieujawnianie szczegółów pozwala nam na łagodne potraktowanie pani. Powinna się pani cieszyć, że zaświadczyłem o pani prawości. Mocno się namęczyłem, żeby pomóc wam obojgu odzyskać wolność. Jego piękny głos przerażał ją.

104
{"b":"94843","o":1}