Литмир - Электронная Библиотека

Z klapy w dole wyskoczył oddział zawziętych gwardzistów, którzy w fachowym tempie rozlali się po pokładzie. Był z nimi Uther Doul. Spojrzał Fennecowi prosto w oczy.

– Fennec – powiedział i uniósł miecz.

Silas Fennec uśmiechnął się szeroko na widok jego rozwścieczonej miny i odpowiedział głosem, który rozchodził się w powyginanej przestrzeni, przez co zabrzmiał jak groźny szept tuż koło ucha Doula.

– Uther Doul.

Fennec wisiał ponad cztery metry nad pokładem w aureoli zakrzywionego eteru. Rzeczywistość falowała wokół niego. Był niewyraźny, jego obrys oscylował między wymiarami. Poruszał się z drapieżną morską gracją, na przemian widoczny i niewidoczny. Z ust i rozdartego języka ciekła mu krew. Wirował w powietrzu jak pika, trzymany w górze mocą pocałunku posążka, i patrzył w dół na mężczyzn, którzy go ścigali.

Unieśli broń. Fennec migotał, kule przelatywały przez miejsca, w których chwilę wcześniej się znajdował – przez najeżone powietrze – i spluwał, kiedy znikały. Otwierał usta i chluśnięcia tych żrących ślinorzygowin wylatywały z niego jak szrapnel.

Trafiały napastników w twarze i słychać było rytmiczne wrzaski. Gwardziści rozpierzchli się w panice.

Fennec skierował wzrok na Doula.

Doul uskakiwał plwocinie z drogi z brutalną oszczędnością ruchów, patrząc na Fenneca z napiętą twarzą. Ten zamigotał i znalazł się niżej, sunął nad pokładem, mrucząc z zachwytu i zostawiając po sobie lepki ślad kaustycznej śliny.

– No to weź mnie – szepnął Fennec z pijacką zuchwałością.

Gardło mu zachrypło od tej niesamowitej substancji, ale miał poczucie, że potrafi zrobić wszystko, na przykład wypalić dziurę we wszechświecie. Doul cofnął się przed sypiącą iskrami mocy postacią, podskakiwał, poruszał się z lakonicznym gniewem, zgrzytał zębami na głos Fenneca, który wciąż mruczał blisko jego ucha – No, dalej…

Potem, przez światło, ciemności i ciężkość drewna, przez plusk wody – jakby dziesiątki piąstek tłukły o powierzchnię morza – przez oddalone zaledwie o kilka metrów światła Armady, Fennec usłyszał za plecami czyjś głos.

– Siiiiiiilassssss.

Jak napaść monstrualnego węża.

Ze spazmującym sercem Fennec odwrócił się i wskroś wzburzonej przestrzeni zobaczył Brucolaca – zwierzęcego, rozżarzonego, do szpiku kości przesyconego nienawiścią. Brucolac wyskoczył z ciemności, rozwinąwszy ogromny język. Rzucił się na Fenneca.

Ten krzyknął i próbował jeszcze raz pocałować groteskę, ale Brucolac dotarł do niego i wyprostowanymi palcami dźgnął go w szyję.

Uderzenie posłało Fenneca do tyłu, na deski pokładu i odebrało mu dech. Brucolac upadł razem z nim, miotając oczami gromy. Fennec wciąż usiłował przysunąć figurkę do twarzy. Brucolac z pogardliwą łatwością chwycił go za wolną rękę i przyszpilił ją do pokładu. Uniósł stopę – porażająco szybko – i spuścił ją na prawy nadgarstek Fenneca, tupnął brutalnie, wbił go w pokład i zmiażdżył.

Fennec wrzasnął piskliwym, głupkowatym vibrato, gdy jego sponiewierane palce zaczęły spazmatycznie drgać. Posążek potoczył się po okładzie.

Fennec leżał na deskach i wył, z ust, nosa i rozdartego nadgarstka lała mu krew. Krzyczał z bólu i zgrozy, bezproduktywnie pedałował nogami, próbując uciec. Znowu był w pełni cielesny, pogruchotany i żałośnie obecny. Pojawił się Uther Doul i nachylił w jego pole widzenia.

Podczas upadku Fennecowi rozdarła się koszula, obnażając tors. Tors, który był cętkowany, lepki, pokryty wielkimi plamami brudnozielonych i białych przebarwień. Jarzył się niezdrowo jak ciało trupa. Tu i ówdzie sterczały nierówne kołnierze, wyrostki podobne do wąsów suma albo do płetw.

Doul i Brucolac zauważyli te zmiany.

– Co my tu widzimy… – mruknął Uther Doul.

– Czy o to w tym wszystkim chodziło? – syknął Brucolac patrząc na posążek, który trzymał teraz w ręku Doul. Fennec nadal wrzeszczał, pryskając smarkami z nosa. Kamienna lalka patrzyła na Uthera Doula nieprzeniknionym wzrokiem, mrugała do niego, jej otwarte oko było klarowne i zimne. Opasała się niewyraźnymi kończynami wykutymi z lodowatego kamienia, na przemian zielonoszarymi i czarnymi. Mamlając okropnymi okrągłymi ustami, pokazując zęby. Doul pomacał płat skóry wyrastający z pleców posążka. – To jest mocarna rzecz – powiedział Brucolac do Fenneca, który dygotał w szoku. – Ilu Armadyjczyków zabiła?

– Bierzcie go – powiedział Doul do tych spośród swoich ludzi, którzy nie odnieśli obrażeń. Podeszli parę kroków, lecz stanęli przestraszeni, gdy zobaczyli, że Brucolac nie ruszył się z miejsca. Interweniował wbrew rozkazom Doula i chociaż być może uratował mu życie, Doul nie raczył mu podziękować ani gniewnie, ani przepraszająco. Patrzył na Brucolaca lodowatym wzrokiem, aż wreszcie wampir skapitulował i cofnął się o kilka kroków. – On jest nasz – szepnął Doul do Brucolaca, unosząc figurkę.

Na całym pokładzie gwardziści umierali w niepojętych mękach. Ich towarzysze podnosili Fenneca bez cienia litości, chwytali go brutalnie, nie zważając na jego wrzaski.

Mieszkańcy przygranicznych rejonów Pragnieniowic i Tobietwojego zadrżeli, słysząc odgłosy dochodzące z nawiedzanej dzielnicy, i wykonywali odczyniające znaki.

– Nigdy czegoś takiego nie słyszeliśmy – szeptali, kiedy cienki wrzaski rozrywały noc. – To nie jest upiór ani ghul… To jest cos nowego. Po co ono przylazło?

Wiedzieli, że to jest człowiek.

Rozdział czterdziesty

Uther Doul siedział na łóżku w celi Bellis. Pomieszczenie było ascetycznie urządzone, ale wszędzie zalegały rzeczy, które Doul sprowadził z jej mieszkania: zeszyty, trochę ubrań.

Patrzył na nią, kiedy obracała w dłoniach posążek grindylow. Ostrożnie, z ciekawością przebiegała palcami po misternościach rzeźbienia. Patrzyła na powykręcaną twarz figurki, zajrzała jej do ust.

– Niech pani uważa – poradził, kiedy dotknęła paznokciem jednego z zębów.

– Czy to jest… przyczyna tego wszystkiego? – spytała Bellis. Doul skinął głową.

– Nosił ten posążek przy sobie. Za jego pomocą zabił wiele osób. Zakrzywiał nim przestrzeń, wyczyniał taumaturgiczne sztuczki, jakich w życiu nie widziałem. Tak się zapewne dostał do fabryki kompasów. – Bellis przytaknęła. Zrozumiała, o co chodzi: w ten sposób Fennec naprowadził Nowe Crobuzon na Armadę. Posyłając im jakieś tajne urządzenie, jakiś mechanizm. – Teraz nie ma już zagrożenia – ciągnął Doul. – Kompas na pewno znajdował się na „Porannym Wędrowcu”.

„Przypuszczalnie” – pomyślała Bellis. Urządzenie, które pomogło namierzyć Armadę. „Miejmy nadzieję, że nie wiezie się na jednym z tych pancerników, które dryfują spalone słońcem i pokancerowane, cuchnące trupami załogi, bo ktoś mógłby to kiedyś znaleźć”. Jeszcze raz uważnie przyjrzała się posążkowi.

– Z tego, co udało nam się wydobyć z Fenneca – podjął Doul – wynika, że posążek nie jest tutaj najważniejszy. Tak jak istotą pistoletu nie jest sam pistolet, tylko kula, najważniejszy jest nie posążek, lecz moc. Posążek tylko ją przewodzi. Źródło znajduje się tutaj. – Doul połaskotał twardy, cienki płat materii organicznej wrośnięty w plecy posążkaka. – To jest płetwa jakiegoś przodka, jakiegoś kapłana-skrytobójcy, jakiegoś taumaturga, jakiegoś czarownika. Przytwierdzona do jego kamiennego wizerunku. To jest relikwia po jakimś… świętym. Cuchnie mocą. Tak powiedział nam Fennec.

Bellis umiała sobie wyobrazić, jakimi metodami wyciśnięto z Fenneca odpowiedzi na te pytania.

– To się kryje za całą sprawą – powiedziała, a Doul przytaknął ruchem głowy.

– Posążek pozwolił Fennecowi dokonywać rzeczy niezwykłych Mimo to myślę, że Fennec dopiero zaczynał się rozeznawać w jego działaniu. W moim odczuciu Nowe Crobuzon ma powody sądzić, że ten zaczarowany kawałek kamienia jest obdarzony znacznie większą mocą niż ta, którą Fennec nauczył się wykorzystywać. – Bellis z nabożną czcią spojrzała na trzymany w rękach przedmiot. – Wpadło nam w ręce coś wyjątkowego – powiedział Doul ze spokojem. – Znaleźliśmy coś wielkiego. Aż strach pomyśleć, jakie możliwości się przed nami otwierają.

„To jest przyczyna tego wszystkiego” – pomyślała. „Fennec ukradł ten posążek. Pośrednio przyznał się mi do tego. Powiedział Nowemu Crobuzon, że ma figurkę, ale oczywiście nie próbował jej przekazać, bo by po niego nie przypłynęli. Tym ich znęcił z drugiego końca świata. Uratujcie mnie, a posążek będzie wasz, brzmiało przesłanie. Dla tego posążka Nowe Crobuzon wyprawiło się na kraj świata i zaatakowało. Dla tego posążka ja bezwiednie zaprowadziłam Armadę na wyspę ludzi-moskitów. Aby wysłać do Nowego Crobuzon jakąś kłamliwą wiadomość, załatwiłam Armadzie awanka, zamiast wrzucić tę zasraną książkę Auma do morza.

Za tym wszyscy się uganiali.

Za płetwą czarownika”.

Bellis nie wiedziała, co o tym zdecydowało, ale odniosła wrażenie, z Doul jej przebaczył. Jego agresywne zachowanie wobec niej uległo zmianie. Doul przyszedł do niej, żeby jej pokazać, co wpadło w ręce, żeby z nią porozmawiać tak jak dawniej. Czuła się bardzo niepewnie, nie umiejąc zgłębić jego pobudek.

– Co z tym zrobicie? – spytała.

Uther Doul na powrót zawijał figurkę w mokre płótno. Pokręcił głową.

– Na razie nie mamy czasu porządnie się temu przyjrzeć. Za dużo innych rzeczy do zrobienia, za dużo się dzieje. Oderwano nas od innych spraw. To wszystko zdarzyło się w nieodpowiednim momencie – powiedział te słowa gładko, ale Bellis wyczuła, że nie mówi jej całej prawdy, bo zawahał się. – Poza tym posążek zrobił z Fennekiem różne rzeczy. Zmienił go. On sam nie rozumie, na czym to polega, a jeśli rozumie, to nic nie mówi. Nikt nie wie, jakie siły grindylow potrafią zaprzęgnąć do swoich celów. Nie umiemy odwrócić tego, co się stało Fennekiem, i jeszcze nie wiemy, jakie będą pełne skutki obcowania z figurką. Nikt nie ma ochoty zostać jej nowym kochankiem. Przechowamy ją więc w jakimś bezpiecznym miejscu aż do zakończenia naszego przedsięwzięcia. Będziemy wtedy dysponowali czasem i ludźmi do jej zbadania. Nie będziemy rozgłaszali tej sprawy, ale na wypadek, gdyby ktoś się dowiedział, co Fennec sprowadził na pokład, ukryjemy posążek w takim miejscu, żeby nikomu nie przyszło do głowy go tam szukać. Albo nie starczyło odwagi. Tam, gdzie jak wszyscy wiedzą, już teraz znajduje się kilka zaczarowanych skarbów, toteż wstęp dla osób nieupoważnionych wiąże się z poważnym ryzykiem…

103
{"b":"94843","o":1}