Литмир - Электронная Библиотека
A
A

34

Brian Stokes dotarł do motelu w Huntsville około południa. Był w drodze od piątej rano i choć zdołał zdrzemnąć się na lotnisku, czuł się zmęczony, obolały i rozdrażniony. Przynajmniej miał szczęście. Za dwadzieścia dolców znalazł w agencji wynajmu samochodów osobę gotową poszperać w papierach. Kiedy się już dowiedział, że Melanie wynajęła samochód, przyszło mu do głowy, by zatrzymać się przy informacji. Okazało się, że jej wielkie niebieskie oczy wywarły niezatarte wrażenie na urzędniku. Dzięki niemu trafił do Huntsville, a w pierwszym rzędzie zajrzał do motelu numer sześć.

Wyszedł z samochodu. Upał i wilgoć uderzyły go jak mokry ręcznik. Koszula przylepiła mu się do pleców. Witaj w domu, pomyślał. Jezu, nie tęsknił za Teksasem.

W motelu skłonił recepcjonistkę do wyznania, że choć nie ma gościa o nazwisku Stokes, przebywa tu osoba odpowiadająca rysopisowi Melanie.

Brian puścił do niej oko. Mała zaczerwieniła się jeszcze bardziej i wyjąkała, że może przekazać wiadomość. Brian nie skorzystał. Nie wiedział, do czego jest zdolna jego siostra i nie chciał jej skłonić do dalszej ucieczki. Postanowił zaczekać i spotkać się z nią osobiście.

Wrócił na parking nieco pogodzony z życiem. Odnalazł Melanie. Zaopiekuje się nią. Wszystko będzie dobrze.

Odwrócił się do samochodu i stanął twarzą w twarz z ojcem.

– Co tu robisz, do diabła? – spytał Harper. Koszulę miał przemoczoną, krawat przekrzywiony. Brian spędził męczącą noc, ale jego ojciec najwyraźniej miał za sobą wiele godzin bez snu.

– Szukam Melanie – powiedział Brian. – A ty co tu robisz?

– To, co powinienem był zrobić dwadzieścia pięć lat temu.

– Co? Powiedzieć prawdę? Wiem, co zrobiłeś, tato. Wiem, że nie zapłaciłeś okupu. Wiem, że sprzedałeś własną córkę za to pieprzone ubezpieczenie. Jak śmiałeś…

– Dzięki mnie ta rodzina istnieje!

– To ty nas zniszczyłeś!

– Zrobiłem, co było trzeba!

– Poświęcając własne dziecko? Sprzedając moją siostrę?

– Nienawidziłeś jej! Niszczyłeś jej zabawki.

– Kochałem ją. Była sobą, była Meagan. Uśmiechała się do nas, ufała nam. Do diabła, ufała nawet tobie. Jak mogłeś to zrobić czteroletniej dziewczynce? Jak mogłeś zrobić to mnie?

Harper spurpurowiał.

– Ty niewdzięczny gówniarzu – wycedził tonem, który Brian słyszał u niego po raz pierwszy. – Nie masz pojęcia o niczym. Nie będę się tłumaczył przed własnym synem. To ja cię wychowałem. Zrobiłem dla ciebie wszystko i tak mi się odwdzięczasz? Po raz ostatni mówię, że nie skrzywdziłem Meagan! I dość już tego!

Uniósł rękę. Dopiero teraz Brian zauważył biały bandaż. Wyglądało na to, że krył dużą ranę – w miejscu najbardziej istotnym dla chirurga. Potem, bardzo powoli, dostrzegł resztę. Ojciec trzymał pistolet. Jego rodzony ojciec mierzył do niego z pistoletu.

Brian poczuł, że spływa na niego niewyobrażalny spokój.

Po raz pierwszy w życiu zdał sobie sprawę, że zawsze pragnął tylko miłości ojca… i tu właśnie popełnił błąd. Harper nie był tego wart. Liczyła się tylko matka i siostra. To one go kochały. A teraz było już za późno.

– Nie pozwolę ci skrzywdzić Melanie – powiedział rzeczowo. – Nie stracę następnej siostry.

– Wiem. Zaufaj mi, robię to dla twojego dobra.

Harper zerwał bandaż z ręki. Brian spojrzał na krwawą, rozognioną ranę. Świeży tatuaż: 666.

Ostatni prezent, pomyślał. W tej samej chwili ręka ojca śmignęła ku niemu z zaskakującą siłą.

Brian usiłował zablokować cios, ale ruszał się za wolno. Rękojeść pistoletu uderzyła go prosto w nos. Usłyszał trzask. Trzask pękającej kości.

Przepraszam, Melanie.

I zapadła ciemność.

– Nie rozumiem – wyszeptała Melanie. – Nie rozumiem.

– Gdzieś się pomyliliśmy. To się zdarza w śledztwie. Musimy się cofnąć. Melanie siedziała obok niego w samochodzie, całkowicie wyzuta z sił.

Patrzyła ponuro przez okno.

– Więc dlaczego widzę tę szopę? Cały czas widzę tę cholerną izbę i Meagan Stokes. Dlaczego czuję zapach gardenii, na pewno gardenii? Dziewczynka siedząca w kącie. Dziewczynka nagle rzucająca się do drzwi. Biegnąca przez gęste, kłujące zarośla. Ale nie ucieknie. Ja to wiem. Ja wiem.

David zastanawiał się przez chwilę.

– Może Larry Digger skierował nas na złą drogę. To on stwierdził, że jesteś córką Russella Lee. A my poszliśmy za nim jak stado baranów.

– Ale ja to widzę…

– Naprawdę? Pamiętasz, co powiedział Quincy? Miał przed sobą zdjęcie szopy Russella Lee i powiedział, że to nie ją opisujesz. Wtedy nie zwróciliśmy na to uwagi. Może popełniliśmy błąd.

– Ale dlaczego widzę Meagan i Russella Lee Holmesa?

– Może to siła sugestii. Nie wiedziałaś, skąd pochodzisz. Jest w tobie głód informacji. Nagle pojawia się jakiś człowiek i rzuca ci strzęp faktu. Wiesz, jak wyglądała Meagan, jej portret wisi w twoim domu od dwudziestu lat. Może kiedyś widziałaś nawet Russella Lee Holmesa. Nie był ci zupełnie obcy.

– Nie. Pamiętam, że gdzieś o nim słyszałam.

– I ziarno zostało zasiane. A kiedy pojawił się Larry Digger, dałaś się ponieść fantazji. Ten strzęp, który ci rzucił, stał się w twoich oczach udowodnionym faktem. Sama dodałaś do niego rozmaite szczegóły. Ale oczywiście nie trafiłaś.

Skinęła głową. Larry Digger pojawił się tak nieoczekiwanie i zrobił na niej takie wrażenie… Potarła skroń.

– Jeśli to prawda, dlaczego zapach gardenii wywołuje we mnie wspomnienia? To ty mi powiedziałeś, że zapach może uruchamiać wspomnienia. Jeśli to wszystko sobie wymyśliłam, dlaczego te wizje pojawiły się zaraz po tym, jak poczułam gardenie?

– Cofnijmy się do tego, co wiemy naprawdę. Ktoś zamordował Meagan Stokes i nie był to Russell Lee Holmes.

Melanie skinęła głową.

– Nie zrobili tego twoja matka i brat, ponieważ mają alibi i sami także bardzo ucierpieli po stracie Meagan.

– Tak.

– Ale twój ojciec mógł mieć z tym coś wspólnego. Wiemy, że potrzebował pieniędzy. A twój ojciec chrzestny prawdopodobnie mu pomógł… – skontaktować się z Russellem Lee.

– Właśnie. A więc wiemy, że Meagan zginęła dla pieniędzy i zbrodnia została „podrobiona”, by się tak wyrazić. Dlatego zwrócili się do Russella Lee, żeby się przyznał i uwolnił ich od podejrzeń. Russell Lee rzeczywiście przyznał się do morderstwa, więc pewnie mu coś obiecali w zamian. Melanie zawahała się.

– A krew na materiale? Może Russell Lee jednak żyje. Może to właśnie mu obiecali. To on może pociągać za sznurki.

– Nie. Nie kupuję tego. Ten człowiek zginął w obecności wielu świadków. Nawet jeśli dałoby się przekupić koronera, żeby potwierdził jego śmierć, to przecież rozsadziło mu ręce i stopę! Tego nie można udać.

– Chyba, że w izbie śmierci znalazł się ktoś inny.

– A kto by się zgodził go zastąpić? Jaki idiota pozwoliłby się usmażyć za kogoś innego? To chyba zbyt naciągana teoria. Poza tym – dodał z nagłym ożywieniem – krew na materiale nie należy do Russella Lee. Test DNA stwierdził, że to krew twojego biologicznego ojca. A skoro nie jesteś córką Russella Lee Holmesa… Kim właściwie jest twój ojciec?

Melanie pokręciła głową. Czuła narastającą migrenę. Mętne wizje miejsca i czasów, które minęły… Wirujące, białe światła. Zamknęła oczy i oparła czoło o szybę.

– Miałaś rację – rzucił David gwałtownie. – Cholera, miałaś rację od samego początku!

– Tak?

– Twoja rodzina naprawdę cię kocha. Nie ma w niej złych ludzi. Ta rodzina jest dokładnie taka, jak ci się wydawało. To dlatego nic się nie zgadzało. Usiłowaliśmy rozwiązać tajemnicę morderstwa, którego nie było! Cholera, cholera, cholera!

– Co takiego?

David zamilkł. Obejrzał się, wrzucił wsteczny bieg, wdepnął gaz i ruszył z piskiem opon.

Będzie dobrze.

– Boli mnie głowa.

– Wiem. Trzymaj się. Chcę, żebyś zobaczyła jeszcze jedno, ostatnie miejsce. A wtedy, jeśli mam rację, zdasz sobie sprawę, kim jesteś i wreszcie to zakończymy.

– Bardzo chcę to zakończyć.

– Oczywiście, Melanie. A raczej… Meagan.

69
{"b":"94040","o":1}