Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Czy… czy chciała tego dziecka? Czy ono ją obchodziło?- spytała Melanie.

Twarz pani Applebee złagodniała.

– Kiedy dziecko wreszcie wyskoczyło na świat, widać było, że jest zmęczona, ale że już się martwi o jego los. Jejku, ten uśmiech na jej twarzy, ten blask w jej oczach…

– Co się stało dalej?

– Kiedy już sprzątałam, Russell Lee wrócił wreszcie do domu. Trochę się chwiał, pewnie kolesie postawili mu parę piwek. Oczywiście w pierwszej kolejności obudził żonę. Pokazała mu dziecko. Obejrzał je i skinął głową, chyba zadowolony. Nawet pogłaskał ją po policzku, co było najmilszym gestem, jaki widziałam w tej dzielnicy. Wyglądało na to, że jest naprawdę dumny. Wypiął pierś i chodził po domu cały szczęśliwy, jakby miał nowy samochód i w dodatku sam go zrobił. Wreszcie spytał mnie, ile jest winny. Powiedziałam, że tyle, ile może. Dał mi dziesięć dolarów, przyjrzał się stertom pieluszek i odżywek i stęknął. Powiedziałam, żeby do mnie zadzwonił, jeśli będzie potrzebował jeszcze czegoś. Wtedy widziałam ich po raz ostatni. Wiele lat później wzięłam gazetę i proszę! Ten sam człowiek, teraz uznany za mordercę dzieci. Naprawdę, nie wiedziałam, co mam o tym myśleć.

– Zgłosiła się pani na policję?

– Po co? Byłam przy porodzie jego dziecka, to wszystko. Poza tym może nie jestem lekarką, ale nawet akuszerki dochowują tajemnicy zawodowej.

Ale na tym się nie skończyło? Pani Applebee wreszcie okazała odrobinę wahania.

– Nie. Parę tygodni po ukazaniu się artykułu złożył mi wizytę pewien mężczyzna z grzywą rudych włosów i irlandzkim akcentem. Powiedział, żebym zapomniała wszystko, co wiem o Russellu Lee Holmesie, jego żonie i dziecku. Usiłował mi dać pieniądze. Nie wzięłam. Wykonuję dobrze mój zawód i powiem wam to samo, co powiedziałam jemu: moje sprawy zachowuję dla siebie, a on może się wypchać swoimi dolarami.

– I co powiedział?

– Roześmiał się. Bardzo uroczy człowiek, ale jednak… widać było, że… – Pani Applebee po raz pierwszy wydawała się nieco zbita z tropu. – Miał w sobie coś takiego… – podjęła z desperacją. – W moim zawodzie stykałam się z najróżniejszymi ludźmi: dobrymi, złymi, miłymi, okrutnymi. Po jakimś czasie człowiek zaczyna się orientować, że nie chodzi o to, w co się ubierają czy jak żyją. Można rozpoznać człowieka po wyrazie oczu, a ten Irlandczyk miał takie spojrzenie… Znał się na wielu rzeczach, robił wiele rzeczy, był zdolny do wielu rzeczy…

Pokręciła głową i zadrżała lekko.

– Powiedzmy, że dostałam wiadomość: czy wezmę pieniądze, czy nie, lepiej żebym zapomniała o Russellu Lee Holmesie. – Spuściła oczy i dodała ciszej: – I na jakiś czas zapomniałam.

David spojrzał na Melanie. Skinęła żałośnie głową. Larry Digger mówił prawdę. Jamie O’Donnell rzeczywiście złożył wizytę akuszerce. Jej ojciec chrzestny był u tej miłej kobiety i groził, że zrobi jej krzywdę.

– Larry Digger twierdził, że chodziło pani o pieniądze – szepnęła ledwie dosłyszalnie.

Pani Applebee robiła wrażenie obrażonej.

– Rozejrzyj się, dziecko. Na co mi pieniądze? Mój Howard się o mnie zatroszczył!

– Dlaczego opowiedziała pani, co się stało? – spytał dyplomatycznie David. – Ten człowiek pani groził.

– Ach… – wzruszyła ramionami. – Bałam się. Mogę to już przyznać. Ale miałam wtedy czterdzieści lat i byłam bardziej świadoma kruchości życia. Teraz mam siedemdziesiąt lat, moje dzieci są dorosłe. Co mnie obchodzi jakiś Irlandczyk? Co mnie obchodzi Russell Lee Holmes? To wszystko już przeszłość. Pan też musi sobie zdawać sprawę, że świat nie zginie przez jednego człowieka, nawet przez złego człowieka.

– Czy oprócz tego Irlandczyka i Larry’ego Diggera ktoś jeszcze pytał panią o Russella Lee Holmesa?

– Nie.

– Czy kiedykolwiek spotkała pani jeszcze tę kobietę?

– Nie.

– Znała pani jej nazwisko?

– Angela Johnson. Pan Digger powiedział, że było fałszywe.

– Czy może ją pani opisać?

– Och, nie wiem. Widziałam ją rodzącą. Nie najlepsza chwila dla kobiety. Była dość niska, chyba jakieś metr sześćdziesiąt. Mocno zbudowana. Niebieskie oczy. Ciemne włosy, naturalnie kręcone. Miała dwadzieścia parę lat, więc teraz ma pewnie pod sześćdziesiątkę.

David spojrzał na Melanie.

– Przypomina ci kogoś ten opis?

– Nie…

– Ann Margaret. Otworzyła szeroko oczy.

– Nie!

Ale miał rację. Zanim Melanie ochłonęła, David zwrócił się do pani Applebee i zadał jej jeszcze bardziej absurdalne pytanie.

– Czy przypadkiem nie widziała pani ostatnio Russella Lee Holmesa?

– Co?

– On nie żyje! – krzyknęła Melanie.

– Wybacz, nie wiedziałem, jak ci to powiedzieć, ale dostaliśmy nowe informacje na temat skrawka materiału z twojego pokoju. Były na nim dwie grupy krwi. Pierwsza należy do ciebie, a druga, biorąc pod uwagę badania DNA, do twojego ojca.

Melanie poczuła tętniący ból za okiem. Drewniana chata, Mała dziewczynka. Cień majaczący w drzwiach.

– Chwileczkę – odezwała się pani Applebee. – Uważacie, że to ona jest dzieckiem Russella Lee Holmesa?

– Tak.

– Niby dlaczego?

– Larry Digger tak powiedział – odparł David z równym zdumieniem. – Bo co?

– To absolutnie niemożliwe. Russell Lee miał syna.

68
{"b":"94040","o":1}