Литмир - Электронная Библиотека
A
A

26

Mieszkanie Briana Stokesa wyglądało jak muzeum sztuki nowoczesnej. Dozorca wpuścił ich do środka. Za drzwiami apartamentu na drugim piętrze powitały ich cztery pokoje pełne chłodnego szkła i chromu. Jedynym meblem, który nie wyglądał jak aparatura kosmiczna, była sofa obita czarną skórą.

– Nawet jednego zdjęcia rodziny – szepnął Chenney z niejaką obawą.

– Rodzina nie jest dla niego powodem do dumy.

– Adoptowana córka oddałaby życie za rodziców, a rodzony syn się ich wypiera. Niezłe, co?

Obejrzeli wszystkie pokoje. Ani jednego pyłka, ani jednego porzuconego ubrania. Niesamowite.

– W lodówce tylko piwo i jogurt – zaraportował Chenney.

– Sekretarka pusta – powiedział David w zamyśleniu. – Po dwóch dniach żadnych wiadomości?

– Może dzwoni na swój numer i odsłuchuje. Te nowoczesne sekretarki tak potrafią.

– Aha. Może.

Obeszli mieszkanie po raz drugi. Brian najwyraźniej był wyjątkowo porządny. I nie lubił żadnych ozdób. Ten człowiek jest chory, pomyślał David. Nikt normalny nie może żyć w tak klinicznym wnętrzu.

Dozorca stwierdził, że do budynku nie wchodziła dziś żadna blondynka, ale przyznał też, że ma słabość do oglądania w dzień telenowel. Nie zauważył ostatnio Briana. Nie ogląda się za facetami, dodał, podciągając spodnie na wydatnym brzuchu. Niektórzy są tacy, no, wiadomo, a on nie chce, żeby sobie o nim coś pomyśleli.

Chenney i David zeszli na dół. Już otworzyli drzwi samochodu, gdy zatrzymał ich męski głos.

– Riggs, Chenney!

Odwrócili się jednocześnie, Chenney sięgnął po broń. Brian Stokes wyszedł z cienia. Wyglądał strasznie, jakby nie spał od wielu dni.

– Zostaw tego gnata, Chenney – rzucił cierpko David. – To Brian Stokes, nie będzie strzelaniny.

– Chcę porozmawiać – poparł go Brian.

– Wie pan, gdzie jest pańska siostra?

Brian pokręcił głową.

– Dostałem od niej wiadomość. Tylko tyle. Na tym polega moja rola w tej rodzinie.

– A na czym polegała, kiedy zniknęła Meagan?

Brian drgnął.

– Myśli pan, że Meagan umarła przeze mnie – powiedział i uśmiechnął się. – Oczywiście. Sam też tak uważam.

– Brian…

– Proszę za mną agencie. Chcę panu coś pokazać. I powiedzieć. Coś, co powinienem powiedzieć wszystkim wiele lat temu.

Poszli za nim piechotą. Mijali rzędy niskich ceglanych domów. Parę przecznic dalej Brian skręcił w wąską uliczkę starych, lecz statecznych i dostatnich domów. Wszedł na teren ostatniego z nich. Kiedy wchodzili przez masywne drewniane drzwi, żonkile w skrzynce przy oknie zachwiały się jakby w ukłonie, ale oni tego nie zauważyli.

– To dom mojego… przyjaciela – wyjaśnił Brian.

– Czyli kochanka?

– Można tak powiedzieć. Teoretycznie nikt nie wie, że się z nim spotykam i że często spędzam tu noce.

– Teoretycznie?

– We wtorek rano dostałem przesyłkę. Dostarczona przez posłańca, na moje nazwisko, na ten adres.

David i Chenney wymienili spojrzenia.

– I ukrywał się pan od tego czasu?

– Musiałem się zastanowić.

– A to zgłoszenie zaginięcia?

– Prosiłem Nate’a, żeby to zrobił. Chcę, żeby ten typ nie był taki pewny siebie.

– Jaki typ?

– Nie wiem, agencie. Miałem nadzieję, że usłyszę to od pana.

Zatrzymali się na drugim piętrze. Brian otworzył drzwi i wpuścił ich do środka. Niemal natychmiast zniknął w kuchni. Mieszkanie powitało ich widokiem pięknej posadzki, ściany z surowych cegieł i dziesiątkami zamszowych poduszek i puszystych dywanów. Było tu wszystko, czego brakowało pierwszemu mieszkaniu.

– Jest Nate? – spytał David. Jedna wątpliwość została rozwiązana. Brian uważał to miejsce za swój dom. Drugie mieszkanie było tylko przykrywką.

– Nie, pracuje. On też jest lekarzem.

– A Melanie? Kiedy ją pan spotkał?

Brian wyłonił się z kuchni. Trzymał tekturowe pudełko.

– Już mówiłem – rzucił ze zniecierpliwieniem. W ogóle jej nie spotkałem.

– Ale wiedział pan, że William Sheffield nie żyje.

– Pół godziny temu odsłuchałem wiadomości na sekretarce. Dwie. Pierwsza od Melanie. Miała tak spokojny głos… myślałem, że żartuje. Powiedziała, że William chciał ją zastrzelić, ale w końcu to ona go zastrzeliła. I powiadamiała mnie, że nic jej nie jest. Potem wspomniała o panu… że prowadzi pan dochodzenie w sprawie ojca i prawdopodobnie ma pan ku temu powód. Potem…

Głos mu się załamał.

– Potem powiedziała, że Russell Lee Holmes nie zabił Meagan. I że… – odchrząknął – że mnie kocha. I dziękowała mi za te dwadzieścia lat.

Spojrzał na pudełko. Zacisnął zęby tak mocno, że zadrgały mu mięśnie policzków. Dopiero teraz David zrozumiał, co się dzieje. Brian nie miał drobnych problemów ze sobą. On siebie nienawidził. Nienawidził z całego serca i obwiniał się o wszystkie nieszczęścia, jakie spadły na jego rodzinę, w tym także los siostry.

– A druga wiadomość?

– Od mojego ojca chrzestnego. Dzwoni do mnie trzy razy dziennie. Też donosił o Williamie. Powiedział, że coś się kroi i musi ze mną porozmawiać. Zdaje się, że on też dostał podarunek. Jak wszyscy.

– Jacy wszyscy?

– Mama, ojciec, Jamie, Melanie i ja. Wszyscy, którzy mieli z tym coś wspólnego. Proszę.

Podniósł pokrywkę pudełka. Na białej bibułce spoczywał poczerniały, skurczony krowi język. Brian podniósł głowę.

– Dostałem to razem z listem. „Dostajesz, na co zasługujesz”. Wiem, o co chodzi. Straciłem siostrę. Nie chciałem stracić też ojca.

David usiadł. Wyjął notatnik i długopis.

– Zacznijmy od początku. Strasznie chcę się dowiedzieć, co się dzieje. Gdzie pan był w dniu porwania Meagan? Co pan robił?

Brian nabrał powietrza i zaczął, nie odrywając wzroku od krowiego języka:

– Nie byłem grzecznym dzieckiem. Teraz pewnie rozpoznano by u mnie problemy psychiczne związane z niedostatkiem uwagi rodziców, ale wtedy byłem tylko nadpobudliwy i nikt, a już najmniej matka, nie wiedział, co z tym zrobić. Szczerze mówiąc, w naszej rodzinie nie działo się dobrze. Nie wiem, jak moi rodzice się poznali, ale kiedy zacząłem coś rozumieć ze świata, mój ojciec wydał mi się pracoholikiem, który całe życie spędza w szpitalu i nie zostawia nic dla nas. Mama była nieustannie obrażona i nieszczęśliwa. Wydawała mnóstwo pieniędzy, usiłowała zwrócić na siebie uwagę. Miałem chyba osiem lat, kiedy do mnie dotarło, że jest jeszcze coś – ojciec nie zawsze pracuje, kiedy go nie ma w domu. A mama o tym wiedziała. Wiedziała o jego kobietach i sama usiłowała się bawić. No, nie wiem… Czułem się, jakbym żył z robotem i szesnastolatką. Nikt nigdy nie mówił nic złego, ale kiedy oboje przebywali w tym samym pokoju, atmosfera robiła się taka, że… Dzieci to po prostu wyczuwają.

– Tak – przyświadczył Chenney ponuro. Obaj spojrzeli na niego z zaskoczeniem. Wzruszył ramionami. Najwyraźniej też coś o tym wiedział.

– Potem pojawiła się Meagan – podjął Brian po chwili. – Była taka słodka… Ciągle się uśmiechała. Choćby się działo nie wiadomo co, zawsze się uśmiechała i wyciągała rączki. Wszyscy ją kochali. Kobiety w sklepach, sąsiedzi, bezpańskie psy. Wszystko, co żyło, kochało Meagan, a ona natychmiast odwzajemniała tę miłość. No, o mnie tego nie można powiedzieć. Jasne, byłem zazdrosny. I zły. Ale… ale ja też nie mogłem się jej oprzeć. Nawet kiedy umierałem z zazdrości, musiałem ją kochać. Czasem nawet wchodziłem w nocy do jej pokoju tylko po to, żeby na nią popatrzeć. Była taka spokojna, taka szczęśliwa… Nigdy nie zrozumiałem, jak to możliwe, żeby taka rodzina wydała na świat równie szczęśliwe dziecko.

Z czasem zacząłem się bać. Pomyślałem, że rodzice ją także skrzywdzą. Będzie ich kochać tak jak ja, a oni każą jej za to zapłacić. Harper ją porzuci, Patricia się znudzi i pewnego dnia Meagan zrozumie, że jej rodzicami jest para egoistów. Zacząłem niszczyć jej zabawki, kraść je. Wydawało mi się, że jeśli będę ją krzywdził, przyzwyczai się i nauczy się bronić. Krzywdziłem ją i sądziłem, że robię jej przysługę. – Uśmiechnął się krzywo. – Witamy w rodzinie Stokesów.

– A tego ostatniego dnia? Co pan robił?

– Bawiłem się. Jak nigdy w życiu, i to pewnie mój najgorszy grzech. Tego dnia… tego dnia poszedłem na czwarte spotkanie u psychoterapeuty. Potem lekarz chciał rozmawiać z matką na osobności. Nie wiem, co powiedział, ale poszliśmy na lody, choć była zaledwie jedenasta rano. Patricia też zjadła trochę lodów, a mówimy o kobiecie, która od pięćdziesięciu lat jada na obiad jednego grejpfruta i pszenny sucharek. Bawiliśmy się. Nie wiem, jak to inaczej opisać.

W końcu mama powiedziała, że teraz będzie inaczej. Nasza rodzina przechodziła trudne chwile, a ona wie, że ja o tym wiem. Teraz będzie ze mną spędzać więcej czasu. Oboje się poprawią. Zdała sobie sprawę, że rodzina znaczy dla niej więcej niż cokolwiek innego, postanowiła zrobić wszystko, co trzeba, żebyśmy byli szczęśliwi. Powiedziała, że mnie kocha, naprawdę kocha i wszystko będzie dobrze. Potem bawiliśmy się w parku. Mama mnie huśtała, choć byłem już za duży na huśtawkę. A mnie się to podobało. Pamiętam, pomyślałem, że jestem prawie szczęśliwy, i to uczucie wydało mi się dziwne i niezwykłe. Przedtem chyba nie bywałem szczęśliwy.

Aż wreszcie wróciliśmy do domu i policjant powiedział, że Meagan zniknęła. Tak po prostu. Wierzy pan w zły los? Bo ja tak.

– Przez cały dzień był pan z matką?

– Tak.

– Widział pan, jak Meagan wsiada do samochodu niani?

– Nie. Wyjechaliśmy przed nimi.

– Czy jest pan absolutnie pewien, że Russell Lee Holmes porwał Meagan?

– Tak sądziłem. Gdyby diabeł miał ludzką postać, wyglądałby jak Russell Lee Holmes.

David zmarszczył brwi. Czuł, że Brian mówi prawdę. Więc jeśli Brian był przez cały dzień z matką i nie miał nic wspólnego z porwaniem Meagan…

– O co chodzi z tym językiem? – spytał z niezadowoleniem. – Skoro nie miał pan nic wspólnego z porwaniem siostry, skąd ten podarunek?

Brian zacisnął usta.

– Tego nie wiem. Przez ten ołtarzyk w pokoju Melanie wszystko mi się pomieszało. Czy ona mogłaby być córką Russella Lee Holmesa… Boże, nie wiem. Mogę tylko powiedzieć, że policja nie dowiedziała się o pewnych rzeczach, a ktoś usiłuje je ujawnić. Na przykład trzy dni temu mój ojciec chrzestny otrzymał penis w słoiku. Zgadujcie, o co chodzi.

55
{"b":"94040","o":1}