O piątej fryzjer ogolił Russellowi głowę, odsłaniając idealnie gładką czaszkę, miejsce dla elektrod. Potem ostatni prysznic i świeże, białe egzekucyjne ubranie. Białe spodnie, biała koszula, biały pas, a wszystko z bawełny uprawianej, tkanej i szytej przez więźniów. Russell Lee szedł na śmierć ubrany jak pieprznięty pokojowy malarz.
Drzwi otworzyły się gwałtownie. Krzesło stanęło przed nim w całej okazałości. Stare drewno, wypolerowane do połysku przez pięćdziesiąt lat. Wysokie oparcie, solidne nogi i poręcze, szerokie rzemienne pasy. Prawie jak fotel babuni, gdyby nie maska na twarz i elektrody.
Kat wziął się do roboty i wszystko zaczęło się toczyć w przyspieszonym tempie. Strażnicy dokładnie przypięli Russella Lee do dębowego krzesła. Jeden wcisnął mu między zęby patyk, drugi pomazał lewą nogę, głowę i pierś solą fizjologiczną dla lepszego przewodzenia prądu. Potem kat opasał mu łydki szerokimi, metalowymi obejmami, zapiął je wokół nadgarstków, przypiął po dwie diody po obu stronach serca i wreszcie nasadził srebrną czaszę na wygoloną głowę. W niespełna sześćdziesiąt sekund Russell Lee został ukoronowany.
Kat zakleił oczy skazańca taśmą, żeby było mniej sprzątania, kiedy gałki oczne eksplodują. Wsadził mu do nosa kłębki waty, żeby ograniczyć krwotok.
Wpół do dwunastej w nocy. Pluton egzekucyjny opuścił pomieszczenie i rozpoczęły się tortury. Russell Lee siedział przywiązany do krzesła, w ciemnościach, czekając na dźwięk dzwonka telefonu połączonego bezpośrednio z gabinetem gubernatora.
Inni, siedzący w trzech pomieszczeniach wokół celi, także czekali. W pokoju numer jeden siedzieli świadkowie: Larry Digger i czworo krewnych ofiar Russella Lee – ci, którzy się na to zdobyli. Patricia Stokes straciła czteroletnią córeczkę Meagan. Jej mąż miał dyżur w nowym miejscu pracy, więc przyprowadziła czternastoletniego syna. Brian siedział z kamiennym wyrazem twarzy, Patricia płakała cicho; łkanie wstrząsało jej wynędzniałym ciałem.
W sali numer dwa kat czekał w pogotowiu. W tym pomieszczeniu znajdował się drugi telefon, połączony bezpośrednio z biurem gubernatora. Ze ściany wystawały trzy duże przyciski, po trzy centymetry średnicy. Główny włącznik; i dwa zapasowe. W stanie Teksas jak się coś robi, to porządnie.
Sala numer trzy była przeznaczona dla rodziny i przyjaciół skazańca. Tego dnia znalazł się w niej tylko Kelsey Jones, oblegany obrońca Russella Lee, ubrany na tę okazję w najlepszy garnitur z jasnozielonej serży. Przybył tu ze specjalną misją. Miał obserwować. I zameldować, co skazany przekaże w ostatnim słowie kobiecie, która go kochała.
Potem miał zapomnieć o jego istnieniu – czego się już nie mógł doczekać.
Dwudziesta trzecia trzydzieści jeden. Rozpoczęło się odliczanie. We wszystkich pomieszczeniach zapadła martwa cisza. Obecni wstrzymali oddech.
Główny aktor przedstawienia siedział z oczami zaklejonymi taśmą i ściskał zębami patyk.
JESTEM KRÓLEM. JESTEM WIELKI!
Zwieracz puścił. Palce zacisnęły się na poręczach tak mocno, że kostki pobielały jak papier.
Kocham cię, słoneczko. Kocham… cię.
– Alarm niebieski! Alarm niebieski! – Josh wykrzykiwał polecenia i jednocześnie sprawdzał tętno dziewczynki. – Dajcie wózek! Mamy tu dziewczynkę, osiem lub dziewięć lat, prawie nie oddycha. Niech ktoś wezwie pediatrów!
Do sali wpadł doktor Chen.
– Skąd ona się tu wzięła?
– Nie wiem.
Jednocześnie pojawiły się pielęgniarki i wózek. Wszystko zaczęło się dziać w przyspieszonym tempie.
– Nie ma jej w wykazie – rzuciła Nancy, przełożona pielęgniarek, chwytając strzykawkę. Igła wbiła się w żyłę, zaraz po niej wprowadzono cewnik. Natychmiast pobrano krew i mocz.
– Gorączka rośnie! Oho, pokrzywka! – Pielęgniarka Sherry zdjęła dziewczynce bawełnianą podkoszulkę, by podłączyć monitor. Ukazała się zaczerwieniona klatka piersiowa.
– Cofnąć się!
Zrobiono zdjęcie rentgenowskie klatki piersiowej i wszyscy znów przypadli do małej pacjentki, otaczając ją gorączkowymi zabiegami. Na ciele dziewczynki lśniła warstewka potu. Dziecko nie reagowało na reanimację. Potem przestało oddychać.
– Rurka dotchawicza! – krzyknął Josh i natychmiast przystąpił do intubacji.
Psiakrew, była strasznie mała. Bał się, że coś jej uszkodzi, kiedy tak brutalnie wbijał rurkę w wątłe gardziołko. Przewód trafił we właściwe miejsce i ześliznął się do tchawicy.
– Jest! – rzucił; w tym samym czasie Sherry wypadła z sali jak burza, niosąc fiolki z próbkami do laboratorium.
– Tętno nitkowate – powiedziała Nancy.
– Diagnoza? – spytał doktor Chen.
– Reakcja anafilaktyczna – odparł natychmiast Josh. – Jedna ampułka adrenaliny.
– Jedna setna – poprawił go doktor Chen. – Dawka dziecinna.
– Nie widzę żadnego śladu po ukłuciu osy – zaraportowała Nancy, podając adrenalinę, którą lekarz podał przez rurkę dotchawicza.
– To może być reakcja na cokolwiek – mruknął doktor Chen. Wyprostował się, czekając na efekty.
Przez chwilę nikt się nie ruszał.
Dziewczynka wyglądała wzruszająco bezbronnie; rozkrzyżowana na białym szpitalnym łóżku, oblepiona przewodami, z igłą wbitą w rączkę i pękatą rurą sterczącą z ust. Długie jasne włosy rozsypały się wokół jej głowy. Pachniały lekko dziecinnym szamponem No Morę Tears. Długie, gęste rzęsy opadały na pyzate policzki, poznaczone czerwonymi smugami i jaskrawymi plamami. Josh nigdy, mimo tych wszystkich lat, nie zdołał się przyzwyczaić do widoku dziecka w szpitalu.
– Mięśnie się rozluźniają – rzucił Josh. – Łatwiej jej oddychać.
Adrenalina działała szybko. Dziewczynka uniosła powieki, ale szkliste oczy niczego nie widziały.
– Słyszysz mnie? – spróbował doktor Chen.
Bez rezultatu. Lekko potrząsnął ją za ramiona. Ciągłe nie reagowała. Nancy pomasowała pierś małej w okolicy mostka, na tyle mocno, by wywołać ból. Drobne ciałko wygięło się w łuk, ale oczy dziewczynki nadal wpatrywały się martwo w górę.
– Brak reakcji – oznajmiła Nancy.
Spojrzeli na małą z niepokojem.
Drzwi otworzyły się gwałtownie.
– O co ten krzyk? – Do sali wbiegł doktor Harper Stokes w zielonym szpitalnym uniformie, który wyglądał na nim jak ubranie do tenisa. Wydawał się niemal nieprawdziwy – brązowa opalenizna, intensywnie błękitne oczy, twarz jak z filmowego plakatu. Niedawno zaczął pracować w miejskim szpitalu jako kardiochirurg i już nabrał zwyczaju przechadzania się po korytarzach jak Jezus pomiędzy trędowatymi. Mówiono, że jest doskonałym specjalistą i najwyraźniej sam też tak uważał. Wiecie, jaka jest różnica między kardiochirurgiem a Bogiem? Bóg nie uważa się za kardiochirurga.
– Zobacz sam – mruknął doktor Chen z niejaką niechęcią.
– Mhm. – Doktor Harper podszedł energicznie do łóżka. Dopiero teraz dostrzegł dziewczynkę oblepioną przewodami i nakłutą igłami. Zatrzymał się gwałtownie, autentycznie wstrząśnięty. – O Boże, co się stało?
– Reakcja anafilaktyczna na nieznany czynnik.
– Podano adrenalinę?
– Oczywiście.
– Dajcie prześwietlenie klatki piersiowej. – Doktor Stokes wyciągnął rękę po zdjęcie, nie odrywając skupionego spojrzenia od małej. Sprawdził jej puls.
– Wszystko jest pod kontrolą.
Doktor Stokes podniósł głowę i spojrzał młodemu lekarzowi prosto w oczy.
– Więc dlaczego ta dziewczynka leży tu jak szmaciana lalka? Doktor Chen zacisnął zęby.
– Nie wiem.
Północ. Lekarz wszedł do pomieszczenia dla kata i zajął miejsce pod ścianą. Ręce założył za plecami. Kat podniósł słuchawkę telefonu połączonego z gabinetem gubernatora.
Usłyszał ciągły sygnał.
Odłożył słuchawkę. Odliczył sześćdziesiąt sekund.
Spojrzał na Russella Lee Holmesa, siedzącego na środku izby egzekucyjnej. Skazaniec szczerzył zepsute zęby w idiotycznym uśmiechu.
– Nie dociera do niego, co się dzieje – odezwał się lekarz spod ściany.
– To już nieważne – mruknął kat.
Spojrzał na zegarek. Minuta po dwunastej. Podniósł słuchawkę. Ciągle długi sygnał.
Wcisnął włącznik i ciało Russella Lee Holmesa przeszyło czterysta czterdzieści woltów.
Światła w Umieralni przygasły. Trzej skazańcy zaczęli bić brawo i krzyczeć. Czwarty skulił się na pryczy i kołysał jak przerażone dziecko. Krewni ofiar początkowo przyglądali się beznamiętnie, ale kiedy skóra Russella Lee nabrała jaskrawoczerwonego koloru i zaczęła dymić, odwrócili głowy. Wszyscy z wyjątkiem Briana Stokesa. On patrzył nadal, jak zaklęty. Nawet wtedy, gdy ciało Russella Lee Holmesa zaczęło drgać w konwulsjach. Nagle jego stopa eksplodowała. Potem dłonie. Za plecami Briana rozległ się krzyk jego matki. A on patrzył.
I zaraz wszystko się skończyło.
Do izby śmierci wszedł lekarz. Zasłaniał twarz aromatyzowaną chusteczką, żeby nie czuć smrodu, ale i tak nos sam mu się marszczył. Dokonał oględzin. Spojrzał w środkowe okno – okno pokoju kata.
– Śmierć nastąpiła o godzinie dwudziestej czwartej zero pięć.
– Mam wyniki testu na obecność narkotyków! – Sherry wpadła do pokoju jak burza. Josh wyrwał jej z ręki kartki, wyprzedzając doktora Harpera Stokesa o pół kroku.
– Obecność opiatów w organizmie – zawołał Josh.
– Morfina – rzucił doktor Stokes.
– Narcan! – zaordynował doktor Chen. – Zero zero pięć mililitra na kilogram. Przynieś więcej!
– Czy to może być alergia na morfinę? – zwrócił się Josh do doktora Chena. – Czy to przyczyna reakcji anafilaktycznej?
– Możliwe.
Sherry wróciła z narcanem. Doktor Chen zrobił dziewczynce zastrzyk. Wyjęto rurkę dotchawiczą i zaczęło się oczekiwanie. Druga dawka leku była już w pogotowiu. W razie potrzeby można było podać ją po dwóch minutach. Doktor Stokes jeszcze raz sprawdził tętno małej, potem jej serce.
– Lepiej – oznajmił. – Stabilizuje się. Oho, uwaga…
Dziewczynka poruszyła głową. Nancy nakryła ją prześcieradłem i wszyscy wstrzymali oddech. Powieki dziecka zatrzepotały i spojrzały na nich wielkie oczy o niezwykłym szarobłękitnym kolorze.