Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Nie wiem… nie… To nie ma sensu. – Słowa nagle utknęły jej w gardle. Osunęła się na ziemię. – Ale to było tak dawno… – usłyszała własny szept.

Larry Digger uśmiechnął się szeroko.

– Dostajesz to, na co zasługujesz, Melanie Stokes. Tak powiedział mój rozmówca. Dostajesz to, na co zasługujesz.

– Nie…

– Jak sądzisz, czy charakter dziedziczy się w genach? Czy przestępcy rodzą się źli? Czy naprawdę jesteś taka wyrafinowana, jak twoi bogaci przybrani rodzice, czy też pod tą ładną powłoką siedzi biały śmieć? A co z agresją? Zdarzyło ci się spoglądać na dzieciaka i czuć to pragnienie?

– Nie! Nie. O Boże… – Coś wybuchło jej w głowie. Chwyciła się za skronie, przycisnęła czoło do kolan i zakołysała się z bólu.

Jak z oddali dobiegł ją bulgotliwy rechot Diggera.

– Więc miałem rację, tak? Po dwudziestu pięciu latach nareszcie zaczynam…

Dalsze słowa zginęły w zduszonym jęku.

Melanie powoli podniosła głowę. Obok pojawiła się postać w bieli. Trzymała Diggera za ramię.

– Pani prosiła, żebyś ją zostawił – odezwał się spokojny męski głos. Larry Digger usiłował się stawiać.

– Czego tu? To prywatna rozmowa! Idź podawać przystawki!

– Nie mam przystawek. Mam za to kuchenny nóż.

Mężczyzna mocniej zacisnął chwyt. Digger podniósł obie ręce w geście poddania. Cofnął się o krok, kiedy tylko obcy go puścił.

– Dobra, nie ma sprawy. Idę sobie. Ale nie kłamałem. Panno Holmes, ja naprawdę mam dowód. Zdobyłem pewne informacje, nie tylko o ojcu, ale i o twojej prawdziwej matce. Myślałaś o niej kiedyś? Powiedziałaby ci, kiedy się naprawdę urodziłaś… i jak masz na imię. Hotel „Midtown”, kochanie. Słodkich snów.

Obcy mężczyzna usłyszał w głosie dziennikarza drwiącą nutę i zrobił szybki krok w jego stronę; Larry Digger bezwstydnie uciekł. Poły poplamionego prochowca trzepotały za nim.

Melanie musiała się pozbyć ciężaru leżącego jej na żołądku. Uczciła odejście Larry’ego Diggera, wymiotując sałatką z krewetkami na lśniące buty obcego.

– Aaa! – wrzasnął tamten i odskoczył. Spojrzał bezradnie na buty, nie wiedząc, co robić.

To było ich już dwoje.

Po policzkach Melanie potoczyły się wielkie łzy. W głowie pulsował jej ból, a w znękanym umyśle pojawiały się niechciane wizje. Błękitna sukienka. Jasne włosy. Przestraszone oczy. Chcę do domu. Puść mnie do domu!

– Jak się pani czuje? – Duża dłoń odgarnęła jej włosy z czoła. – Psia krew, ma pani gorączkę. Wezwę karetkę.

– Nie! – Strach przed szpitalami przezwyciężył strach przed bólem. Poderwała głowę i skrzywiła się boleśnie. – Jeszcze chwilkę…

Jej wybawiciel spojrzał na nią z powątpiewaniem.

– Po co pani rozmawiała z tym lumpem? Co pani sobie myślała?

– Chyba nic. – Przycisnęła dłonie do powiek. Ten facet miał rację. Nie lubiła go za to. Zaryzykowała i otworzyła oczy. Nie miała wyboru.

W ciemnościach niewiele widziała. Światło gazowej lampy obrysowywało kanciastą szczękę, zapadnięte policzki i nos, złamany zbyt wiele razy. Gęste ciemne włosy, zwykła krótka fryzura. Usta zaciśnięte surowo. Rozpoznała jego ubranie. Niech to szlag, uratował ją jej własny kelner.

Znowu zamknęła oczy. Koszmar. Przyłapana w krępującej sytuacji przez kogoś, kto mógł rozpowiedzieć o tym wszystkim wokół.

– Umiera pani? – warknął kelner.

– Niewykluczone. Czułabym się lepiej, gdyby pan mówił ciszej. Uznała, że go zawstydziła, ale zaraz zmieniła zdanie.

– Dlaczego mu pani pozwoliła wywlec się z domu? To bez sensu. Chciał pieniędzy?

– Jak wszyscy. – Podniosła się chwiejnie. Musiała stąd odejść, natychmiast… Niestety, ziemia zakołysała się jej pod nogami, drzewa przechyliły się pod dziwnym kątem.

Chwycił ją za ramię.

– Spokojnie, bo w końcu wyląduje pani w szpitalu. Co pani widzi?

– Białe kropeczki.

– A jak ze słuchem?

– Co?

– Bierze pani leki?

– W domu – wymamrotała i spróbowała zrobić krok. Nogi ugięły się pod nią, ale kelner zdążył ją chwycić. Zwisła mu bezwładnie w ramionach. Nagle przestała się przejmować.

Chcę do domu, do domu!

Nie, kochanie. Nie możesz. To niebezpieczne…

Mężczyzna wymamrotał coś o głupich kobietach i wziął ją na ręce. Oparła mu głowę na ramieniu. Wydawał się silny i godny zaufania. Pachniał „Old Spice’em”.

Wtuliła mu twarz w szyję i świat odpłynął w nicość.

Agent specjalny David Riggs nie miał powodów do zadowolenia. Po pierwsze, nie przepadał za ratowaniem dam z opresji. Po drugie, wiedział, że czeka go straszliwa awantura za uratowanie tej właśnie damy.

– Macie tu być oczami i uszami. To bardzo skomplikowane dochodzenie. Nie spieprzcie niczego!

Jego zwierzchnik, dyrektor Lairmore, z pewnością uznałby śledzenie Melanie Stokes, interwencję i odniesienie jej do domu za kompletne spieprzenie wszystkiego. Riggs miał nie spuszczać oka z jej ojca, w razie gdyby – oszołomiony wódką z tonikiem puścił parę na temat defraudacji w służbie zdrowia. Ha, ha.

Mocniej chwycił Melanie i przeszedł przez ulicę. Dziewczyna była mniejsza niż się spodziewał, kiedy obserwował, jak śmiga po domu. Prawie unosiła się w powietrzu i nie zwalniała nawet po to, żeby nabrać powietrza w płuca. Robiła wszystko, od noszenia skrzynek mango po wycieranie rozlanej wody. A także przynajmniej sześć razy zaglądała dyskretnie do salonu i podchodziła do matki.

Już od dawna żadna kobieta nie opierała mu tak głowy na ramieniu.

Nie wiedział, co z tym zrobić, więc zaczął myśleć o aktach rodziny Stokesów i tych paru szczegółach na temat Melanie, których się z nich dowiedział. Adoptowana w wieku dziewięciu lat, kiedy to znaleziono ją w szpitalu, gdzie pracował doktor Stokes. Gazety i telewizja zrobiły wokół niej trochę hałasu. Przedstawiano ją jako współczesną sierotkę Marysię. Ukończyła studia w dziewięćdziesiątym pierwszym roku i od tego czasu aktywnie udzielała się w rozmaitych organizacjach dobroczynnych. Jedna z tych, co chcą dać coś z siebie światu. Dziewięć miesięcy temu zaręczyła się z doktorem Williamem Sheffieldem, ulubionym pracownikiem jej ojca, a po trzech miesiącach zerwała zaręczyny bez słowa wyjaśnienia. Skryta. Opiekowała się matką, która, jak zauważył Larry Digger, od śmierci pierwszej córki nie jest już taka jak kiedyś. Mniej oddana rodzinie. Zresztą nieważne.

Żadna informacja nie wskazywała na to, że Melanie Stokes może być córką seryjnego mordercy, choć te zbiegi okoliczności faktycznie wydawały się interesujące. No, ale Larry Digger nie budził zaufania. Pod koniec rozmowy ręce mu się trzęsły. Prawdopodobnie odmówił sobie codziennej porcji whisky, żeby porozmawiać z dziewczyną. Bez wątpienia teraz nadrabia zaległości.

W pobliżu domu Melanie jęknęła.

– Tylko niech pani znowu nie rzygnie – mruknął Dawid.

– Zaraz…

– Będzie pani wymiotować?

– Czekaj. – Chwyciła go za klapy. – Nie mów… nikomu – wymamrotała z wysiłkiem. – Nikomu… z mojej rodziny. Zapłacę ci…

Miała przytomne oczy. Wielkie, przerażone. W zadziwiającym kolorze, ni to szare, ni to błękitne.

– Dobra, dobra.

Osunęła się znów w jego ramiona, najwyraźniej usatysfakcjonowana. David otworzył drzwi łokciem i wszedł do środka. Wszyscy na nich spojrzeli.

– Co tu się dzieje? – Harper Stokes znalazł się przy nich w mgnieniu oka. William Sheffield następował mu na pięty. Za nimi przybiegła Patricia Stokes, rozlewając sok pomarańczowy na sukienkę od znanego projektanta.

– O Boże! Melanie!

– Gdzie sypialnia? – spytał David. Nie zwracając uwagi na okrzyki i szepty, ruszył na górę po schodach. – Powiedziała, że ma migrenę.

Harper zaklął.

– Powinna mieć w łazience fiorinal z kodeiną. Patricia!

Matka śmignęła po schodach i wypadła z łazienki córki z pigułkami i szklanką wody w tej samej chwili, gdy David kładł Melanie na nieposłanym łóżku. W jednej chwili został odepchnięty na dalsze pozycje. Harper niespokojnie chwycił rękę córki i sprawdził puls. Włożył jej pigułki do ust i podsunął szklankę. Patricia pospieszyła z mokrym ręcznikiem, którym otarła twarz Melanie. Zjawił się nawet William Sheffield: niepewnie czekał przy drzwiach. David nie potrafił odgadnąć, dlaczego były narzeczony Melanie ma prawo wstępu do jej pokoju.

– Co się stało? – rzucił gniewnie Harper. Jeszcze raz sprawdził tętno córki, odebrał żonie mokry ręcznik i położył go na czole Melanie. – Gdzie ona była? Co pan z nią robił?

– Znalazłem ją w parku – odparł David. Odpowiedź wydała się mu zbyt zwięzła. Najwyraźniej Harper odniósł takie samo wrażenie, bo obrzucił go ostrym spojrzeniem. David odwzajemnił się tym samym.

Znał go tak dobrze, jak chyba żadna z osób w tym pokoju. Przez ostatnie trzy tygodnie zbierał informacje na jego temat. Doktor Harper Stokes, przez wiele osób uważany za genialnego lekarza, ostatnio został okrzyknięty najlepszym kardiochirurgiem z mieście. Niektórzy twierdzili, że cierpi na manię wielkości, że jego zamiłowanie do pracy bardziej wynika z żądzy sławy niż z prawdziwej troski o pacjentów. Zważywszy coraz większą komercjalizację środowiska chirurgów, trudno było na poczekaniu rozstrzygnąć, kto ma rację.

Doktor Harper Stokes wyróżniał się tylko jednym – pochodzeniem. Przyszły chirurg zaczynał karierę w wieku osiemnastu lat. Jego wykształcenie wydawało się najwyżej przeciętne. Ukończył teksaski college jako średni uczeń. Nie dostał się do żadnej z najlepszych akademii medycznych i musiał się zadowolić lokalnym uniwersytetem. A tam zasłynął bardziej z upodobania do doskonałych ciuchów i wytężonej pracy niż z wyjątkowego talentu.

Dziwne, ale punktem zwrotnym w jego karierze, kiedy z przeciętnego lekarza zmienił się w utalentowanego chirurga, było porwanie jego córki. Jego życie osobiste legło w gruzach, a on rzucił się w wir pracy. Im większy chaos panował w jego rodzinie, tym więcej czasu spędzał w szpitalu. Tam miał moc uzdrawiania i wydzierania ludzi z objęć śmierci. I bawił się w Boga.

Russell Lee Holmes zniszczył jego rodzinę, ale dziwnym kaprysem losu uczynił z niego doskonałego chirurga.

10
{"b":"94040","o":1}