Ramirez nadal się nie pokazywał. Nieliczni przechodnie przemykali chyłkiem, po ocienionej stronie ulicy, i szybko znikali we wnętrzu tego czy innego, zadymionego baru. Byłam chyba jedyną osobą mającą odwagę siedzieć w rozgrzanym przez słońce samochodzie. Nawet staruszkowie i łobuziaki poznikali z bram na okres największego upału.
W końcu wysiadłam z auta, ściskając w dłoni pojemnik z gazem. Z ogromną ulgą rozprostowałam kości, wręcz nie mogłam się nacieszyć powrotem do pozycji pionowej. Przez parę sekund dreptałam w miejscu, potem obeszłam samochód i zrobiłam kilka skłonów, dotykając palcami czubków butów. Dopiero teraz się przekonałam, że na zewnątrz wieje leciutki wiaterek. Co prawda, powietrze było gęste od spalin oraz innych toksycznych wyziewów i miało taką temperaturę, jakby buchało z drzwiczek otwartego pieca, niemniej z radością powitałam te orzeźwiające podmuchy.
Oparłam się ramieniem o drzwi jeepa i wystawiając plecy do wiatru, zaczęłam odklejać od skóry wilgotną bluzkę.
Niespodziewanie w drzwiach hotelu „Grand” pojawiła się Jackie. Popatrzyła wzdłuż ulicy i leniwym krokiem ruszyła w moją stronę, zmierzając z powrotem na swój posterunek przy skrzyżowaniu.
– Wyglądasz, jakby cię przypiekano na wolnym ogniu – powiedziała, wyciągając w moją stronę puszkę coca-coli.
Pospiesznie ją otworzyłam, upiłam nieco chłodnego napoju, po czym przytknęłam zimną puszkę do rozpalonego czoła.
– Dzięki. Właśnie tego było mi trzeba.
– Tylko nie myśl, że zrobiłam to z litości nad tobą. Nie chciałabym, żebyś wyciągnęła nogi, siedząc w taki upał w samochodzie, bo wówczas ta część ulicy Starka zyskałaby złą sławę. Natychmiast rozeszłaby się plotka, że było to morderstwo na tle rasowym, a ja nie znalazłabym już ani jednego białego klienta do końca życia.
– Nie martw się, nie umrę. Zresztą Bóg by mi wybaczył, gdybym niechcący pozbawiła cię tego żałosnego zajęcia.
– Tylko bez morałów. Na razie białe chłopaczki gotowe są wykładać forsę za mój ponętny zadek.
– Jak się miewa Lula?
Jackie obojętnie wzruszyła ramionami.
– Na razie tylko robi dobrą minę. Prosiła, abym ci podziękowała za kwiaty.
– Mały dziś ruch na ulicy.
Jackie zerknęła szybko na okna sali treningowej.
– I dzięki Bogu.
Odwróciłam głowę i także spojrzałam na okna pierwszego piętra kamienicy.
– Lepiej, żeby nikt nie widział, iż rozmawiałaś ze mną.
– Masz rację. Muszę wracać do pracy.
Postałam jeszcze kilka minut przy samochodzie, popijając drobnymi łykami coca-colę. Kiedy zaś się odwróciłam, żeby wsiąść z powrotem do auta, aż jęknęłam głośno na widok stojącego przy mnie Ramireza.
– Przez cały dzień czekałem, aż wysiądziesz z samochodu – rzekł. – Widzę, że jesteś zaskoczona, iż tak cicho się podkradłem. Nawet nie słyszałaś, że ktoś się zbliża, prawda? Już zawsze tak będzie między nami. Będę się pojawiał nieoczekiwanie, a gdy mnie w końcu zauważysz, nie zdążysz zrobić najmniejszego ruchu.
Zaczerpnęłam głęboko powietrza, chcąc uspokoić łomoczące serce. Odzyskawszy nieco panowanie nad sobą, zapytałam, starając się powstrzymać drżenie głosu:
– Co spotkało Carmen? Ona też nie słyszała, jak się do niej zbliżałeś?
– No cóż, byliśmy umówieni na randkę. Carmen dostała to, o co się od dawna napraszała.
– Gdzie ona teraz jest?
Wzruszył ramionami.
– Nie wiem. Zniknęła po tym, jak Ziggy został zastrzelony.
– A ten drugi facet, który był z Kuleszą tamtego wieczoru? Kto to jest? Co się z nim stało?
– Nic o nim nie wiem.
– Przecież obaj działali na twoje polecenie.
– Czemu nie pójdziesz ze mną na górę? Moglibyśmy spokojnie omówić te sprawy. Albo wybierzmy się na przejażdżkę. Mam porsche’a. Pewnie chciałabyś się przejechać takim pięknym wozem?
– Niespecjalnie.
– A ty znów swoje, znowu odmawiasz mistrzowi. Czyżbyś zapomniała, że mistrzowi nie należy niczego odmawiać? On tego bardzo nie lubi.
– Wróćmy do Ziggy’ego i jego przyjaciela, tego faceta ze złamanym nosem…
– Byłoby znacznie ciekawiej porozmawiać o mistrzu, o tym, jak zamierza nauczyć cię szacunku, jak chce ci wbić do głowy, żebyś już nigdy niczego mu nie odmawiała. – Podszedł tak blisko, że ciepło bijące od jego ciała sprawiło, iż rozgrzane powietrze na ulicy wydało mi się nagle całkiem chłodne. – Chyba powinienem ci najpierw dać posmakować bólu, zanim cię przelecę. Co o tym myślisz? Lubisz, jak ci się sprawia ból, suko?
Miałam tego dość, musiałam się od niego uwolnić.
– Niczego mi nie zrobisz. Twoje pogróżki ani mnie nie odstraszają, ani nie podniecają.
– Kłamiesz.
Błyskawicznie otoczył mnie ramieniem i ścisnął tak mocno, że mimo woli krzyknęłam z bólu.
Uniosłam nogę i z całej siły kopnęłam go w krocze. Niemal w tej samej chwili mnie uderzył. Nawet nie zauważyłam, kiedy podniósł rękę. Huknął mnie tak silnie, że aż zadzwoniło mi w uszach, a głowa odskoczyła do tyłu. Poczułam krew na wardze. Zamrugałam szybko, chcąc odzyskać ostrość widzenia. Kiedy tylko mgła rozwiała mi się przed oczyma, walnęłam Ramireza prosto w twarz trzymanym w ręku pojemnikiem gazu obezwładniającego.
Zawył głośno i odskoczył ode mnie, zasłaniając oczy dłońmi. Dzikie wycie szybko przeszło w charczenie i kasłanie, Ramirez zachwiał się raz i drugi, wreszcie opadł na kolana i zaczął pełzać na czworakach. Ze zdumieniem spoglądałam na niego, jakbym miała przed sobą zranione zwierzę – olbrzymiego, rozwścieczonego, lecz poskromionego bawołu.
Na ulicę wypadł Jimmy Alpha, za nim wybiegła jego sekretarka. Pojawił się też jakiś nie znany mi mężczyzna, który szybko uklęknął obok Ramireza, objął go ramieniem i zaczął powtarzać, żeby głęboko oddychał, że za minutę wszystko przejdzie i znów poczuje się dobrze.
Alpha i jego sekretarka podbiegli do mnie.
– Jezus, Maria! – syknął Jimmy, wpychając mi w rękę chusteczkę do nosa. – Nic ci się nie stało? Nie doznałaś żadnych poważniejszych obrażeń?
Przyłożyłam chusteczkę do ust, żeby zahamować krwawienie, i szybko przeciągnęłam językiem po zębach, chcąc sprawdzić, czy któregoś nie straciłam.
– Nie, wszystko w porządku.
– Bardzo mi przykro – rzekł Alpha. – Nie zdawałem sobie sprawy, że z nim jest aż tak źle, że tak brutalnie odnosi się do kobiet. Przepraszam w jego imieniu. Sam nie wiem, co robić.
Nie byłam w nastroju do wysłuchiwania tych żałosnych przeprosin.
– Możesz zrobić dla niego bardzo wiele – odparłam. – Zaprowadzić go do psychiatry, zamknąć w odosobnieniu, albo zaciągnąć do weterynarza i kazać wykastrować.
– Pokryję wszystkie koszty – zaproponował szybko. – Jeśli chcesz, zawiozę cię do lekarza.
– W pierwszej kolejności zamierzam się udać na policję. Złożę oficjalną skargę i w żaden sposób nie zdołasz mnie odwieźć od tego zamiaru.
– Może przemyśl to jeszcze – rzekł błagalnym tonem. – Przynajmniej zaczekaj, aż odzyskasz równowagę. Nie zdołam go już wybronić, jeśli wpłynie kolejna skarga.