Weszłam do łazienki z torebką, lecz zostawiłam ją na koszu na brudną bieliznę, poza moim zasięgiem.
Intruz jednym skokiem dopadł kabiny i szarpnął zasłonkę prysznica z taką silą, że potrzaskane plastikowe kółka mocujące z brzękiem rozsypały się po całej łazience. Wrzasnęłam i na oślep cisnęłam butelką szamponu, zapierając się plecami o ścianę.
Ale nie był to Ramirez, tylko Joe Morelli. W jednej garści trzymał zmiętą zasłonkę prysznica, drugą dłoń kurczowo zaciskał w pięść. Pośrodku czoła szybko nabiegał mu krwią duży siniak, co znaczyło, że mój rzut był jednak celny. Do tego stopnia Joe kipiał wściekłością, że od razu nabrałam podejrzeń, iż moja płeć wcale nie musi mnie uchronić od wylądowania w szpitalu ze złamanym nosem. Ale i we mnie zaczęła wzbierać furia, byłam gotowa stawić mu czoło. No bo za kogo ten łobuz się uważa, skoro śmiertelnie mnie przestraszył we własnym mieszkaniu i w dodatku całkowicie zniszczył zasłonkę od prysznica?
– Co ty wyrabiasz, do jasnej cholery?! – wrzasnęłam. – Nikt ci nie wyjaśnił, do czego służy dzwonek przy drzwiach? Jak się tu dostałeś?
– Zostawiłaś otwarte okno w sypialni.
– Przecież siedziała w nim druciana siatka.
– Też mi przeszkoda.
– Jeśli i ją zniszczyłeś, to zażądam pokrycia wszelkich strat. A ta zasłonka do prysznica? Wydaje ci się, że takie zasłonki rosną na drzewach?
Zdołałam się trochę opanować, ale wciąż jeszcze mówiłam głosem co najmniej o oktawę wyższym niż normalnie. W gruncie rzeczy nawet niezbyt zdawałam sobie sprawę z tego, co mówię. Moje myśli bezładnie się szamotały między paniką a wściekłością. Ogarniała mnie furia, że Morelli tak łatwo dostał się do mego mieszkania, a jednocześnie czułam rosnący strach, ponieważ stałam przed nim naga.
Nie wstydzę się zbytnio nagości, w pewnych okolicznościach jest ona całkiem naturalna – podczas kąpieli, w łóżku z mężczyzną czy też u lekarza. Ale ta sytuacja, kiedy stałam naga i ociekająca wodą na wprost kompletnie ubranego Morelliego była dla mnie czymś graniczącym z sennym koszmarem.
Zakręciłam wodę i pospiesznie sięgnęłam po ręcznik, lecz Joe wyrwał mi go z ręki i cisnął na podłogę za sobą.
– Daj mi ten ręcznik! – rozkazałam stanowczo.
– Najpierw wyjaśnimy sobie kilka spraw.
Jako chłopak Joe nie poddawał się żadnej kontroli. Doszłam do wniosku, że teraz panuje nad sobą właśnie poprzez ten agresywny styl bycia. Mimo starań nie potrafił zapanować nad swoim włoskim temperamentem, lecz dokładnie odmierzał ilość okazywanej agresji. Miał na sobie czarną przemoczoną bawełnianą koszulkę i dżinsy. Kiedy zaś się odwrócił, żeby cisnąć w kąt porwaną zasłonkę od prysznica, dostrzegłam, iż zza paska spodni z tyłu wystaje mu kolba pistoletu.
Nietrudno było sobie wyobrazić Morelliego dokonującego zabójstwa z zimną krwią, musiałam się jednak zgodzić z opiniami „Leśnika” i Ediego Gazarry, że Joe na pewno nie był ani głupi, ani też porywczy.
Stał teraz, opierając zaciśnięte pięści na biodrach. Mokre włosy przykleiły mu się do czoła i uszu. Na lekko zaciśniętych wargach nie było nawet cienia uśmiechu.
– Gdzie schowałaś głowicę rozdzielacza od mojego samochodu? Kiedy nie wiem, jak powinnam postąpić, zwykle przechodzę do ofensywy.
– Jeśli w tej chwili nie wyniesiesz się z mojej łazienki, zacznę krzyczeć.
– Stephanie, jest druga w nocy. Wszyscy sąsiedzi śpią w najlepsze i z pewnością poodkładali swoje aparaty słuchowe. Możesz sobie krzyczeć do woli. Nikt cię nie usłyszy.
Nie przekonał mnie ten argument. Zawyłam jak opętana. Dałam z siebie wszystko, na co mnie było stać. Nie mogłam przecież pozwolić, by odczuwał satysfakcję z tego, że czuję się bezradna i bezbronna.
– Zapytam cię po raz drugi – rzekł spokojnie. – Gdzie schowałaś głowicę rozdzielacza?
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
– Posłuchaj, cipeńko. Przekopię całe mieszkanie do góry nogami, jeśli mnie do tego zmusisz.
– Nie mam tej głowicy. W każdym razie nie mam jej tutaj. Poza tym dla ciebie nie jestem żadną cipeńką.
– Naprawdę? – spytał ironicznie. – A niby cóż takiego zrobiłem, że nie mogłabyś nią dla mnie być?
Uniosłam wysoko brwi ze zdumienia.
– Ach, tak. Rozumiem – mruknął.
Sięgnął po moją torebkę, bezceremonialnie ją odwrócił i wysypał wszystko na podłogę. Po chwili podniósł kajdanki i podszedł do mnie.
– Wyciągnij prawą rękę – nakazał.
– Zboczeniec.
– Sama się o to prosisz.
Błyskawicznie zatrzasnął kajdanki na moim nadgarstku.
Silnie szarpnęłam prawą ręką do tyłu, wymierzając mu jednocześnie kopniaka, lecz o mało nie straciłam równowagi na śliskich kafelkach. Bez większego trudu uchylił się przed ciosem i szybko zamknął drugą obrączkę kajdanek wokół pręta od zasłonki prysznicowej. Aż jęknęłam głośno, nie mogąc uwierzyć w to, co się stało.
Morelli odstąpił krok do tyłu i zmierzył mnie przeciągłym spojrzeniem od stóp do głowy.
– Może teraz mi powiesz, gdzie schowałaś głowicę rozdzielacza?
Nie umiałam wydobyć z siebie głosu, w jednej chwili opuściły mnie resztki odwagi. Czułam, jak rumieniec wstydu wypełza mi na twarz, a strach coraz silniej ściska za gardło.
– Wspaniale – rzekł Joe. – Jeśli nie chcesz, to nie mów. Możesz tu sobie stać w milczeniu do sądnego dnia.
Pospiesznie zaczął wyrzucać ubrania z kosza na brudną bieliznę, wysypał wszystko z pojemnika na śmieci, zajrzał nawet do zbiornika spłuczki klozetowej. Następnie wypadł z łazienki, zaszczyciwszy mnie tylko przelotnym spojrzeniem. Doskonale słyszałam, jak metodycznie, z wprawą zawodowca przeszukuje kolejne pomieszczenia. Dzwoniły sztućce w szufladzie kuchennego stołu, stukały wysuwane szuflady, skrzypiały otwierane drzwi szafy w sypialni. Od czasu do czasu nastawała cisza, przerywana jedynie jego cichymi pomrukami.
Uwiesiłam się całym ciężarem na drążku, mając nadzieję, że zdołam go wygiąć, ale konstrukcja była solidna, jakby przeznaczona również do takich celów.
Wreszcie Morelli pojawił się z powrotem w drzwiach łazienki.
– Zadowolony? – warknęłam. – I co teraz?
Skrzyżował ręce na piersi i oparł się ramieniem o futrynę.
– Chciałem sobie jeszcze po raz ostatni popatrzeć – rzekł, uśmiechając się złośliwie i wodząc wzrokiem po całym moim ciele. – Nie zimno ci?
Postanowiłam, że gdy tylko się uwolnię, będę go tropić bez wytchnienia. Przestało mnie już obchodzić, czy jest winny, czy nie. Gotowa byłam go ścigać do końca życia. Musiałam mu się jakoś zrewanżować.
– Idź do diabła – syknęłam.
Uśmiechnął się szerzej.
– Masz szczęście, że jestem dżentelmenem. Znam takich, którzy w podobnej sytuacji bez wahania wykorzystaliby swoją przewagę.
– Nie wątpię.
Wyprostował się i położył dłoń na klamce.
– Było mi bardzo miło.
– Zaczekaj! Chyba nie zamierzasz mnie tak zostawić?
– Obawiam się, że muszę.
– A co ze mną? Mam tak stać, przykuta do drążka w łazience?
Przygryzł wargi, jakby się nad czymś zastanawiał. Wreszcie wyszedł i po chwili wrócił z przenośnym aparatem telefonicznym.
– Będę musiał zamknąć drzwi, wychodząc z mieszkania, więc lepiej zadzwoń do kogoś, kto ma drugi klucz.
– Nikt nie ma kluczy oprócz mnie!
– Na pewno coś wymyślisz. Zadzwoń na policję albo do straży pożarnej. Jak chcesz, możesz nawet wezwać brygadę antyterrorystyczną.
– Przecież jestem naga!
Uśmiechnął się, puścił do mnie oko i wyszedł bez słowa.
Usłyszałam stuknięcie drzwi wyjściowych, szczęknęła zamykana zasuwa. Nie oczekiwałam jakiejkolwiek reakcji, ale na wszelki wypadek zawołałam go jeszcze. Przez kilka sekund czekałam niecierpliwie, nasłuchując dobiegających z zewnątrz odgłosów. Wyglądało na to, że Morelli poszedł sobie na dobre. Mimo woli zacisnęłam mocniej palce na obudowie aparatu telefonicznego. No, niech Bóg ma w swojej opiece rejonowy urząd telekomunikacji, jeżeli do tej pory nie podłączono z powrotem mojego numeru, pomyślałam. Stanęłam na obudowie brodziku, żeby móc się posługiwać ręką przykutą do drążka. Powoli wyciągnęłam teleskopową antenkę, włączyłam aparat i zbliżyłam go do ucha. Usłyszałam wyraźne buczenie ciągłego sygnału centrali. Ogarnęło mnie tak silne poczucie ulgi, że omal się nie popłakałam.
Stanęłam nagle wobec poważnego problemu: do kogo zadzwonić po pomoc? Policja i straż pożarna nie wchodziły w rachubę. Wycie syren i światła migaczy na parkingu z pewnością by sprawiły, że zanim ekipa ratunkowa włamałaby się do mego mieszkania, przy drzwiach na korytarzu zebraliby się niemal wszyscy sąsiedzi, zainteresowani przyczyną całego tego zamieszania. Musiałabym się gęsto przed nimi tłumaczyć.
Dopiero teraz uzmysłowiłam sobie, że starsi ludzie mieszkający w tym domu odznaczają się pewnymi szczególnymi cechami. Wykazują wprost niezwykłą zajadłość, gdy dochodzi do zatargów o miejsca na placu parkingowym, i przejawiają olbrzymie zainteresowanie wszelkimi sytuacjami wyjątkowymi, graniczące wręcz z niezdrową fascynacją. Wystarczy, aby pierwsze odblaski migaczy padły na okna budynku, a każdy staruszek natychmiast podbiegnie do niego i zacznie wyglądać z nosem przyklejonym do szyby.
Nie miałam najmniejszej ochoty, aby ktokolwiek żądny sensacji miał okazję podziwiać mnie nagą i przykutą kajdankami do drążka zasłonki prysznicowej.
Gdybym zadzwoniła do swojej matki, pewnie musiałabym się jak najszybciej przenieść do innego stanu, gdyż ona nigdy by mi tego nie darowała. Zresztą z pewnością przysłałaby tu ojca, a jemu także nie chciałam się pokazywać naga. Nie umiałam sobie wyobrazić, że w takiej sytuacji do łazienki wkracza nie kto inny, tylko mój ojciec.
Gdybym zwróciła się o pomoc do siostry, skutek byłby dokładnie taki sam.
I na pewno wolałabym skonać pod prysznicem, niż zadzwonić do mego byłego męża.
Co gorsza – niezależnie od tego, kogo bym poprosiła o pomoc – ten ktoś musiałby się dostać do mieszkania po drabince pożarowej przez okno, ewentualnie wyważyć drzwi. Tylko jedna osoba przychodziła mi na myśl. Zacisnęłam z całej siły powieki.
– Cholera! – syknęłam pod nosem.
Nie było innego wyjścia, musiałam zadzwonić do „Leśnika”. Zaczerpnęłam głęboko powietrza i wybrałam jego numer, modląc się w duchu, żeby pamięć mnie nie zawiodła.