– Zastrzelić drania – Witia wysunął się do przodu ze swym „panzerfaustem”.
– Raz będzie spokój!
– Tylko nie z „panzerfausta” – ostrzegał Wieczorek.
– On pół młyna rozwali.
– Młyna szkoda – zgodził się Kaźmierz.
– Ale nie złodziei! – Wszyscy pod ścianę! – ryknął Kargul, najgłośniej jak tylko potrafił.
– Co, mnie też? – trzęsąc się ze strachu Kokeszko czepiał się zgrabiałymi rękoma łokcia Kargula.
– Zięcia pan chcesz zabić? – Jaki tam z niego zięć – Kaźmierz popchnął Kokeszkę w stronę muru i wycelował w niego karabin.
– Taki sam szabrownik jak reszta.
– Wszystkim ten sam los!
– Pewnie – przytaknął Witia, patrząc nienawistnie na Kokeszkę.
– A czego wy się jego życiem rządzicie, a? – Kargul patrzył teraz koso nie na szabrowników, ale na swoich sąsiadów.
– On wspólny jest.
– Taż jaki on wspólny? – zaperzył się Kaźmierz.
– Kto jego zdobył?
– A kto jego karmił?
– Boś se chciał jedne portki więcej w chałupie zaplenić.
– Moja chałupa i mogę w niej robić, co chcę.
– I takeś go wykarmił, że nas cudzym sprzedał.
– Wyspowiada się i będziem mieli młynarza.
– Ale najpierw pogrzeb – zdecydował Pawlak, repetując karabin. Kargul podbił lufę do góry. Zderzyli się ze sobą karabinami i mocowali, grzebiąc nogami w śniegu. Na znak „warszawiaka” szabrownicy, ciągnąc za rękę wdówkę, wymknęli się za róg młyna i podbiegli mostkiem w stronę ciężarówki. Kokeszko stał, przygwożdżony spojrzeniem Witii. U jego stóp leżała porzucona przez „warszawiaka” dubeltówka. Jej właściciel wychylił głowę zza rogu młyna i trzymając dłonie przy ustach, krzyknął do Kokeszki: „Powiedz pan, jakie pan lubisz kobitki, bo ja muszę w końcu młynarza zdobyć!” Te słowa podziałały na Kargula i Pawlaka jak zimny prysznic. Kaźmierz porwał z ziemi dubeltówkę i wcisnął ją w ręce ogłupiałego Kokeszki. Gestem wskazał mu uciekającego chyłkiem przez mostek „warszawiaka”: jeśli go trafi – zrehabilituje się za swą zdradę. Kokeszko przyklęknął, wycelował i wypalił. „Warszawiak” zniknął jak zdmuchnięty. Kokeszko krzyknął: „Jezus Maria”, i pobiegł na mostek. Słychać było głuchy łomot, który nagle ucichł. Wszyscy patrzyli w tamtą stronę. No jak? krzyknął w jego stronę Pawlak.
– W porządku – dobiegła odpowiedź Kokeszki.
– Leży? – upewniał się zadowolony Pawlak, zsuwając baranią czapkę na tył głowy.
– Uciekł – poinformował z ulgą Kokeszko, rad z chybionego strzału.
– No i takeśmy się obronili…