– Do mnie też wróciła. Sprzedałem ją takiemu młodemu chłopakowi, a w jakieś pięć miesięcy później przyniosła mi ją jakaś babina. Zaklinała się, że jest w jej rodzinie od czasów wojny…
– Ile?
– A ile jest dla pana warta?
Starzec popatrzył w zadumie na Pawła i Roberta.
– Dacie radę pobić go i odebrać mu ją siłą?
– Jestem wrogiem przemocy – powiedział Paweł. – Myślę, że nie będzie chciał za nią dużo. Nie ma jej na zdjęciach.
– To było wcześniej. Pierwszy ślad… Nie jest nam potrzebna, ale miło byłoby ją mieć. Sto złotych – rzucił znienacka, wbijając wzrok w sprzedawcę.
– Sto złotych – powtórzył w zadumie antykwariusz. – Pan jest dobrym klientem. Niech ją pan weźmie na pamiątkę.
Pokrzywione palce zacisnęły się na rzeźbionym drewnie jak szpony.
– Błagadariu!
Otworzył wieczko i wpatrzył się w podobiznę dziewczyny.
– Tatiana Breszko-Breszkowska – powiedział nieoczekiwanie. – Wnuczka znanej rewolucjonistki i mistyczki. To go przyciągnęło. – Pokazał umieszczony pod obrazkiem adres. – Ona tam nie mieszkała, tylko artysta, który ją sportretował. Chłopak, który kupił skrzyneczkę, miał krótko obcięte włosy, brązowe oczy i kolczyk w lewym nozdrzu?
– Skąd pan wie? – zdumiał się antykwariusz.
– Spotkaliśmy się. Niech się pan nie zdziwi, gdy za kilka dni pudełeczko wróci do pana w rękach jakiegoś starego człowieka, który powie, że jest ono w posiadaniu jego rodziny jeszcze od pierwszej wojny światowej.
– Wyjaśni mi to pan? Jakaś gra?
– Gra. To dobre określenie. Gra się ludźmi. Zna się pan na polityce? Albo na szachach?
– Słabo.
– Politykę tworzy jeden człowiek. Narzuca swoją wolę całej reszcie ludzkości. Wystarczy zbić jednego pionka na szachownicy i wszystko się zmienia. Król musi uciekać. Albo następuje mat. Biały król wykona roszadę. Hetman zasłoni go od tyłu i weźmie na siebie całą odpowiedzialność i całe ryzyko. Pionek z tej samej drużyny zabił hetmana. Ale zbuntowany pionek może zostać wyeliminowany. Wyeliminowany bez litości. Wcześniej. Jeśli czarne się ruszą, białe będą stać nieruchomo i w rezultacie wezmą całą pulę, gdy nadejdzie odpowiedni czas.
Rozmarzony wzrok zmętniał. Wstrząsnęły nim drgawki, ale po chwili przeszły. Z kieszeni wyjął figurkę gońca. Gońca, pociągniętego czerwonym lakierem do paznokci. Niespodziewanie jakby się obudził.
– Dziękuję panu – powiedział sprzedawcy. – Chłopaki, do samochodu.
Pchnęli fotel inwalidzki przez wąskie drzwi antykwariatu. Zanim wepchnęli go z wózkiem do auta, zdążył sprawdzić, że w pudełeczku zmieści się bez problemu czterdzieści płytek CD-ROM.
***
Jeszcze jeden hak, kilka uderzeń młotkiem… Po kilku minutach pielęgniarz mógł wwieźć triumfalnie starca na wózku do pokoju, którego ścianę ozdabiał obraz. Omelajn uśmiechnął się.
– Wystarczy – powiedział. – Nie kupujcie już nic więcej. Tylko jeszcze jedno. – Zwrócił wzrok na Pawła. – Na Stadionie Dziesięciolecia, na koronie siedzi Polak, który handluje carskimi rublami w papierkach. Kup wszystkie. Dziś wieczorem chyba będzie burza.
– Zapowiadali w telewizji – powiedział Robert.
– Dobrze. Wejdziesz na dach i umieścisz tam stalowy pręt tak, jak poleciłem. Do dzieła. Do południa chcę, żeby wszystko było skończone.
Z kieszeni szlafroka wydobył rewolwer i zakręcił go na palcu, jak kowboj z westernu. Uśmiechnął się przy tym szeroko.
– Goniec bije piona – powiedział radośnie. – Szachy to gra, która wymaga porządku. Nie ma w niej miejsca na figury, które się buntują.
***
Paweł wrócił po dwu godzinach. Przywiózł piętnaście tysięcy rubli w banknotach o nominałach sto i pięćset. Mitrofanow uśmiechnął się, znowu asymetrycznie, jedną połówką ust. Z parapetu zdjął czarny neseser. Walizeczka była stara jak świat, rogi wzmocnione miała srebrzonymi okuciami z brązu, rączkę wykonano z hartowanej stali. Palisandrowy szkielet obciągnięto wołową skórą. Piękny, niezniszczalny wyrób. Starzec otworzył ją za pomocą kluczyka, który wisiał na dewizce jego zegarka. Wewnątrz była istna fortuna. Grube pliki banknotów stu – i pięćsetrublowych. Zwitki mniejszych nominałów wypełniały ciasno resztę wnętrza. Mężczyzna przeliczył je szybko.
– Łącznie z tym, co przyniosłeś, dwa miliony osiemset pięćdziesiąt tysięcy rubli, i mały ogonek – powiedział z pewną dumą.
– Sądzi pan, że po reprywatyzacji w Rosji te pieniądze odzyskają swoją wartość? – zagadnął Robert.
Omelajn parsknął śmiechem. Strużka śliny pociekła mu aż na szyję.
– Nie będzie reprywatyzacji – powiedział. – Nie będzie nacjonalizacji. Będzie święta własność prywatna. Na zawsze. To jest wasze honorarium. – Wyjął z kieszeni gruby plik dolarów i podzielił na dwie, mniej więcej równe części.
– To znacznie więcej, niż się umawialiśmy – bąknął Paweł.
– Mnie nie będą już potrzebne – odparł. – Ale zostańcie ze mną jeszcze do szóstej wieczorem.
– Coś się wydarzy?
– Tak. Laufer wykonuje skok i bije pionka.
Twarz starego człowieka wykrzywiła się w dość paskudnym uśmiechu. Z kieszeni wyciągnął paręnaście kartek odbitych na ksero. Spomiędzy nich wyciągnął, także odbite na ksero, zdjęcie.
– Bogrow – powiedział z nienawiścią, pokazując im fotografię. – Ten człowiek ma na sumieniu dwieście pięćdziesiąt milionów ofiar komunizmu. Zabiję go. Wcześniej. Miał tu zabić jednego rewolucjonistę, dwa domy stąd. I zabił. Przyszedł do niego jak przyjaciel. Przyniósł butelkę francuskiego wina…
Zakaszlał.
– Pionek. Jeden zafajdany mierzawiec. Ale do czasu. Do czasu. Chcecie, to wam coś opowiem. Przesadźcie mnie. – Wzrokiem wskazał krzesło przy stole.
Pomogli mu. Z torby wyjął pudełko. Przesunął palcami po jego rzeźbionym wieczku.
– W 1909 urządziliśmy nalot na jeden lokal. Przypuszczaliśmy, że mieszkają tam anarchiści. Mieliśmy rację, mieszkali. Zastrzelili czterech policjantów i przedarli się. Jeden został w budynku i zdetonował bombę. Spod gruzów wyciągnęliśmy rannego chłopaka. Widywałem wielu dziwnych typków, ale nigdy takiego z kolczykiem w nosie. Miał przy sobie tę skrzyneczkę. Przy wybuchu zwaliła się na niego ściana, miał zgniecioną miednicę. Podaliśmy mu opium, ale to mogło tylko złagodzić ból. Powiedział, że pokochał dziewczynę z rysunku. Kupił ten drobiazg w antykwariacie, starał się ustalić, kim była, i poszedł pod napisany adres. Gdy wchodził do bramy, w dom uderzył piorun. Cofnął się w czasie. Odnalazł Tatianę, ale ona go nie przyjęła. Pozwoliła mu zanocować w tym mieszkaniu, a nad ranem wpadliśmy tam my. Zachowałem tę skrzynkę na pamiątkę i straciłem ją w czasie powstania pod ruinami zburzonego domu. Ale jest zapętlona, więc wróciła. Zabiorę ją ze sobą z powrotem do carskiej Rosji. A potem wypuszczę z rąk, żeby mogła trafić do antykwariatu i, razem z chłopakiem, wrócić jeszcze raz.
Przerwał opowieść i popatrzył na nich triumfująco.
– On cofnął się w czasie? Ten z kolczykiem? – zapytał Paweł.
– Tak. I mam dowody, że nie tylko on. Ja też.
– Ale to niemożliwe!
Mitrofanow wyjął z kieszeni swój złoty zegarek. Zręcznie podważył kopertę z tyłu. Była podwójna. Spomiędzy dwu warstw złotej blachy wyjął monetę i rzucił ją na stół. Paweł podniósł wytarty nieco krążek.
– Pięć groszy – stwierdził ze zdziwieniem.
– Zobacz z drugiej strony.
Obrócił ją w palcach.
– Dwa tysiące pierwszy rok – szepnął…
– Wybiją ją za dwa lata. – Uśmiechnął się starzec. – Chłopak z kolczykiem w nosie nadal chodzi po ulicach i ma przy sobie skrzyneczkę. Za dwa lata wejdzie w bramę tego domu podczas burzy i się cofnie. Ale ja znam dokładną datę mojego przeniesienia. Portalu użyto jeszcze raz. Co najmniej jeden raz. W latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Człowiek, który wówczas z niej wyszedł, zmarł wkrótce. Miał zaawansowaną chorobę popromienną, tak w każdym razie potem wydedukowałem. Czytałem raport z jego sekcji, a dopiero czterdzieści lat później spadły pierwsze bomby atomowe. Znaleziono przy nim wiele dziwnych przedmiotów. I jeszcze dziwniejszych monet. Mieliśmy tu, w cyrkule, takie małe pomieszczenie. Coś jak archiwum X. – Roześmiał się z własnego porównania. – W ciągu stu lat nagromadziło się trochę dziwnych rzeczy. Oglądałem je… Ale czas się kończy. Nie będę was zanudzał szczegółami.
– Jakich rzeczy? – zaciekawił się Robert.
– Na przykład monety. Z 2068 roku. Powiem tylko tyle, że napisy na nich wykonano po rosyjsku. Cyrylicą, choć nieco zreformowaną.
– Więc ten dom… – zaczął pielęgniarz.
– Ten dom to brama w przeszłość. Ale żeby się otworzyła, trzeba zachować warunki i dostarczyć energii. Tak mi się przynajmniej wydaje. Może ta burza to przypadkowa zbieżność? Może trzeba mieć przy sobie zapętlony przedmiot, a może wystarczy znać czas otwarcia? Ja, w każdym razie, zabezpieczyłem się na wszystkie ewentualności.
Z albumu wyjął fotografię, przedstawiającą leżącego na podłodze mężczyznę z roztrzaskaną głową.
– To ja. Już raz cofnąłem się w przeszłość. Wtedy Bogrow był szybszy. Tym razem moja kolej.
Za oknem zagrzmiało.
– Któryś z was ma dzisiejszą gazetę. – W jego głosie zabrzmiała żelazna pewność.
– Ja mam. I co z tego?
– Odkupię ją od ciebie.
Z kieszeni wyłowił złotą dziesięciorublówkę. Robert wyjął z torby poskładaną gazetę. Starzec otworzył walizeczkę z rublami. Gazetę włożył do środka, a spod warstwy banknotów wyjął jakiś pożółkły strzęp. Rzucił go obojętnie na podłogę.
– Chrońcie to miejsce – powiedział poważnie. – Kiedyś może wam się przydać. I obserwujcie. Ktoś może stąd jeszcze wyleźć.
Piorun uderzył gdzieś blisko. Omelajn uśmiechnął się szeroko.
– Już prawie szósta. Uderzenie pioruna namagnesuje zegarek. – Pokazał wiszący na dewizce czasomierz. – Stąd znam godzinę. Lepiej nic nie kombinujcie.
Czekali. Zagrzmiało ponownie, bliżej.