Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Griszka

U siadłem wygodnie w fotelu obitym skórą. Mówiono, że książę Feliks Jusupow jest homoseksualistą. Patrząc na niego, trudno było się tego domyślić. Przystojny mężczyzna, prosta sylwetka wbita w szyty na miarę mundur. Tylko na twarzy malował się wyraz lekkiego zniewieścienia, wywołanego próżniaczym życiem. I to też pozór, ten młodzieniec stał na czele Stowarzyszenia im. Piotra I, tajnej organizacji powołanej dla ratowania sypiącego się imperium. Gospodarz nalał wina do szklanek.

– Sprawa Grigorija Rasputina jest jak zapalnik przy pocisku – powiedział. – Znasz zresztą plotki krążące po Petersburgu. Wiecznie pijany, niepiśmienny rozpustnik, być może niemiecki szpieg. Ma wpływy wszędzie…

– Co będzie moim zadaniem?

– Zostaniesz oddelegowany do grupy agentów, która się nim zajmuje. Trzeba odkryć jego faktyczne cele i zamiary. A potem… – Przesunął dłonią po gardle.

***

Po raz pierwszy spotkałem go w tramwaju. Było może dwanaście stopni mrozu. Stał na tylnym pomoście, rozmarzonym wzrokiem wpatrywał się w budynki wzdłuż Newskiego Prospektu. Na grubych wargach błąkał się dziwny uśmiech. Obfita, kruczoczarna, nierówno przycięta broda opadała na szeroką pierś. Krótkie, przetłuszczone włosy targał wiatr. Odziany był w czerwoną rubaszkę i samodziałowe spodnie. Na stopach miał saboty z rogoży.

Instynkt, a może doświadczenie agenta, sprawiło, że zacząłem obserwować go spod oka. Było w nim coś dziwnego, coś przyciągającego uwagę. Otaksowałem go, badając cal po calu sylwetkę. Wysoki, masywny, muskularny. Cera śniada, osmagana syberyjskim wiatrem. Nieuzbrojony. Sprawiał wrażenie zadowolonego z życia człowieka ze wsi, który zdobył robotę w fabryce i teraz co miesiąc wysyła pięć rubli rodzinie, pozostawionej na prowincji.

Dłuższą chwilę patrzyłem, nie rozumiejąc, co jest nie tak. Musiał poczuć mój wzrok, bo odwrócił się ku mnie. I wtedy pojąłem. Mimo siarczystego mrozu miał na sobie tylko tę cienką, chłopską koszulę…

Teraz on patrzył – ponuro i badawczo. Oczy, przypominające gorejące czarnym ogniem węgle, przewiercały mnie na wylot.

– Agent – mruknął. – Przyjdzie taki czas, że będziecie chodzić za mną krok w krok… Spotkamy się jeszcze u końca mojej drogi.

A potem odwrócił się i ponownie chłonął panoramę miasta. Ale na jego wargach nie było już uśmiechu. Posmutniał, przygasł, zgarbił się, jakby dźwigał brzemię zbyt ciężkie na siły syberyjskiego mużyka.

Minęły lata. Jego rozgorączkowane spojrzenie i czerwona rubaszka śniły mi się wielokrotnie. Fotografie zagadkowego chłopa pojawiły się w gazetach, potem znikły i znów się pojawiły. Wybuchła wojna. Front cofał się przez szereg miesięcy. Rosja oddawała kolejne twierdze i linie umocnień, jednak Niemcy nie mogli prowadzić działań zbrojnych w nieskończoność. Gdy ich zapasy kurczyły się, nasze przeciwnie – rosły. Fabryki dostosowały się do wojennego reżimu produkcji. Klęski pierwszych miesięcy, braki w zaopatrzeniu, utrata całych armii odeszły w przeszłość. Pochód wroga najpierw zwolnił, potem się zatrzymał. Na kilku odcinkach Rosjanie rozpoczęli ofensywę. Ale od frontu zewnętrznego ważniejszy był ten ukryty, ten, na którym to my byliśmy żołnierzami…

***

Agent Sokołow poprowadził mnie na piętro. Szerokie schody pokryte były wydeptanym nieco chodnikiem.

– Spory tu ruch – odezwał się. – Nawet do sześćdziesięciu gości dziennie.

Jeszcze jeden zakręt i zmrużyłem oczy porażone nagłym blaskiem.

– Lampy elektryczne inżyniera Rychnowskiego – powiedział z dumą mój zwierzchnik. – Lepsze niż te Jabłoczkowa… Zainstalowaliśmy, gdy tylko obiekt się wprowadził. Mieszka tutaj. – Wskazał solidne, dębowe drzwi z mosiężną kołatką. – A tu jest posterunek numer trzy.

Włożył klucz w zamek. Weszliśmy do mieszkania naprzeciwko. Nad framugą umieszczono szeroką półkę. Spoczywał na niej pasiasty materac.

– Czasem trzeba czekać i kilka godzin, a na deskach byłoby niewygodnie – wyjaśnił. – Szybki witrażyka nad drzwiami zastąpiliśmy weneckim lustrem, można więc spokojnie obserwować, co dzieje się na korytarzu…

– A jednocześnie on nie domyśla się nawet, że tu jesteśmy. – Kiwnąłem głową.

– Owszem. Czasem trzeba zrobić zdjęcie. – Wskazał aparat fotograficzny, przymocowany do judasza mosiężnym pierścieniem.

– Jak to działa?

– Impuls elektryczny wyzwala ruch migawki, na stanowisku jest przełącznik. Wystarczy wcisnąć guzik i gotowe.

Patrzyłem przez chwilę na urządzenie. Nigdy nie miałem do czynienia z tak nowoczesnym modelem, ale doszedłem do wniosku, że chyba dam sobie radę.

– Najnowszy typ, na kliszę, a przesuwa ją mechanizm sprężynowy – objaśnił. – Można zrobić szesnaście fotografii w ciągu kilku minut.

– Z zewnątrz nie słychać? – Zaniepokoiłem się.

– Drzwi są grube, a sam aparat został wygłuszony. Nie ma obawy. Zresztą przećwiczymy zaraz obsługę sprzętu. Zaczynasz jutro rano.

***

Za oknem księżyc oświetlał chłodnym blaskiem zaspy. Ósma wieczorem. Sklepy były już zamknięte, miasto odpoczywało po całym dniu pracy. Ludzie grzali się w domach przy ciepłych piecach, bogatsi poszli do restauracji. Teatry i kabarety, rzęsiście oświetlone, wypełniał tłum spragniony rozrywki. Sanie mknęły po oblodzonych ulicach. Z dala dobiegł mnie warkot samochodu. W takich chwilach łatwo można było poczuć żal. Jedni się bawili, odpoczywali lub szli spać, a inni, tacy jak ja, ciągle siedzieli w pracy… Wypiłem szklankę gorzkiej herbaty. Przejrzałem raport. Wiedziałem już sporo, ale jednocześnie okruchy informacji nie składały się jakoś w logiczną całość. Jutro zaczynam obserwację Rasputina. Na co zwracać uwagę?

Powszechnie krążące po Petersburgu plotki mówiły, że należy do jednej z licznych syberyjskich sekt. Szczęśliwym zrządzeniem losu miałem pod ręką kogoś, kto mógł udzielić mi potrzebnych informacji. Sekciarze trafiali się nam nieczęsto. W zasadzie w ogóle nie zajmowaliśmy się takimi przypadkami, od tego były sądy cerkiewne. Ale wojna to czas chaosu i anarchii. Aby utrzymać kraj w ryzach, zapewnić produkcję i niezbędne dostawy uzbrojenia dla frontu, musieliśmy nie tylko rozszerzyć zakres działań, ale dodatkowo objąć nimi zupełnie nowe grupy społecznie niebezpieczne.

Mężczyzna nie był stary, jednak twarz, pobrużdżona od niedojadania i umartwień, którym poddawał swoje ciało, czyniła zeń starca. Schwytano go w Zakładach Putiłowskich, gdy wygłaszał pogadankę religijną dla robotników. Kiedy przyszedłem, siedział w celi, ponuro wpatrzony w ziemię.

– Będziecie mnie bili? – zapytał, nie podnosząc oczu.

– Jesteś w więzieniu śledczym ochrany – odparłem. – Obowiązują nas humanitarne normy postępowania.

Mówiłem swobodnie, nie kryjąc akcentu. Polacy uchodzą powszechnie za kulturalnych i cywilizowanych. To budzi zaufanie więźniów.

– Gadają, że potraficie obedrzeć żywcem ze skóry i jeszcze posypać pieprzem. – Spojrzał spode łba.

Oczywiście, że potrafimy. Tylko po co? Zwłaszcza że jest wojna i z pieprzem mamy przejściowe trudności.

– Nasze metody są rewelacyjnie proste – powiedziałem. – Nie bijemy więźniów. Nie znęcamy się. Nie torturujemy, no, chyba że już nie ma innego wyjścia. Mimo totalnych braków w zaopatrzeniu, karmimy takich jak ty dobrze. Jak powszechnie wiadomo, ryby zawierają dużo fosforu, co dodatnio wpływa na pracę umysłu, a w ich wątrobach jest mnóstwo tranu, bogatego w cenne witaminy oraz składniki odżywcze.

Zmarszczył brwi.

– Będziesz dostawał solone śledzie. Trzy razy dziennie. Niestety, studnia w twierdzy wyschła i z wodą mamy pewien problem… – wyjaśniłem pogodnie.

Czasem jeden uśmiech może zdziałać cuda. Więzień poddał się, załamał w jednej chwili.

– Co chcecie wiedzieć?

Zawsze tak jest. Odrobina życzliwości i troska o dobre odżywianie więźnia zazwyczaj otwierają serca nawet zatwardziałych marksistów. Z drugiej strony, gdyby to nie pomogło, możemy i obedrzeć ze skóry.

– Należysz do sekty chłystów. – Dawniej sądziłem, że najdziwaczniejsza nawet wiara jest lepsza od socjalizmu, ale po przesłuchaniu kilku jemu podobnych nie byłem już taki pewien. – Opowiedz nam o tej waszej religii i o Rasputinie.

Stariec podniósł na mnie gorejące oczy.

– On nas zdradził! – syknął.

– Tym lepiej.

Wyjąłem notatnik i ołówek. Więzień zaczął mówić. Zawsze wcześniej czy później zaczynają. Języków nie obcinamy.

– Dawno temu, jeszcze przed Piotrem I, we wsi Makłakow żyło sobie małżeństwo… Po dziewięć krzyżyków nosili na karkach, gdy niebiesa obdarzyły ich synem…

Słuchałem opowiadań sekciarza, notując najważniejsze fragmenty. Cholerna Rosja, kraj dziki, dziwaczny, niezrozumiały dla cywilizowanego człowieka. I jednocześnie kraj, który właśnie wykonywał wielki skok do przodu. Który po raz kolejny stanął przed wyborem. Cywilizacja albo barbarzyństwo. Skończy się wojna, potem dwadzieścia lat pokoju, i nie poznamy tej ziemi.

– …Zrozumiawszy, że Chrystus w jego postaci powraca na świętą ziemię rosyjską, zebrał dwunastu apostołów i wędrował brzegami Wołgi, głosząc swoją naukę. Jednak car nakazał go schwytać i ukrzyżować na murach Kremla. Trzeciego dnia Iwan Susłow zmartwychwstał i objawił się swoim uczniom, car jednak nakazał go schwytać ponownie i obedrzeć żywcem ze skóry. Potem rzucono go na kupę końskiego nawozu, gdzie skonał. Trzeciego dnia raz jeszcze zmartwychwstał i objawił się swoim uczniom, car nakazał go po raz trzeci złapać i tym razem spalić na stosie…

– Rozumiem. – Przerwałem wykład historii. – Powiedz coś na temat tego waszego zbawienia poprzez grzech…

Sekciarze mają dużo szczęścia, że żyją we współczesnej Rosji. Inkwizycja wszystkim zafundowałaby auto da fé. A tutaj? Osiedleniu na Syberii podlegają tylko skopcy. Pozostałych zsyła się na kilka lat do klasztoru i po wybiciu głupot z łbów – wypuszcza.

– Myślenie o grzechu deprawuje duszę człowieka bardziej niż sam grzech, dlatego lepiej czasem zgrzeszyć, aby już o tym nie myśleć… – Więzień ciągnął monotonny hipnotyzujący zaśpiew, przypominający cerkiewne kazania.

53
{"b":"88038","o":1}