– Ja bym na jego miejscu wcale go nie ratował, tylko wręcz przeciwnie, nogą dodusił – warknął Robert.
– Cóż, człowiek ten spełnił chrześcijański uczynek. Nie wiedział tego, co my wiemy. Ale coś wam powiem. Przecież to nie Hitler założył NSDAP. Jego legitymacja partyjna miała numer szesnasty. Nie on wymyślił holocaust. On tylko zaaprobował ten pomysł. Było społeczne zapotrzebowanie na masowe pogromy i rabunki. Gdyby tamtego dnia utonął, i tak mielibyśmy drugą wojnę światową z komorami gazowymi i całą resztą tego zła… Kumple Adolfa poradziliby sobie bez niego. Może nawet szybciej i sprawniej. Natomiast kula, która zabiła premiera Stołypina, zmieniła bieg historii całej ludzkości. A wystarczyło, żeby ktoś podbił rękę Bogrowowi. Nie należy odrzucać spiskowej teorii dziejów. Należy ją twórczo rozwinąć.
– Ponieważ istniało społeczne zapotrzebowanie na głowę premiera, wcześniej czy później musiał zginąć – zauważył Robert.
Mitrofanow odwrócił się w jego stronę wózkiem.
– Wystarczyłoby pięć lat – powiedział. – Zamknij okno. Wyobraź sobie partię szachów. Grasz białymi. Ustawiasz hetmana w pozycji dogodnej, by dać przeciwnikowi szewskiego mata. I nagle spostrzegasz, że pionek stojący za nim, choć stoi w szeregu białych, jest czarny. Nie zauważyłeś tego fenomenu wcześniej. Teraz możesz tylko patrzyć, jak ginie hetman. Próbujesz grać bez niego. Nie udaje się. Na szachownicy następuje chaos. Jest tylko jedna możliwość uratowania partii. Trzeba cofnąć ruch i zbić pionka. Najlepiej gońcem, przybywającym spoza szachownicy.
Z kieszeni wyjął czerwoną figurkę laufra.
– Gońcem, który w ogóle nie należy do zestawu – dodał cicho.
– W szachach nie wolno cofać ruchów… – zaprotestował pielęgniarz.
Tym razem oba kąciki ust Omelajna wygięły się w uśmiechu.
– Na szczęście, w rzeczywistości nie obowiązują nas tak ścisłe reguły – szepnął, zaciskając figurę w powykręcanych palcach. – Spróbujemy…
***
Siedzieli w trójkę w pokoju. Pili piwo. Starzec kończył właśnie trzecią puszkę, oni byli dopiero po pierwszej. Rozmowa szeleściła jak wiatr wśród jesiennych liści. Czterdziestowatowa żarówka nie dawała zbyt dużo światła.
– Prezydent wysiadł – opowiadał Paweł. – Poczekałem, aż wejdzie na schody. Limuzyna go zasłaniała, a chciałem mieć czysty strzał. Kumpel odpalił flesz. Prezydent się odwrócił, pewnie nie chciał być fotografowany od tyłu. A wtedy ja cisnąłem jajkiem. Celowałem w czoło, ale dostał w pierś.
Omelajn zachichotał. Niespodziewanie przestał się śmiać.
– Ty durak.
Paweł wciągnął w płuca metr sześcienny powietrza.
– No już, nie obrażaj się, jestem twoim pracodawcą i jak się będziesz obrażał, to cię wyleję. Na tym polega kapitalizm, nie wiedziałeś?
– Dlaczego dureń? – zagadnął Robert.
– Trzeba było to jajeczko potrzymać z dziesięć dni w cieple. Śmierdzącym by dostał.
Paweł szeroko otworzył oczy.
– Fakt. Nie pomyślałem.
– Wy z tej waszej ligi w ogóle kiepscy jesteście w myśleniu. Dwa miesiące temu, na pierwszego maja pokpiliście sprawę.
– Dlaczego?
– Jak wyglądała ta wasza zadyma? Poprzebieraliście się za komunistów, mieliście tablice z portretem Stalina i wywrzaskiwaliście komunistyczne slogany. Zgoda, trochę się wam udało ich ośmieszyć, ale co z tego? Nawet nie zareagowali.
– Moja organizacja jest otwarta na wszelkie życzliwe rady. Jak, pańskim zdaniem, to powinno wyglądać?
– Macie tam stu aktywistów owładniętych duchem bojowym? I jeszcze ze dwustu lub trzystu zaangażowanych sympatyków?
– Znajdzie się, żaden problem.
Starzec przymknął oczy i przez chwilę bujał w powietrzu nogą, zbierając myśli. Wreszcie, jak gdyby przebudzony, pociągnął z puszki kilka łyków piwa. Gdy się odezwał, jego głos brzmiał twardo i wyraźnie, jak u mężczyzny w sile wieku.
– Wyobraź sobie coś takiego: Maszerują komuniści Krakowskim Przedmieściem. Nikt ich nie zaczepia, ruch jest wstrzymany. Niosą swoje czerwone sztandary, śpiewają pieśni… A tu niespodziewanie, z bocznej ulicy sotnia kozaków na koniach. W kaukaskich mundurach, w papachach i szarża na komuchów. Nahajki w dłoń i siec czerwoną hołotę! Aż przypomną sobie 1905 rok!
Podniecił się swoją wizją. Na twarzy wystąpiły mu niezdrowe rumieńce. Oczy zabłysły. Robert nakapał do szklanki waleriany. Paweł patrzył na rozjaśnioną twarz byłego agenta.
On tam był. Wtedy, w 1905, pomyślał. Miał pewnie z jedenaście, może dwanaście lat. Gdzie był? W pochodzie robotników jako agent-prowokator, czy w szarżującym pułku? Za młody… A może stał z boku i zapamiętywał twarze uczestników, żeby ich potem wyłapywać?
Wiedział, że powinien czuć szok i wstrząs, skrajne obrzydzenie, ale jakoś nie czuł. Ta historia była martwa. Siedzący przed nim starzec był ostatnim ogniwem, łączącym go z tamtą epoką.
Gdyby to był hitlerowiec, stary esesman, z radością skopałbym go na śmierć, pomyślał. Przecież powinienem czuć nienawiść. Aresztował mojego pradziadka. Ochrana zabijała ludzi… Tak jak gestapo. A on…
– I jak ci się podoba mój pomysł? – spytał Omelajn.
Trzymał się ręką za serce, ale najwyraźniej był niezwykle dumny z siebie.
– Niewykonalne. Skąd wziąć mundury, papachy, nahajki…
– Mundury uszyć. Macie prawie rok czasu. Papachy kupić na stadionie od Ruskich. Można by nawet zamówić od razu sto sztuk. Przywiozą, a taniej wyjdzie. Nahajki upleść z rzemieni.
– A konie? Skąd wziąć setkę koni?
– Wypożyczyć ze stadniny. Albo z kilku stadnin. Macie tam, na uniwersytecie, kursy konnej jazdy. Zapisać się. W rok nauczycie się na tyle, żeby przeprowadzić szarżę. A jaka później sława! Zagraniczne stacje telewizyjne was pokażą.
– A skąd się tam wezmą zagraniczne stacje? – zdziwił się Robert.
– Dać im cynk. Za ciężkie tysiące dolarów. To jednocześnie pozwoli wam sfinansować konie i stroje. A jak pięknie przyładujecie czerwonym. Długo zapamiętają etot prazdnik.
Uśmiechnął się do swoich myśli.
– A jakie wyroki dostaniemy – odgryzł się Paweł. – Zakłócanie spokoju publicznego, napaść z użyciem niebezpiecznych narzędzi… Jak stacje będą kręcić, to bez problemu nas zidentyfikują.
Mitrofanow parsknął śmiechem.
– Wot durak – powtórzył. – W bocznych ulicach zgromadzicie jeszcze ze dwustu albo trzystu sympatyków na koniach i w mundurach. Stać będą nieruchomo i tylko obserwować. Na czas szarży zakładacie na twarze pończochy albo kominiarki. Po akcji odskakujecie na boki, wtapiacie się w tłum innych kozaków, którzy nie brali udziału w zadymie, ściągacie maski, i kto was wyłuska z tłumu? Kto rozpozna? Czterystu chłopa nie wsadzą do pudła, bo nie będą mieli gdzie zmieścić. Poza tym trzystu wsadziliby niewinnych. Oczywiście, jest jeszcze inny problem. Mogą posadzić kierownictwo waszej ligi jako organizatorów. Można jednak łatwo się przed tym uchronić. Należy wierchuszkę ligi zgromadzić gdzie indziej, na przykład przed pałacem namiestnikowskim. Niech tam robią kocią muzykę i rzucają jajkami. W razie czego nie mieli pojęcia o tym, co przygotowaliście. Zresztą, jaka Liga Republikańska? Nikt z waszej organizacji nie brał udziału w szarży. Krój masek na twarzach i kominiarek wskazuje raczej, że Młodzież Wszechpolska. Liga zorganizuje konferencję prasową, gdzie odetnie się od pomysłu i udziału w zadymie.
– A jeśli gliniarze otoczą oddział lejący komuchów?
– Pokaż mi gliniarza, który spróbuje zatrzymać galopującego konia. Strzelać do was nie będą. No, mogą ewentualnie użyć broni gazowej, ale koń, potraktowany gazem, co najwyżej poniesie, a jeźdźców wyposażyć trzeba w fiolki z amoniakiem. Szybko sami się docucą.
– Mamy w Warszawie oddział gliniarzy na koniach. Patrolują parki. Mogliby…
– Co ty. Po pierwsze, ich tam nie będzie, bo skąd mieliby wiedzieć, że szykuje się taka awantura. Po drugie, nawet jeśli przyjedzie ich pięćdziesięciu, o ile jest aż tylu, ja nigdy nie widziałem więcej niż trzech naraz, to i tak macie dwukrotną przewagę liczebną, a łącznie ze statystami – sześciokrotną. Nie odważą się.
Roześmiał się ponownie. Otworzył kolejną puszkę piwa.
Zajmował się właśnie tym, pomyślał Paweł. Prowokacją i rozbijaniem demonstracji.
Robert był już nieco wstawiony.
– Stosowaliście tortury? – zapytał.
– Czy ja stosowałem tortury? – zdziwił się Omelajn. – Oczywiście. Większość pękała na sam widok narzędzi. Ale czasami trzeba było trochę pomóc. Mieliśmy bardzo nowoczesny sprzęt. Tyle tylko, że rzadko mogliśmy go używać.
– To nieludzkie – zaprotestował Paweł.
– Też tak wtedy myślałem. Ale wystarczyło mi popatrzeć, co robią bolszewicy i przeszły mi wszystkie wyrzuty sumienia. Poza jednym. Zsyłaliśmy tych zafajdanych rewolucjonistów na Sybir. A trzeba ich było likwidować tam na miejscu, w piwnicy. Likwidować, jak plugawe robactwo. Kiedy pomyślę, że mieliśmy w celi Feliksa Dzierżyńskiego i pozwoliliśmy mu żyć…
Twarz starca zbladła, a na policzki wystąpiły czerwone plamy. Łyknął pospiesznie trzy tabletki. Paweł wzdrygnął się, choć nie mógł odmówić racji staremu agentowi. Już prawie przysypiał na krześle za stołem, gdy pomarszczona ręka rozgarnęła dzielącą ich pryzmę pustych puszek. Powykręcanymi od artretyzmu palcami Mitrofanow złapał chłopaka za klapy i, przyciągnąwszy go, wysyczał mu prosto w twarz pytanie:
– Uważacie swój kraj za wolny i niepodległy?
– Tak. Tak właśnie uważamy.
– Wasz kraj nie będzie wolny, dopóki jego terytorium nie opuści ostatni socjalista.
***
– A coś takiego niepotrzebne? – zapytał antykwariusz, zdejmując z półki niedużą, rzeźbioną skrzyneczkę.
Omelajn aż się poderwał z wózka inwalidzkiego, na którym siedział.
– Od spodu jest wypalona litera?
Antykwariusz uniósł brwi ze zdziwienia.
– Skąd pan wiedział?
– Wewnątrz jest obrazek, wykonany ołówkiem na tekturce, przedstawiający młodą dziewczynę.
– Tak…
– Ciekawe. Miałem ją w ręce w 1910, dowiedziałem się, jak powstała…