Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Czyżbym się spóźniła? – zapytała fałszywie. Założę się, że specjalnie postarała się o akuratność. Siadła na wskazanym jej miejscu, a wielką torbę położyła na fotelu między nami. Wyjęła okulary słoneczne i zostawiła torbę otwartą.

– Nie, to ja przyszłam wcześniej – powiedziałam łagodnie. – Lubię tu siedzieć i oglądać miasto z góry.

– Och, czyżby moja obecność miała w tym przeszkodzić?

– Myślę, że spotkałyśmy się w jakiejś konkretnej sprawie, a nie dla oglądania landszaftów?

– Och, można połączyć piękne z pożytecznym.

Nadużywa ochów. Jednak w środku się denerwuje. Bardzo dobrze.

Założyła ciemne okulary – Boże, jakie to słońce intensywne.

– Tak? A już myślałam, że to dla kamuflażu.

Zdjęła. Zmrużyła oczy i pokazały się zmarszczki.

– Ta kelnerka przychodzi, czy trzeba za nią wysyłać patrol policyjny?

Pomachałam ręką. Kelnerka przyszła. Irena zamówiła sobie kawę i drinka. Jeździ po alkoholu, czy weźmie taksówkę? Poprosiłam o lody. Irena spojrzeniem dała do zrozumienia, że na moim miejscu nie jadłaby tak tuczącego smakołyku.

– Wysokogatunkowy produkt, mleczny – wyjaśniłam. – Duża zawartość wapnia. Jest mi teraz potrzebny w zwiększonej ilości. Pani Ireno, czemu zawdzięczam spotkanie z panią? W tak pięknym miejscu, nawiasem mówiąc?

– Pani Wiko… – Spojrzała mi w oczy. Za mocno się maluje, te zmarszczki jej się uwydatniają. – Porozmawiajmy jak kobieta z kobietą, dobrze?

– Trudno by nam było rozmawiać jak mężczyzna z mężczyzną.

– Ja rozumiem, że pani odnosi się do mnie nieufnie. Ale proszę postarać się przezwyciężyć uprzedzenia. Negatywne uczucia rzutują negatywnie na naszą własną osobowość. Czy może pani spróbować potraktować mnie dzisiaj jak przyjaciółkę?

Na to bym nie wpadła.

– A dlaczego miałabym panią traktować jak przyjaciółkę? O idą moje lody. I pani napoje. Dziękuję, proszę tu postawić. No więc, pani Ireno, dlaczego? A czy pani jest moją przyjaciółką?

Zawahała się.

– Pani zdrowie. Szczerze to było, proszę mi wierzyć. I dziecka. No więc, w pewnym sensie jestem pani przyjaciółką.

– Jakże się cieszę. I co dalej?

– Bez ironii, pani Wiko. Niech pani weźmie pod uwagę, że obie jesteśmy kobietami, obie kochamy tego samego mężczyznę. Tak tak. Próbowałam z sobą walczyć, ale nie ma się co oszukiwać. Kocham Tymona. I niestety wiem, że on kocha panią. Czy pani na moim miejscu oddałaby ukochanego mężczyznę innej kobiecie?

– Ja bym raczej nie traktowała ukochanego mężczyzny jak gadżet, który można komuś oddać albo nie.

– Och, niech mnie pani nie łapie za słówka! Przyznaje pani, że również kocha Tymona?

– Nie rozumiem, dlaczego miałabym o tym rozmawiać z panią.

– Zaraz pani zrozumie. Proszę nie myśleć, że ma pani do czynienia z idiotką. Zresztą nieważne, kocha, nie kocha, tak czy inaczej będziecie mieli dziecko!

Ach, dziecko. Tymon nie miał siły przyznać, że nie jego… po co zresztą wprowadzać jakieś dodatkowe wątki, dodatkowe osoby…

– Ja na pewno.

– Trudno byłoby zaprzeczyć! Każdy idiota umie dodać dwa do dwóch! Pani jest w ciąży, a Tymon nagle żąda rozwodu! Wiem o pani wszystko! Potrzebny pani mąż, a dziecku ojciec! I właśnie Tymon ma być mężem i ojcem. Kiedy się poznaliście?

Za bardzo uważałam, żeby chlapnąć prawdę.

– Jakiś czas temu. To ma coś do rzeczy?

– Nieważne. Teraz macie stworzyć podstawową komórkę społeczną. Tylko jest jedna przeszkoda. Ja.

– O?

Starałam się to powiedzieć z intonacją angielskiego kamerdynera z powieści P.G. Woodehouse’a. Miąchałam przy tym łyżeczką w ciapie pozostałej z bardzo dużej porcji lodów.

– Nie dam rozwodu Tymonowi. Mam bardzo dobrego adwokata.

Ale nie wiesz jeszcze, koleżanko, że my mamy bardzo dobrego sędziego.

– Gratuluję.

– Pani Wiko, dogadajmy się. Ta sprawa będzie się ciągnęła latami. A wam powinno zależeć na pośpiechu. Pani jest chyba bliska rozwiązania?

– W istocie.

– No więc. Jak znam Tymona, chciałby sprawę zakończyć i ożenić się z panią. Mogę obiecać, że dam zgodę na rozwód bez orzekania o winie.

– Tak za friko?

– Ależ pani ma słownik… Oczywiście, że nie za darmo. Ale nie jestem pazerna. Wystarczą mi trzy miliony.

– Złotych czy dolarów?

– Złotych. Mówiłam, że nie jestem pazerna. Nie zamierzam urządzać się za te pieniądze, to tylko odszkodowanie za straty moralne.

– A Tymon ma takie pieniądze?

– Nie zorientowała się pani jeszcze w jego majątku? Zapewniam panią, że ma. Może nie trzyma tego w kieszeni, może nawet nie w banku, ale ta cała jego flota… kutry, wyposażenie, dom… Te kontakty, kontrakty, stosunki; może się postarać. Niech pani z nim porozmawia poważnie na ten temat.

– A dlaczego pani sama z nim nie porozmawia?

– Tymon uprzedził się do mnie. Nie rozmawia ze mną inaczej niż przez adwokata.

– A pani nie chce płacić adwokatowi prowizji od tych trzech milionów… A mnie by pani zapłaciła?

Oczka jej błysnęły.

– Właśnie to miałam na myśli, kiedy chciałam, żeby mnie pani traktowała jak przyjaciółkę. Ile by pani żądała?

– Połowę.

– Dużo. Jedną trzecią.

– Połowę. Adwokat weźmie mniej, ale tyle nie załatwi.

– I za to przekona pani mojego męża, żeby zapłacił i nie wierzgał?

– Ależ pani ma słownictwo…

– Dobra, dobra. Zgadzam się. Po połowie. No i proszę, jaka pani w gruncie rzeczy rozsądna… Dobrze jest mieć trochę dla siebie, zawsze to daje pewną niezależność, prawda?

– Prawda. A teraz niech pani posłucha dobrej rady osoby z długoletnim doświadczeniem zawodowym. Jeżeli pani będzie jeszcze kiedyś chciała kogoś po cichu nagrywać – tu sięgnęłam szybko do jej otwartej torby leżącej między nami – to niech pani poprosi o pomoc fachowca, bo na takim sprzęcie wiele pani nie zdziała. Niezły jest to dyktafon, ale pod warunkiem, że się do niego gada bezpośrednio, a tak, z torby, nagranie będzie marne. Powinna pani przypiąć sobie mikrofon do biustu – na wszelki wypadek spojrzałam na jej kostiumik, a nuż ma jeszcze jakiś drugi zestaw, ale żakiet był zbyt opięty, żeby można było cokolwiek pod nim schować – też by nie było rewelacyjnie, ale tu, z tego wbudowanego mikrofoniku, na pewno ma pani same szumy.

Pokazałam jej mikrofon, ale nie wyłączyłam urządzenia. Kaseta ciągle się kręciła.

– Po co to pani było? Nic obciążającego mnie ani Tymona, nic, co by pani mogło pomóc w sądzie…

Patrzyła na mnie oczami pełnymi zajadłej nienawiści.

– Teraz ty mnie posłuchaj – powiedziała. – Po pierwsze, nie łudźcie się, że dam Tymonowi rozwód. Będziemy się sądzili do oporu. Nieprędko będziesz miała tatusia do swojego bękarta. Po drugie, i tak wyduszę z niego te pieniądze. Po trzecie, nie licz na to, że ci z nim będzie dobrze. To jest kawał gnoja, dziwkarz i cyniczny łobuz. Szybko mu się znudzisz i będzie spokojnie chodził na boki, tak jak to było ze mną. Czego ci serdecznie życzę!

Coś tam jeszcze z siebie wyrzucała, ale już w połowie tego przemówienia wstałam, wyjęłam kasetę, rzuciłam dyktafon babie z powrotem do torby i wyszłam, zostawiając po drodze kelnerce pieniądze za moje lody.

Byłam wstrząśnięta. Początkowo nawet trochę się bawiłam, bo od razu, kiedy rzuciła między nas tę otwartą torbę, zauważyłam, że w środku coś małego świeci i domyśliłam się, że to dioda sygnalizująca nagrywanie w magnetofonie. Ale ten gwałtowny atak na do widzenia wyprowadził mnie z równowagi.

Zjechałam z dwudziestego drugiego piętra i na miękkich nogach przeszłam tych parę kroków do Radissona.

Posiedziałam jeszcze prawie godzinę w kawiarni na dole, zanim doszłam do siebie na tyle, żeby siąść za kierownicę.

O kasecie, którą schowałam do kieszeni, zupełnie zapomniałam.

Wieczorem zadzwonił Tymon. Nie bardzo mi się chciało opowiadać do słuchawki o tym, co przeżyłam na dwudziestym drugim piętrze Pazimu. Zapowiedział się na jutro, koło południa, żebym się zdążyła wyspać.

Sobota, 24 marca

– No i jak było? Możesz mi opowiedzieć?

Siedzieliśmy przy kawie naprzeciwko okna z lipą. Zastanawiałam się, jak by tu zacząć, i nagle doznałam olśnienia. Przypomniała mi się kaseta, którą schowałam do kieszeni. Elektroniczne dziecko Bartek ma chyba jakiś dyktafon, jemu się ostatnio nie chce notować na lekcjach; może by się dało odtworzyć.

Musiałam mieć dziwną minę, bo Tymon zapytał niespokojnie:

– Aż tak źle?

– Czekaj, muszę coś sprawdzić… Przepraszam cię na chwilę.

Wydzwoniłam siostrzeńca.

– Dyktafon? Jakiego typu?

– Nie wiem, chłopcze! Mam kasetę, taka mała.

– Kiedy ciocia potrzebuje?

– Już!

– Zaraz będę.

Tymon patrzył na mnie nieco zdumiony.

– Nagrywałaś? To dlaczego teraz nie masz na czym odtworzyć?

– Nie ja, ona nagrywała, ale niefachowo się do tego zabrała, nie wiem, czy da się tego słuchać. Chciała to zrobić po cichu, dyktafon schowała do torby, torbę otworzyła i postawiła koło mnie. Zauważyłam diodę, ona świeci na pomarańczowo, kiedy nagrywa, domyśliłam się… Co ja ci będę mówić, spróbujemy odsłuchać.

Rozległ się tętent na schodach i Bartek stanął w drzwiach. W jednej ręce trzymał zwój kabli z dyndającymi końcówkami, a w drugiej trzy różne dyktafony.

– Tymonie, to mój siostrzeniec, geniusz dźwiękowy.

Panowie skłonili się sobie uprzejmie i przedstawili według ścisłych reguł savoir-vivre’u. Po czym Bartuś zabrał się do rzeczy. Mimochodem napomknął, że te trzy dyktafony właśnie testuje, należą do jego kolegów, bo on swój będzie zmieniał na dniach na jakiś dużo lepszy.

– Kabelki przyniosłem, to podłączę cioci do jakiegoś wzmacniacza.

Mówiłam, że genialne dziecko!

Genialne oraz taktowne. Dopasował dyktafon, podłączył do mojej wieży, przewinął taśmę do początku, sprawdził jakość nagrania – kiepska była, ale z łatwością można było zrozumieć, o co chodzi – ukłonił się i poszedł sobie.

Włączyłam maszynerię.

Tymon słuchał z takim wyrazem twarzy, jaki widywałam u kolegów z ekipy, kiedy graliśmy w pokera na pieniądze i pula robiła się bardzo duża. Dopiero pod koniec zbladł i zacisnął szczęki. Ale nic nie powiedział.

62
{"b":"87899","o":1}