– Matko Boska! Powiedział coś?
– Nic nie powiedział. Zrobił się czerwoniutki, bo Stefanek jest impetyczny i ma wysokie ciśnienie. I tak stał. No więc Maksio też wstał. I też nic nie powiedział, chyba się czegoś domyślił. Wtedy Stefanek podszedł do niego i rąbnął go w szczękę, aż gwizdnęło. Maksio się zachwiał i też rąbnął Stefanka w szczękę.
– I co?
– Postali tak trochę, pochwiali się, potem Stefanek wyciągnął do Maksia rękę i się przedstawił. No to Maksio też się przedstawił. I zaprosił Stefanka na śniadanie!
– Przecież to było twoje śniadanie!
– Moje. Ale mówiłam ci, że Maksio się zadomowił. Stefanek siadł za stołem, a Maksio mówi: „Domyślam się, że jest pan fragmentem bujnej przeszłości naszej wspólnej przyjaciółki”. Na to Stefanek: „Pierwsze słyszę, że przeszłości”. Maksio mu nalał kawy i kontynuuje: „Przecież nie będziemy się dzielić”. A Stefanek spokojniutko: „A właściwie dlaczego nie? Szlafroka panu szkoda?”. Na co Maksio jeszcze raz go walnął w szczękę, a Stefanek padł na glebę, rozbił moją filiżankę z serwisu Rosenthala i poplamił mi dywan, ten jasny, wiesz.
– Wywabi się. Teraz jeżdżą takie serwisy, co czyszczą dywany u klienta w domu. I co potem?
– Maksio podniósł Stefanka z dywanu i wypchnął go za drzwi. Stefanek trochę protestował i coś tam klął pod nosem, że jestem podła, bo on nakłamał rodzinie, że go do Warszawy wezwali służbowo, zdaje się, że sam sobie sms-a wysłał w tej sprawie… No i te raz ma wakacje z głowy, a ten mój gach to jakiś łobuz, powinno się policję wezwać. Gach na niego huknął z góry i Stefanek przestał mówić. Chyba mam go z głowy na zawsze.
– A Maksio co?
– Maksio przeprosił mnie za filiżankę i dywan, obiecał załatwić czyszczenie i poszukać w antykwariacie filiżanki, po czym mi się oświadczył. Powiedział, że skoro mnie już skompromitował, to teraz jedynym honorowym wyjściem jest małżeństwo.
– Och, a ty?
– A ja powiedziałam, że bardzo mi się podoba jego postępowanie, jakże szlachetne i honorowe, ale nie mogę się z zaskoczenia wypowiadać w sprawie tak dla mnie istotnej! Poza tym niech no on się zastanowi, jeżeli ma zamiar żenić się ze mną jedynie dlatego, że mnie, jak sam powiada, skompromitował, to przecież to nie ma najmniejszego sensu. Bo ja się nie czuję skompromitowana! Przecież Stefanek nie będzie opowiadał na prawo i lewo, jak przyjechał do kochanki, pozostawiając żonę i dzieci na wakacjach, i jak zastał kochankę z zupełnie obcym facetem! Na to Maksio, wyobraź ty sobie, mówi, że się do mnie przywiązał!
– Nie gadaj! A ty się przywiązałaś?
– Ja się tak szybko nie przywiązuję, ale coś w tym jest… Maksio piękny jak zorza, sama widziałaś, jak mu się nie pozwoli przemawiać na tematy hydrograficzne – to jest jego konik, niestety – to zabawny oraz interesujący.
– Przyznaj się, chciałabyś mieć taki ślub, żebyście przechodzili pod szpalerem kordzików!
– On by już trzeci raz przechodził pod szpalerem kordzików.
– Ale ty pierwszy!
– Pomijając kordziki, mogłoby być przyjemnie. Maksiowi bardzo się podoba moje mieszkanie, co, jak rozumiesz, jest normalne, bo ja mam bardzo ładne mieszkanie! Mówi, że chętnie by zamieszkał na stałe, zwłaszcza gdyby codziennie dostawał obiad na rodowym Rosenthalu mojej prababki…
– Ależ on jest rozbestwiony!
– Czekaj. Mówi, że mógłby w tym roku przejść na wojskową emeryturę, oni tam dostają emeryturę, jak są jeszcze całkiem młodzi. Na WSM-ce proponowali mu wykłady, to by sobie trochę popracował, on podobno jest jakiś straszny specjalista z tej hydrografii, mógłby nawet zostać kierownikiem katedry czy może instytutu, nie wiem dokładnie. Mówi też, dosyć enigmatycznie, że ma jakieś boki w tej całej armii. Tak że przy moich zarobkach na dodatek biedy byśmy nie klepali.
– Widzę, że się łamiesz?
– No, łamię się. Mogłabym wreszcie oddać do renowacji ten potwornie stary i wielki kredens po prababci, ten, co go dostałam razem z Rosenthalem, tylko trzymam go w piwnicy, bo bardzo zniszczony i renowator zaśpiewał straszną cenę.
– Wydawało mi się, że odnawiałaś meble?
– Odnawiałam i odnowiłam prawie wszystkie, właśnie z wyjątkiem tego kredensu. Na niego już mnie nie było stać.
– No tak, to jest argument.
– Nie śmiej się. A ty, co ty byś zrobiła na moim miejscu?
Zastanowiłam się. Nie jestem wprawdzie na jej miejscu, ale mam podobny problem. Wyjść, czy nie wyjść. Pomijam, że Tymon jakby przestał mi się oświadczać.
Wczujmy się w sytuację Ewy.
Lubi tego Maksia zdecydowanie, właściwie nawet więcej niż lubi. Straciłaby może swoją obecną niezależność, ale Maksio nie wygląda na takiego, co by ją siłą zmuszał do czegokolwiek. Rozrywkowy jest niezmiernie, ale i Ewa jest rozrywkowa niezmiernie. Oboje są po prostu lwami towarzyskimi. Względy materialne też się liczą.
No i zostałaby księżną.
– Ewka, gdybyś za Maksia wyszła, zostałabyś księżną?
– Chyba tak.
– To się nie zastanawiaj, tylko za niego wychodź natychmiast. Ja chcę mieć przyjaciółkę księżnę! Tylko błagam cię, poczekajcie ze ślubem, aż będę miała normalną figurę!
– O to bądź spokojna. Takiego świństwa bym ci nie zrobiła. Chcesz być moją druhną?
– Jasne! Będę miała sukienkę z różowej organdyny! Z falbankami… To jednak będą te kordziki?
– Prawdopodobnie tak. Maksio strasznie lubi duże fety, zwłaszcza na własną cześć. Boże, ja się chyba naprawdę zdecydowałam! Czy ja będę musiała zrobić wesele?
– Wesele wydają rodzice panny młodej.
– To odpada, bo ja już dawno jestem sierotka. Maksia rodzice też nie żyją… Trzeba się zastanowić, jak to będzie.
– Do ślubu poprowadzi cię pan admirał albo rektor Wyższej Szkoły Morskiej w zastępstwie tatusia!
– Albo nasz naczelny…
Spłakałyśmy się w końcu ze śmiechu, po czym Ewka poszła sobie, przypomniawszy, że ma jeszcze dzisiaj jakiś montaż.
No, nie wiem, jak to będzie, kiedy Maksio von und zu wróci z wykładów i dowie się, że obiadku nie ma, bo żonka ma montaż!
Pewnie po prostu wynajmą gosposię.
Jest jakby lepiej.
Pani profesor uważa, że mam szansę wyjść ze szpitala za dwa tygodnie. Góra trzy.
No i bardzo dobrze! Będziemy na etapie konkretnych przygotowań do jubileuszu. Datę ostatecznie wyznaczono na niedzielę dwudziestego drugiego kwietnia. Czyli tydzień przed planowanym rozwiązaniem.
Z tym terminem też podobno było śmiesznie, bo najpierw miał być piętnasty. Potem ktoś się cuknął, że przecież to będzie Wielkanoc. No więc zmieniono na ósmego. I też zatwierdzono. Dopiero przytomna Krysia popierana przez Maćka uświadomiła pryncypałów, że w Palmową Niedzielę impreza nie ma prawa wyjść.
Ciekawe, czy uda mi się nie urodzić za wcześnie.
Cały tydzień czytałam.
W ogóle ciąża uczyni ze mnie erudytkę. Po „Buddenbrokach” przeczytałam „Zbrodnię i karę”, „Idiotę” i „Braci Karamazow” Dostojewskiego (hurt mi się trafił, ale nigdy jakoś nie miałam do niego serca. Przeczytałam, ale serca dalej nie mam). Potem przerzuciłam się na Huxleya (Lalka Manowska mi kazała), którego właściwie nie znałam, a którego pokochałam. Może z wyjątkiem „Niewidomego w Ghazie”. Ale „Kontrapunkt” – genialny; „Dwie albo trzy Gracje” też polubiłam, a jeszcze ostatnio „W cudacznym korowodzie”. Wszystko to są remanenty z domowej biblioteki. Teraz się Huxleya nie wydaje, ciekawe czemu.
Dla odprężenia czytałam w przerwach stare kryminały Agaty. W domu mamy wszystko, co wyszło kiedykolwiek. Niewinna pasja tatusia.
A propos tatuś… Tatuś nic. Jakby go nie było. Reszta rodziny nawiedza mnie systematycznie, przy czym najbardziej rozśmieszająco działa, oczywiście, domowe dziecko, czyli Bartuś, chłop jak dąb. Mama i Amelia wprowadzają trochę nerwową atmosferę – widoczny wpływ tatuśka. Za to Krzysio koi jak może. Przyniósł mi dużą część swojej irlandzkiej kolekcji, więc słucham na zmianę z moim własnym Beethovenem i Mahlerem. Tudzież paroma innymi. Bartunio proponował mi swoje nagrania hip-hopowe, ale podziękowałam. Mam nadzieję, że się dziecko nie poczuło dotknięte.
Biedny chłopczyna, chociaż nie jest w ciąży, podobnie jak ja bije rekordy czytania. Jakiś szalony polonista, którego ofiarą padły nieszczęsne dzieci, zorientował się, że mają parę lektur w programie. Więc lecą teraz w tempie sztuka na tydzień. „Potop”, „Lalka”, „Nad Niemnem”, „Zbrodnia i kara” (przeszukał cały dom, zanim mu ktoś powiedział, że ja to mam w szpitalu) i tak dalej. Wesoły facet z tego ich polonisty. Podobno nie chce, żeby byli nieoczytanymi tumanami. Jestem za. Jeżeli przeżyją, to będą szalenie oczytani.
Tymon dzwonił z zapowiedzią, że jutro będzie. Dobrze, bo tęsknię.
Tak naprawdę, to ja tu wcale nie żyję w tym szpitalu, tylko przeczekuję.
Przestało mi się nawet chcieć konstruktywnie myśleć o przyszłości. Scenariusz jubileuszu napisałam i oddałam Krysi parę dni temu. Teraz naczalstwo wykonuje nad nim pracę myślową.
Coś mi się robi z mózgiem. Chyba zostawię te wszystkie ambitne książki na zaś i zajmę się Agatą, czyli panną Marple.
Tymon był tym razem zbrzydzony.
– Na jutro mamy wyznaczoną rozprawę. Męczy mnie to, wiesz? Ta cała atmosfera sądowa, to gadanie prawnicze, te podchody, konieczność uważania na każde słowo prawdy, jakie mogłoby się przypadkiem człowiekowi normalnemu i uczciwemu wypsnąć… Boże, w co ja się wrobiłem.
Zrobiło mi się przykro.
Wrobił się, niewątpliwie, przeze mnie. Miał swobodę, słodka Irenka była daleko, nie przeszkadzali sobie nawzajem. Chciał się od niej definitywnie i formalnie uwolnić po to, żeby móc się ożenić ze mną. A ja mu nawet nie dałam konkretnej odpowiedzi. Ale ta odpowiedź wciąż nie może mi przejść przez gardło! Przecież nie zażądam, żeby się przeprowadził do Szczecina jak Ewczyny Maksio! Cała ta jego firma jest w Świnoujściu i jest związana ze Świnoujściem. I dom ma w Świnoujściu. Lubi ten dom! Znajomych tam ma! Środowisko! Cenią go! Wszystko tam ma! Budował to sobie latami!