Było tam wszystko: od osobistych pistoletów, poprzez karabiny plazmowe, przenośne stanowiska laserowe, wyrzutnie rakiet i moździerze. Podszedłem do cięższego sprzętu. Chwyciłem zestaw działkowy i… z krzykiem upuściłem na stopę.
– Psiamać! – wrzeszczałem, podskakując i rozmasowując spuchnięty paluch. – Kto to wymyślił?!
W większości gier sprzęt daje tylko ulotne wrażenie ciężaru. Możesz załadować cały plecak i jedyne, co odczujesz, to lekki ucisk przypominający, że w ogóle coś dźwigasz. Broń nie waży, tylko stawia opór. Tutaj wszystko miało przepisową gramaturę. Rozejrzałem się. Uspokój się, chłopie, to tylko fantom bólu, przypomnij sobie Goodabads… Uśmiechnąłem się na wspomnienie triumfu. Pulsowanie jakby trochę zelżało.
Ostatecznie zabrałem lekki karabinek z holocelownikiem i zapas trzech magazynków. Były wyjątkowo ciężkie. O umówionej porze wszedłem w stylizowane odrzwia i wynurzyłem się w strugach deszczu. Dookoła parowały wysokie trawy Zakląłem i postawiłem kołnierz. Cienkie strużki popłynęły po plecach. Niskie niebo zaciągnięte było kożuchem chmur.
– Pierwszy raz? – spytał Hannibal, wynurzając się spośród cieni.
Przy nim pojawiło się sześć innych postaci. Podziwiałem ich umiejętności kamuflażu.
– Fantazja, nieprawdaż? – spytał, przysuwając czerwony nos.
Nie dość, że mokro, to jeszcze zimno.
Przyjrzałem się towarzyszom. Każdy miał inny rodzaj sprzętu. Nick Hartman zatrzaśnięty był w ten sam zestaw, który przed chwilą boleśnie mnie doświadczył, ale on zdawał się nie mieć kłopotów z dźwiganiem. Hans Zack przewiesił przez plecy długą snajperską flintę. Mały Larry obwieszony był pokaźną liczbą granatów, zapalników i skaczących min. Marcin Tondo dumnie podtrzymywał kolbę plazmowej kuszy. Jozue upodobnił się do kowboja: do obu ud przypiął kabury z imponującymi pistoletami. Hunt zadowolił się karabinem podobnym do mojego, tyle że… dwukrotnie większym. W tym grubasie drzemała spora siłą. Spojrzałem na ostatniego uczestnika. Nie znałem go. Podtrzymywał sprzężone lufy miniguna.
– To Mark Amber – wyjaśnił Hannibal. – Nie mógł uczestniczyć w spotkaniu.
Przedzieraliśmy się przez trawy, zarośla i gęste krzewy. Rzadkie akacje nie dawały schronienia przed napastliwym deszczem. Kiedy już byłem zupełnie mokry, ulewę zastąpiła mżawka. Oblepione ubraniami ciała parowały, dodatkowo zagęszczając mgłę.
Przewodnikiem był Hunt. Tylko on miał czujnik ruchu. Nagle zatrzymał pochód i wzniósł rękę. Nakazał marsz półkolem. Środkiem szedł Mark. Trawy ustąpiły miejsca niższej, bagiennej roślinności. Woda chlupała w butach. Fantazja, psiakrew, fantazja. Przyjrzałem się idącemu w centrum. Amber wydawał się dość pewny siebie. Od czasu do czasu zerkał na mnie, jakby dodając mi otuchy. Nagle usłyszałem po prawej stronie gwałtowny szelest. Odwróciłem głowę. To Hans zerwał z ramienia snajperkę i składał się do strzału. Spojrzałem w kierunku wskazywanym przez lufę. W oddali jakby poruszył się las.
– Dragol! – krzyknął Hunt – W dali po lewej! Obok Nick uruchamiał serwomechanizmy działa. Przyłożyłem broń do oka. Holocelownik lustrował otoczenie. Ogłuszył mnie strzał z flinty Zacka. Inteligentne namierzanie podążyło za strumieniem energii i wydobyło z mroku skrzydlaty kształt. Skrzyżowanie brontozaura z orłem. Jednym słowem smok jak dom. Wychynął z mgły niczym niewielki zielony pagórek. Bezgłośnie otworzył paszczę. Zagrało działko Nicka. W sekundę później dostrzegłem błękitne salwy Marcinowej kuszy, przeplecione czerwonymi igłami karabinu Hunta, żółtymi snajperskimi salwami, zielonymi punktami pistoletów Jozuego i świetlistym gradem miniguna. Domyśliłem się, że Joy ,gdzieś się przekrada, by podłożyć bestii saperską niespodziankę. Dotarł do nas ryk, zsynchronizowany z otwarciem paszczy, lecz odległość była tak wielka, że usłyszeliśmy go dopiero teraz. Nacisnąłem spust. Kolba walnęła mnie w ramię. Przewróciłem się. Zakląłem, rozmasowując bark. Potwór szedł na nas niczym zew zagłady, apostoł Armagedonu, otoczony koroną strzałów, stawiający stopy w bukietach wybuchów, jeż apokalipsy. Ryknął niczym grom, zatrzymał się, zachwiał i – w zwolnionym tempie zwalił się na trawę. Po chwili ziemia zadrżała od fali uderzeniowej. Pod względem praw fizyki świat zrobiony był doskonale. Chciałem uciekać. Podszedł Hunt.
– Oczywiście to nie ten. To zwykły dragol. Bardzo ładny okaz.
– Fajnie było, nie? – krzyknął Nick. Pozostali przybiegli i dzielili się przeżyciami.
– Tamten, jak pamiętasz – tokował Hannibal – był dużo mniejszy i, zapewniam cię, o wiele bardziej niebezpieczny.
Podeszliśmy do smoka. Rzeczywiście, interesujący projekt. Niebieskozielona łuska, fantazyjny pysk okolony różowymi wzorami, złote rogi, zwaliste cielsko i skórzaste skrzydła. W sam raz na ścianę. Wielką jak holobim.
– No, panowie – krzyknął Hunt. – Skoncentrujmy się. Potraktujmy to jako miły wstęp. Ruszyliśmy w tej samej formacji. Stłuczony bark doskwierał mi coraz bardziej.
Symulują nawet wylewy? Brawo, brawo. Zajrzałem pod materiał. W miejscu zetknięcia obojczyka z ramieniem pysznił się wspaniały siniak. Koniec ze strzelaniem. Musiało mi pęknąć jakieś naczynie. Co jeszcze? Ataku serca chyba bym nie przeżył. Uśmiechnąłem się.
Wchodziliśmy na niewielkie wzniesienie. Tuż przy grani Hunt nakazał zwolnić. Pacnąłem językiem w lewą górną jedynkę. Rozjarzyło się okno nagrywania. Nigdy nic nie wiadomo. Hannibal i Larry idący na skrzydłach ostrożnie wychylili się zza grzbietu. Napięte plecy rozluźniły się, Przewodnik dał znak do marszu. Nagle zawrócił.
– To on, to on! – wrzasnął.
Mężczyźni zaczęli się wycofywać. Zza pagórka wyskoczył dwunożny gad. Miał może dwa metry wzrostu. Poruszał się niezwykle zwinnie. Łowcy otworzyli ogień. Stworzenie jakby wiedziało, którędy pójdą smugi. Zgrabnie je przeskakiwało i nieuchronnie zbliżało się do Marka. Ten pruł perłowymi seriami, lecz niewielki cel z łatwością unikał trafień. Strzelałem z biodra, moje niecelne salwy tryskały z dala od napastnika. Byłem zauroczony gracją jego ruchów. Dookoła wykwitały wybuchy min Larryego, lecz potwór był ciągle zbyt daleko. Amber odwrócił się i zaczął uciekać, lecz po chwili długi pysk chwycił go za biodro i szarpnął w tył. Wstrzymałem ogień. Zack i Marcin także przerwali kanonadę, zdając sobie sprawę, że zwierz unikający strzałów może wyrządzić zdobyczy większą szkodę. Schwytany darł się wniebogłosy.
– Wyloguj! – krzyczeliśmy. – Wyloguj! Drapieżnik szarpał krwawiące biodro i syczał, Ofiara niewprawnie usiłowała otworzyć okno, lecz bezwładna ręka nie słuchała poleceń. Zrozumiałem, jak niebezpiecznym światem jest Happy Hunting Grounds. Happy… ponury dowcip!
– Chryste! Zrób coś! – jęczał Hunt.
Otworzyłem usta, by się usprawiedliwić, lecz w tym momencie obraz Marka rozwiał się. Gad podniósł na nas krwawy wzrok.
– Wynosimy się! – zakomenderował przewodnik. Po chwili stałem w zbrojowni. Odłożyłem karabin wszedłem w menu strojów.
Mokra odzież była lekką przesadą. Mogli sobie odpuścić, przecież to tyłko menu. Wyszedłem z aplikacji żegnany tubalnym: „See you again, happy hunter!” Z ulgą powitałem znajomy pasek rewitalizacji. Gdy poczułem realne ciało, okazało się, że bark mam cały i zdrowy. Zdjąłem kask, zsunąłem kombinezon, założyłem szlafrok i usiadłem naprzeciw monitora. Za chwilę zaśpiewał tełesens.
– Nagrałeś to? – pytał rozdygotany Hunt. – Tak. Co z nim?
– Czekamy na ambułans. Łoże wskazuje, że żyje. – Jeśli nie wpadł we wstrząs, nic mu nie będzie. – Pal go diabli! Wiesz, co to było?
– Chyba żartujesz. Mam nagranie. Skontaktuję się najszybciej, jak to możliwe. Na razie tam nie wchodźcie.
– Dzięki za radę.
Analiza encyklopedyczna wskazywała na velociraptora. Jego budowa stanowiła, według słów naukowców, „zbliżenie do ideału mordercy”, zaś on sam był określany dumnym mianem „drapieżnika doskonałego”.
To by się zgadzało, mruczałem do siebie. Raz po raz puszczałem projekcję, doszukując się niewidzialnych szczegółów. Miało się wrażenie, że gad po prostu wie, gdzie za chwilę padnie strzał, i ułamek sekundy wcześniej robi unik. Jeśli jest programem, to stworzonym przez geniusza. Zwolniłem tempo. Atak wyglądał jak hipnotyzujący taniec. Podłożyć muzykę i można puszczać jako hołodysk. Pokręciłem głową. Z jaką szybkością to bydlę skacze? Zatrzymałem