Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Potem podeszłam do drzwi – podjęła – lecz były jak lita skała. Nie mogłam ich otworzyć. Na początku myślałam, że to żart. Próbowałam się z Henrym skontaktować, ale milczał. Po kilku minutach zrozumiałam, że nie milczy, tylko po prostu się nie słyszymy. Domyśliłam się, że to jakaś pułapka, i czekałam, mając nadzieję, że poradzi sobie z zagadką. Henry jest piekielnie inteligentny..

Chciałbym, dziecino, pomyślałem, żebyś po rozwiązaniu tej sprawy powiedziała tak o mnie.

– …lecz po upływie czterdziestu ośmiu godzin dałam za wygraną. Wyszłam z gry i sprawdziłam ogłoszenia w portalu. Pana oferta wydawała się najsensowniejsza.

– Miło mi – pochyliłem głowę, wspominając, jak konstruowałem ogłoszenie, pocąc się, by wypadło wiarygodnie. – Czy nie pamięta pani niczego osobliwego, gdy wchodził do środka? Jakaś barwa? Dźwięk? Może coś powiedział?

Zmarszczyła brwi.

– Nic takiego. Zaraz… – potarła czoło. – Mam wrażenie, że westchnął. Myślałam, że to tak sobie, z zadowolenia. Ale teraz… wydaje mi się, że było w tym westchnieniu coś więcej…

– Co?

– Nie wiem… było jakby głębsze.

Zagryzłem wargi. Łamigłówka nie zapowiadała się ciekawie. Po z górą siedmiu godzinach dociekań miałem jedno westchnienie i tajemniczy napis. Wizja dziesięciu tysięcy kredytów powoli odpływała w nicość. Znałem siebie i wiedziałem, że złożoność problemu mnie przerasta. Z reguły w układankach tego typu były jakieś wskazówki, czasem więcej mylnych tropów. Tutaj nie było prawie nic.

– Skąd się biorą takie rzeczy? – spytała.

– Światy sensoryczne nie zawsze są własnością . Współtworzą je gracze z całej Ziemi. Jeden na dziesięć tysięcy ma pstro w głowie i zamiast miejsc zabawy programuje takie świństwo.

Podniosłem się. Otworzyłem menu ekwipunku i wyciągnąłem z niego pochodnię.

Przytknąłem drzewce do ognia i poczekałem, aż zajmie.

Pozwoli pani, że ją opuszczę. Chciałbym jeszcze sprawdzić.

Oczywiście – odparła chłodno – za to panu płacę. Obserwacja układu gwiazd i chmur nic nie dała. Przypomniałem sobie o napisie. Wszedłem w słownik i wczytałem zdjęcie. Efekt tłumaczenia był zaskakujący. Czytało się „kalos” i znaczyło po grecku piękno. Coś we mnie drgnęło. Krew w żyłach zaczęła żywiej krążyć. Poczułem dawne podniecenie, które towarzyszyło mi w chwilach, gdy zbliżałem się do rozwiązania zagadki. Stary rupieć się rozgrzewa, pomyślałem. Otworzyłem encyklopedię i odnalazłem hasło: „Złoty podział odcinka”. Wyczytałem tam o greckiej estetyce i proporcjach. Nałożyłem siatkę współrzędnych na zdjęcie kaplicy i przekonałem się, że stworzona została zgodnie ze starożytnymi kanonami piękna! Mam, mam, mam, myślałem gorączkowo, sam kształt budowli jest kluczem. Tylko co on oznacza, jak go zinterpretować… Co trzeba zrobić, żeby otworzyć drzwi? Zrobić coś pięknego? Przybrać piękną pozę? Ładnie zaśpiewać? Powiedzieć wiersz? Myśli gorączkowo tłoczyły mi się w głowie, czułem jednak, że mijam się z rozwiązaniem.

Mimo to spróbowałem. Najpierw ładnie się zaprezentowałem. Potem z różnymi intonacjami wypowiadałem słowo „kalos”, następnie prosiłem, kłaniałem się i pląsałem. O świcie stwierdziłem, że jestem za mało powabny. Wtedy spojrzałem na pannę Seymour, której dostarczyłem zdrowej rozrywki i która bez żadnych zahamowań śmiała się ze mnie do rozpuku. Stwierdziłem, że rozwiązaniem zagadki może być ona. Po wielu dyskusjach nakłoniłem ją do przybierania kuszących póz naprzeciwko wejścia, a nawet do częściowego i w sumie nieudanego striptizu. Po upływie doby od mojego wejścia zwątpiłem. Zastosowałem wszystkie sztuczki: dawałem myślom odpłynąć, wracałem do nich, zmieniałem perspektywę, czepiałem się skojarzeń, łączyłem ze sobą wszystkie elementy. Mój notatnik zapełniony był dziesiątkami bezużytecznych drzewek i schematów zależności.

Siedziałem oparty o kostropaty pień dębu i rozmyślałem, gdzie popełniłem błąd. Co mnie zawiodło? Pamięć? Inteligencja? Spostrzegawczość? Obojętnie obserwowałem pannę Jane, która gotowała się do wyjścia. Postanowiła osobiście sprawdzić stan zdrowia narzeczonego, a że mieszkał po drugiej stronie Warsaw City liczyła, że podróż może jej zająć sporo czasu. Poza tym chciała mieć w zapasie kilka godzin na konsultację z lekarzem i przyjaciółmi.

Wtedy zza wzgórza wyłoniła się postać. Był to siwowłosy góral ze skórzaną tarczą przewieszoną przez plecy. U pasa zwisał mu potężny szeroki miecz.

– Co? Znowu ktoś zniknął? – spytał basem.

– Wie pan coś o tym miejscu?! – zerwałem się. – Niech nam pan pomoże! – Pal diabli wynagrodzenie, pomyślałem.

– Nie, przyjacielu – odparł, nie zwalniając kroku i przechodząc obok nas. – Ja tu nic nie poradzę.

– Ale tam może zginąć człowiek!

– Jeśli nie chce, to nie zginie – zaśmiał się olbrzym.

– Ale tak nie można! – wrzasnąłem oburzony.

– Można, można. Sam pan zobaczy – mężczyzna oddalił się.

Patrzyliśmy z Jane na siebie i zastanawialiśmy się nad słowami nieznajomego. Kobieta była nimi tak wstrząśnięta, że usiadła obok bramy i czekała do zmierzchu.

Kiedy słońce zaczęło znikać za szczytami drzew, postanowiłem zerwać kontrakt. Tylko tyle mogłem dla niej zrobić: nie wziąć pieniędzy, na które i tak nie zasłużyłem. Już otwierałem usta, gdy nagle usłyszeliśmy skrzypienie. Spojrzeliśmy w kierunku świątyni. W otwartych drzwiach stał Henry Wallace.

– Henry! – krzyknęła Jane.

Oboje podbiegliśmy do ocaleńca. Wyglądał marnie. Po raz kolejny musiałem docenić programistów. Tak subtelnie wyrażonych uczuć dawno nie widziałem: twarz lekko zapadnięta i blada, oczy dziwnie błyszczące. Stał oparty o kolumnę.

– Przepraszam, kochanie – wychrypiał i usiadł na schodkach.

– Żyjesz! – krzyknęła uradowana Jane i czule go objęła.

Nie odwzajemnił uścisku. Jego ręka lekko pogładziła ją po plecach. Był oszołomiony.

– Cieszę się, że nic panu nie jest – odezwałem się. Wtedy panna Seymour przypomniała sobie o mojej obecności. Rozluźniła oplot ramion wokół szyi mężczyzny i dokonała prezentacji.

– Henry, to jest pan Torkil Aymore, gamedec, którego wynajęłam, by cię ratować.

– Miło mi – Wallace próbował wstać, lecz uniósł się tylko i z powrotem klapnął na stopień. Wyciągnął rękę z przepraszającym wyrazem twarzy. Uścisnąłem ją. Była szczupła i delikatna.

– Ależ pana wytrzymało – rzekłem, ciekaw czającej się w środku zagadki. – Cóż to za diabelska pułapka?

Pokręcił głową na wspomnienie.

– To dzieło hakera, wie pan – nie ustępowałem. – Takich przestępców powinno się wsadzać do więzienia! – zawtórowała dziewczyna.

– Próbowałem pana wydobyć, ale zdaje się, że kaplicę można otworzyć tylko od środka, prawda? – Miałem nadzieję, że potwierdzi moje słowa. Inaczej reputacja, którą dotąd się szczyciłem, mocno by podupadła.

Kiwnął głową. Kamień spadł mi z serca.

– To nie przestępca – odezwał się cichym głosem. – To geniusz.

Zatkało mnie. Panna Seymour zamarła.

– O czym ty mówisz? – wyszeptała.

Wallace patrzył w ziemię i przez chwilę milczał. Po chwili podniósł wzrok, w którym wciąż żarzył się blask.

– Nie było żadnej zagadki – powiedział w końcu. – Mogłem wyjść, kiedy tylko chciałem.

– Jak to!? – dziewczyna nie kryła oburzenia. – Pozwoliłeś mi czekać ponad trzy i pół doby? Czyś ty zwariował?! Już się szykowałam, żeby do ciebie jechać!

Mężczyzna skrzywił się od hałasu.

– Tego nie sposób opisać – odezwał się przepraszającym tonem. – Wejdź sama, to zobaczysz. Ja na ciebie poczekam – westchnął. – Dokładnie wiedziałem, ile mam czasu i jak długo mogę naciągać strunę.

– Ależ niech pan wreszcie powie, co tam jest! – nie wytrzymałem.

– Coś, co można zobaczyć tylko raz. Głos w środku informuje, że kaplica nigdy nie wpuści po raz drugi tej samej osoby.

– Niech pan się nie znęca – błagałem.

– Tam jest… – Henry wyciągnął drżący palec w kierunku drzwi – …piękno…

Wybałuszyłem oczy. Dziewczyna zastygła.

– Jak to piękno? – spytała.

3
{"b":"691511","o":1}