Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Nie do opisania. Kwintesencja. Czułem się, jakby ktoś zanurzył mnie w samej ostatecznej esencji… – urwał na chwilę. – Dotykałem ideału.

– Była tam inna kobieta? – Panna Seymour wciąż nie rozumiała.

Gdy Henry starał się jej wytłumaczyć istotę zagadki i zapewniał o swojej wierności, obraz tajemnicy powoli klarował się w mojej głowie. Pułapką było samo zjawisko, od którego nie mógł się oderwać. Mając świadomość, że nie będzie drugiej okazji, starał się przebywać w świątyni tak długo, jak tylko mógł. Prawdopodobnie gdyby był sam, siedziałby jeszcze dłużej.

– Ale jak to możliwe? – spytała mnie Jane, wysłuchawszy do końca wyjaśnień narzeczonego. – Jak można stworzyć w grze taki fenomen?

Usiadłem obok i popatrzyłem na zmierzchający świat.

– To rzeczywiście geniusz – przyznałem. – A odpowiadając na pani pytanie, sądzę, że tylko w grze jest to możliwe.

– W jaki sposób? – nie ustępowała.

Wtedy pomyślałem, że posiadanie żony nie musi być miodem, jaki sobie kiedyś wyobrażałem. Wysłuchiwanie tych wszystkich pytań i przymus odpowiadania…

– Czym jest odczuwane przez nas piękno? – spytałem. – Zbiorem subtelnych wrażeń wynikłych z obserwacji kolorów, kształtów, proporcji i… czegoś jeszcze. Czegoś nieuchwytnego. W tej chwili mamy na sobie hełmy sterujące naszymi doznaniami, operujące setkami miliardów zmiennych na mikrosekundę. Twórca kaplicy złamał formułę piękna lub bardzo się do niej przybliżył, komponując taką mieszankę doznań, że odwiedzający kaplicę ma wrażenie kontaktu z samą ideą.

Henry kiwał głową. Patrzyłem na niego i zastanawiałem się, jakimi oczami spogląda teraz na przyszłą żonę. Czy kontakt z ideałem spowodował, że zaczął w niej przez kontrast dostrzegać brzydotę, czy wręcz przeciwnie, uczulony na przejawy piękna, widział w niej więcej światła? Nie umiałem odpowiedzieć na to pytanie. Jego twarz zdradzała jedynie wielkie zmęczenie.

Panna Seymour pokazała klasę. Zanim zgasły ognie zachodu, otworzyła menu swojego banku i przelała na moje konto całą sumę. Uznała, że skoro nie miałem żadnych szans, nie jest w stanie ocenić moich umiejętności i wypłacenie połowy honorarium byłoby nieuzasadnione. Trudno było nie zgodzić się z jej logiką, zwłaszcza że ciężar moich długów znacznie się w tym momencie zmniejszał. Zanim się pożegnałem i wszedłem w bramę, zastanawiałem się, czy kobieta zdecyduje się odwiedzić świątynię. I znowu nie znałem odpowiedzi.

Pozostawiłem broń, tatuaż i ubranie w odpowiednich miejscach i wylogowałem się. Za chwilę byłem w portalu i wydałem dyspozycję rewitalizacyjną. Gdy zielony pasek wypełnił się do końca, poczułem, jak wraca mi czucie w prawdziwym ciele. Zacisnąłem i rozluźniłem pięści. Wziąłem głęboki oddech i powoli wyciągnąłem ręce do hełmu. Delikatnie go poruszyłem i ostrożnie zsunąłem. Leżałem jeszcze chwilę, trawiąc przeżyte wydarzenia. Wreszcie odłączyłem zasobnik i usiadłem.

Przypomniałem sobie, w jaki sposób kiedyś w Afryce polowano na małpy: myśliwy drążył w skorupie kokosa otwór na tyle duży, by ofiara mogła przecisnąć przez niego dłoń, lecz na tyle mały, by ręka zwinięta w pięść nie mogła się wydostać. Następnie wkładał do środka błyszczący przedmiot. Tak skonstruowaną pułapkę przymocowywał liną do drzewa i odchodził. Małpa, widząc kuszący obiekt, wkładała łapę i chwytała go. Lecz ku jej przerażeniu okazywało się, że może wyjąć rękę tylko wtedy, jeśli go wypuści. Nie chcąc się z nim rozstać, szarpała się długie godziny, aż do nadejścia łowcy. Henry został schwytany w taką właśnie pułapkę. W każdej chwili mógł zostawić błyszczący przedmiot, lecz sam, z własnej nieprzymuszonej woli, nie chciał tego zrobić.

Wiecie, co jest najlepsze w pracy gamedeca? Rytuał po wykonaniu zadania: gorący antygrawitacyjny tusz, lampka koniaku i kubańskie cygaro. Okutany w miękki szlafrok rozpierałem się w fotelu, powoli zapadając w drzemkę. Przed oczami majaczyły obrazy z DPW: piękna twarz panny Seymour, tajemnicza kaplica, łąka pełna kwiatów, siwowłosy góral i Henry Wallace. Zanim odpłynąłem w sen, rozmyślałem, czy sam zdecyduję się na wizytę w sanktuarium. Może kiedyś.

2. Błędne koło

I tak spłaciłem wszystkie długi, a moja agencja po kilku chudych latach wyszła na prostą. Nalałem trzecią szklaneczkę Jacka Danielsa. Alkohol rozchodził się po ciele, wywołując fale ciepła. Rozkoszowałem się uczuciem, że zrzuciłem z barków nieznośny ciężar. Powoli zapadałem się w senną otchłań. Wspominając wydarzenia z ostatnich kilku dni.

Wszystko zaczęło się niecały tydzień temu, gdy w gabinecie rozdzwonił się telesens. Poczułem zapach biura: perfumowanych podłóg i wymuskanych komputerów. Gdy podniosłem wzrok, z holoekranu zerkał zatroskanym wzrokiem łysawy urzędnik w śnieżnobiałym kołnierzyku i stylowym krawacie w fosforyzujące kwadraty. Na ścianie za nim pysznił się emblemat Creation Dome Industries – jednej z wiodących firm w elektronicznej rozrywce.

– Pan Aymore, nieprawdaż? – spytał papierowym głosem.

– Torkil Aymore do usług – odparłem tonem profesjonalisty – Czym mogę służyć?

– Nazywam się Philip Fyodorowicz. Jestem dyrektorem pionu technicznego wydziału R&D Creation Dome Industries. Myślę – nerwowo podrapał się w podbródek – że miałbym do pana prośbę… – zawiesił głos – ale prosiłbym o osobiste stawienie się w naszej firmie. Rozumie pan – zatoczył wzrokiem krąg – chodzi o tajemnicę handlową… Nie ma teraz pewnych zabezpieczeń – uśmiechnął się przepraszająco.

– Oczywiście – sprawdziłem w informatorze adres. – Będę u państwa… za dwie godziny. Fyodorowicz rozłączył się. Zatarłem ręce. Zlecenie od takiej firmy oznaczało nie byle jaki profit! Od czasu nierozwiązania sprawy panny Seymour los jakby zaczął się do mnie uśmiechać.

Po przejściu przez niezliczoną liczbę bramek kontrolnych, przy których czuwali podejrzliwie patrzący strażnicy, po pokonaniu kilku kilometrów korytarzy i wind, dotarłem przed oblicze przynależne do krawatu w świetliste kwadraty.

– Jest pan, to dobrze… – wskazał ręką kierunek marszu. – Proszę do mojego pokoju.

Pomieszczenie mogłoby służyć za apartament hotelowy. Przez krótką chwilę zazdrościłem Philipowi przepychu i władzy Szybko jednak się opamiętałem, przypomniawszy sobie, jak bardzo cenię wolność. Fyodorowicz z całą pewnością był nieprzyzwoicie bogaty, lecz przypłacił to uwikłaniem w zależności, przy których zaplątanie w sieć nanowodu wydawało się problemem dziecinnie prostym.

– Spocznie pan? – wskazał biofotel.

Dotąd widywałem je tylko na reklamówkach. Ostrożnie zanurzyłem się w lekko wibrujące wnętrze. Wrażenie można porównać jedynie do najbardziej wyuzdanych przeżyć, pominę więc opisy. Gospodarz zajął miejsce za gigantycznym biurkiem, które – o ile mogłem zauważyć – pełniło również funkcję stołu masażowego, aparatu do manicure’u oraz osobistej, całkiem inteligentnej sekretarki.

– Mamy – zagaił, robiąc z palców wieżyczkę – pewien problem. To, co teraz powiem, nie może opuścić tego pomieszczenia – spojrzał surowo.

– Dyskrecja jest wpisana w specyfikę mojej pracy – odparłem, usiłując wyglądać na osobę godną zaufania.

– Mimo to czuję się w obowiązku poinformować, że w razie najmniejszego podejrzenia o przeciek nasi prawnicy nie zostawią na panu nawet naskórka.

Pomyślałem, że nie chciałbym na stałe pracować dla Fyodorowicza. Szybko nabawiłbym się jakiegoś tiku albo innego wrzodu.

– Przejdźmy do rzeczy – podjął po krótkiej pauzie. Zacisnął oczy, jakby szykował się do walki z silniejszym od siebie przeciwnikiem. – Jesteśmy w fazie alfa testów kasków najnowszej generacji w związku ze zbliżającą się premierą gry o nazwie Telepadrom.

Fraza brzmiała jak początek handlowej prezentacji. – Dziwne słowo – skonstatowałem.

W jego oczach mignął dyrektorski błysk.

– Pan jest szczery – całkiem ładnie się uśmiechał – to dobrze. Teraz niech pan słucha… Zdecydowanie nie chciałbym dla niego pracować. – Nazwa wzięła się stąd, że kaski umożliwiają telepatię.

4
{"b":"691511","o":1}