Uniosłem brwi. – Prawdziwą?
– Najprawdziwszą. Niech się pan nie dziwi. Takie rozwiązanie było kwestią czasu. My po prostu jesteśmy pierwsi. Sęk w tym, że podejrzewamy sabotaż…
– Konkurencja?
– Być może. Nie ma pewności. W każdym razie, po pierwszym etapie prób, alfatesterzy zaczęli się dziwnie zachowywać.
– To znaczy?
– Oni się na siebie… poobrażali. Może nie wszyscy, ale, no… rozumie pan, spodziewaliśmy się raczej euforii i zachwytów. Człowiek nie po to wchodzi w świat sensoryczny, żeby się źle czuć.
Zacisnąłem usta. Znałem sprawy wirtualnego sabotażu. Diabelskie sztuczki. Dosłownie. Kiedy jakaś firma przygotowywała nową grę, inna, jeśli tylko miała okazję, wprowadzała w nią niewidzialne wzory, symbole rozpadu i zła, wkomponowane w krajobraz. Działały podprogowo i powodowały, że ludzie zaczynali wariować.
– Rozumie pan teraz, dlaczego pana wezwałem – odezwał się Philip. – Telepadrom jest przełomem w branży. Ludzie nie tylko będą się w nim świetnie bawili, nie tylko będą czuli zapachy, temperaturę i wiatr, będą też mogli czytać i przekazywać swoje myśli! Nie ukrywam, że firma Creation Dome zainwestowała w ten projekt ogromne sumy Data premiery się zbliża, a tu taki problem… – Stuknął paznokciami w śliski blat. – Niedopuszczalny – wydusił matowym głosem. – Niedopuszczalny.
Panie dyrektorze, pomyślałem, ostrożnie. Jeszcze trochę stresu i zawał gotowy.
– Czy jest pan gotowy zbadać sprawę?
– Jestem gotów.
– Jaka jest pana stawka?
Czekałem na to pytanie i szczerze mówiąc, nie bardzo wiedziałem, co odpowiedzieć. Skala problemu była średnia, za to zleceniodawca – gigantyczny.
– Pięćdziesiąt tysięcy. W razie niepowodzenia połowa.
Usłyszałem, jak wypowiadam te słowa, i od razu pożałowałem, że nie zażądałem dwa razy więcej. Domyśliłem się, że Fyodorowicz zarabiał tyle w tydzień. Dyrektor zamrugał.
– Oczywiście – szczeknął niczym archaiczny zszywacz. – Rozumiem, że „w razie niepowodzenia” jest standardową formułą? Nie zdarzyło się panu zawieść?
Milczałem.
– Zanim wejdę w świat – odezwałem się po chwili – chciałbym porozmawiać z tymi testerami.
Gruby brzydal w granatowym garniturze kręcił głową osadzoną na tłustym karku.
– Do niczego taka gra. Daje nadzieję, a potem ją zabiera – sapał. – Inne są uczciwe. Ładny świat i tyle. Telepadrom jest inny. Tam się… przeżywa coś, czego tu już nie ma.
Podobnych wypowiedzi zebrałem jeszcze kilka. Miałem wrażenie, że czegoś w nich brakuje. Nikt jednak nie był skłonny wyjawić, czego. Niektóre osoby patrzyły na mnie spode łba, inne jakby celowo unikały mojego wzroku. Podszedłem do ładnej blondynki, siedzącej pod ścianką działową.
– A pani co może na ten temat powiedzieć? – spytałem miękkim barytonem. Zawsze działał na kobiety. – Ta gra jest obrzydliwa. Robi ludziom krzywdę. Nie chcę się do tego przyczyniać.
– Co pani ma na myśli?
– Ja nic nie wiem. Jeśli panu nie powiedzieli, to mnie nie wypada.
Kobieto, nie ułatwiasz mi zadania, pomyślałem ze złością. Naciskanie nic by nie dało. Wydawała się być uparta i urażona.
Podsumowałem dane. Alfatesterzy rzeczywiście czuli się źle. Co więcej, świat sensoryczny poszczuł ich przeciw sobie. Niektóre osoby sprawiały wrażenie ofiar, inne zaś – oprawców. Świadczyło to o nie lada dywersji. Nie było rady, należało tam wejść i nadstawić karku. Nie miałem zaufania do swojej samokontroli. Ale, jak mawiają gdzieś na wschodzie, lepiej wiedzieć, że się czegoś nie ma, niż pławić się w złudzeniu, że jest odwrotnie.
Do pokoju wszedł Philip. Obok niego dziarsko maszerowała korpulentna szatynka o bystrych brązowych oczach.
– Zebrał pan wywiad? – Omiótł spojrzeniem pracowników. – To dobrze. Będzie pan wchodził? Kiwnąłem głową.
– Doskonale. Będzie panu towarzyszyła nasza specjalistka do spraw jakości. Nino – zerknął na kobietę, jakby była podręcznym pilotem do holowizji – pozwól, że ci przedstawię gamedeka, pana Torkila Aymore’a. Panie Aymore, Nina Rostovsky.
– Miło mi – podszedłem i przycisnąłem usta do pulchnej dłoni.
Staromodny gest przydawał profesji odpowiedniej aury.
Testerzy dziwnie popatrzyli. Trudno było dociec: z odrazą czy kpiną. Greckie przysłowie mówi: „Nie chciej wiedzieć”.
– Łoża są tam – Philip wskazał kierunek.
Hala testów była imponująca. Modele leżanek i oprzyrządowanie wywoływały zawrót głowy Gaża, jakiej zażądałem, po prostu mnie skompromitowała. Starałem się ukryć rumieniec zażenowania. Pięćdziesiąt tysięcy? Jedno takie łoże kosztuje dwa razy tyle! Byłem przekonany że aparatura mogła utrzymać gracza przy życiu nawet przez miesiąc.
– Nino, przekazuję pana Aymore’a w twoje ręce. – Fyodorowicz ukłonił się i wyszedł.
Oczywiście. Dyrektor nie będzie zawracał sobie głowy jakimś gamedekiem, pomyślałem ze złością. Ważny jest efekt i efektywność. A że, idioto, chcesz za robotę grosze, to i szacunek ci się nie należy.
– Oto nasze kaski – wyjęła z szafki lustrzane hełmy.
– Bardzo ładne.
Roześmiała się. Miała mocne białe zęby.
– Mnie też się podobają. Musieliśmy je jakoś wyróżnić, wie pan: nowa generacja.
Telepatia.
– Czy pani już była w Telepadromie?
– Oczywiście. Testowałam jego spójność.
– Nie dopadła pani żadna depresja czy złe myśli? Zmrużyła filuternie oczy.
– Jak na razie nie. Właśnie dlatego szef mnie wyznaczył na pańską towarzyszkę.
– Rozumiem. – Rozejrzałem się i wziąłem głębszy oddech. – No to do roboty Gdzie jest prysznic?
Po ablucjach zażyłem gamepill i obserwowałem, jak Nina podłącza zasobniki z płynami. W międzyczasie sprawdziłem na przedramieniu nanowtyczkę, wykonałem kilka przysiadów i nałożyłem kombinezon. Pani Rostovsky zerkała na mnie z nieukrywaną przyjemnością. Chyba dawno nie widziała porządnie zbudowanego chłopa. Pozwoliłem jej na odrobinę radości.
Za chwilę oboje byliśmy gotowi. Owerole testerów były najwyższej klasy Zakląłem w duchu. Mógłbym kupić takie łoże i ubranko… Nie mogłem sobie darować nieszczęsnej kwoty. Dziwna jest natura człowieka. Ledwo przyzwyczaiłem się do myśli, że wykaraskam się z długów, a już znalazłem nowy powód do zmartwienia.
Położyłem się, podłączyłem złączkę, przyjąłem z ciepłych dłoni błyszczący kask i ostrożnie nasunąłem go na głowę. Nie wchodziłem. Czekałem na asystentkę, która, jak się spodziewałem, miała pełnić rolę przewodniczki. Nie chcieli ryzykować, że wlezę w miejsce, gdzie wyszczerzą zęby „tajemnice handlowe”. Procedura dewitalizacyjna wyglądała typowo. Samo menu wejścia w świat nie przedstawiało żadnych fajerwerków. Cóż, wersja alfa.
Za chwilę wokół eksplodował raj. Telepadrom był gigantycznym miastem składającym się z dziesiątek zawieszonych w powietrzu platform. Na niebie królowały odcienie oranżu i czerwieni, jakby zachodziło słońce, chociaż było bardzo jasno. Daleko w dole szumiał tropikalny las. Na granicy widnokręgu majaczył ocean. Wszystko było nieprawdopodobnie plastyczne i trójwymiarowe.
– Poszerzyliście rozstaw wirtualnych oczu! – wykrzyknąłem. Nina ubrana była, podobnie jak ja, w lustrzany kombinezon.
– Tak! – odkrzyknęła z zapałem. – Dzięki temu świat jest postrzegany bardziej stereoskopowo! – Fantastyczne!
– Prawda?
– To, to… eldorado! Roześmiała się.
– Szkoda, że nikt pana nie nagrywa. Mielibyśmy świetną reklamę.
Nad nami przelatywały przeszklone furgonetki, wyżej królował gigantyczny spacerowy statek połyskujący chromem i szkłem.
– Nie ma ludzi – stwierdziłem.
– Zaraz to naprawimy Wprowadzę enpeców. Otworzyła bursztynowy katalog i wystukała kilka komend. Za chwilę zaroiło się od powietrznych surferów, przechodniów i rollerów. Przemieszczali się ruchomymi chodnikami, skakali z ramp, kursowali przeziernymi windami, odwiedzali luksusowe hotele i restauracje. W takim miejscu można się zadurzyć na śmierć. Nawet Nina wyglądała pociągająco.
– Wejdziemy na statek pasażerski. Będzie lepszy widok – zaproponowała.