Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Naprawdę mają tu paranoję. Jak mu, głupku, chcesz pomóc? Masaż serca zrobić?

– Mam jego adres! Wychodź! Wychodź! – krzyczał Norman.

– Zaczekaj…

Zwolniłem i zatrzymałem się przy limuzynie Bruna. Zajrzałem do kabiny. Za szklaną kopułą dostrzegłem znajome łoże, a przy nim trzy piękne dziewczyny pochylające się nad nieruchomym ciałem.

– Wychodzę.

W Dream Space grę można zapisać wyłącznie na lądowiskach. Błyskawicznie przyziemiłem, wydałem dyspozycję sejwu i wylogowałem się. Pasek rewitalizacji pełzł niewiarygodnie wolno. Ledwo poczułem życie w prawdziwym ciele, zerwałem kask, wypiąłem nanowtyczkę i podniosłem się z łoża. Harry czekał z gotowym ubraniem.

Pasek od spodni dopinałem w samochodzie. Mój blond przyjaciel prowadził jak pijany. Dookoła kołysały się pojazdy, trąbiąc i oślepiając nas reflektorami. Nad Warsaw City zalegał półmrok.

– Która godzina? – spytałem. – Czwarta rano.

Drzwi wejściowe do apartamentu Bruna nie wyglądały dobrze ani przed, ani po wyłamaniu przez Harryego Normana, z zawodu programisty, w wolnych chwilach wandala amatora. W środku panował zaduch i bałagan. Tak wyobrażałem sobie meliny. Przedarliśmy się przez niezidentyfikowane graty w korytarzu, potknęliśmy się o puste kartony po płynach infuzyjnych i dotarliśmy do dużego pokoju, którego centralną część zajmowało łoże.

Spoczywało na nim nieruchome ciało starca. – Bruno… – wyszeptałem.

Kontrolki sygnalizowały ustanie funkcji życiowych przed trzydziestoma siedmioma minutami. Ściągnąłem z siwej głowy hełm. Otwarte, wyschnięte oczy patrzyły w niezmierzoną dal. Głos Harry’ego wyrwał mnie z osłupienia.

– Dzwoń na policję, ja zajmę się komputerem. – A gdzie tu jest telesens…

Zjawili się za pół godziny. Obejrzeli, zapisali, pocmokali, a potem spojrzeli na nas jak na morderców. – Skąd pan zna denata? – zapytał wyższy.

– Z gry…

– Doprawdy? – odezwał się niższy. – Więc jak pan tu trafił?

– Zasłabł w trakcie… – Sprawdzimy…

Harry oderwał się od monitora.

– Mam! – krzyknął. – Niech panowie ustalą jego personalia! Datę! Datę urodzenia!

Wyższy funkcjonariusz wyglądał na urażonego. – Co pan mi tu… my lepiej wiemy…

– Daj spokój, Tex – uspokoił go niższy. – Sprawdź, Mężczyzna pokręcił głową i zerknął w notes. Wystukał instrukcje.

– Bronisław Adamski, urodzony w 2155 roku… Co? – spojrzał na ciało. – On ma… czterdzieści lat? Wygląda na dziewięćdziesiąt!

– Otóż to. – Norman westchnął. – Masz swojego cheata, Torkil. Przyspieszał czas. W obrębie faktorii. Dlatego jego fabryki produkowały więcej niż inne. Tyle tylko, że w tym samym tempie się starzał. Dlatego nie mogli go wykryć.

Leciałem w nieznanym kierunku, wpatrywałem się w przepastny kosmos i wspominałem wydarzenia, które miały miejsce po wizycie w mieszkaniu Adelheima. Dla policji wyjaśnienia mojego przyjaciela były zbyt skomplikowane. Zanim oczyszczono nas z podejrzeń, upłynął miesiąc drobiazgowych ekspertyz, analiz i eksperymentów. W końcu naukowcy potwierdzili słowa Harry’ego: Bruno, implementując swój program, przypadkowo odkrył wpływ gierczanych impulsów na temporalne tory metaboliczne żywych organizmów. Świat dowiedział się, że gry nie tylko udają czas, symulując dnie i noce, lecz poprzez wytworzenie doskonałej iluzji rzeczywistości generują go w nieuchwytny sposób Twórca cheatu, decydując się na akcelerację, skazał się na przyspieszone starzenie. Fenomenem zajęło się kilku jajogłowych, zapowiadając rewolucyjne publikacje. Zanim ich dzieła ujrzały światło dzienne, w instrukcjach do gier pojawiły się odpowiednie ostrzeżenia, a encyklopedie zyskały nowe hasło. Dziwiło mnie jedno: jakim cudem nikt nie zadał prostego i, jak mi się zdawało, podstawowego pytania – dlaczego, u diabła, to zrobił?

Ominąłem niewielką planetoidę i ponownie zanurzyłem się w przeszłości. W głowie dudnił jego głos: „Czas to pieniądz!”, „Dlaczego miałbym marnować cenne minuty?” Przed oczami stanęła wystraszona twarz Gildensterna: „On się łatwo niecierpliwi…” Wszystko powoli nabierało sensu. Bronisław Adamski się spieszył. Wybrał krótkie barwne życie w grze, poświęcając nieciekawe, choć długie w realium. Czy prawdziwy świat jest aż tak nieatrakcyjny? Dziwisz się, Torkil? A Ciehowsky? Przekazałeś mu całą sprawę i splendor spłynął na niego. Jest teraz wielkim magnatem. Wirtualnym, bo wirtualnym, ale zawsze. Rozparłem się w pachnącym nowością skórzanym fotelu. Zerknąłem na drugiego pilota, ponętną enpeckę obdarzoną zmysłowym głosem. A ty nie zwariowałeś? Przyjąłeś kredką malowane pieniądze? Pogładziłem pięknie zaprojektowane monitory. Talisman MK 0 Mój własny, nowiutki talisman.

Syndr’om Adelheima (SA) – po raz pierwszy wykryty w 2195 roku przez pracownika >Służb Wewnętrznych >Nanotronic Arts, Stanleya Ciehowsky’ego w >świecie sensorycznym >Dream Space (DS), polegający na przyspieszonym starzeniu organizmu >gracza wskutek wprowadzenia w >grę nielegalnego oprogramowania skracającego >wirtualny czas. Pierwszą ofiaą SA padł Bronisław Adamski (BA) (ur. 2155, zm. 2195) wykazujący silne objawy >uzależnienia od gier, znany w Świecie Dream Space jako >Bruno Adelheim. Sekcja zwłok wykazała wiek biologiczny ok. 95 lat, mimo metrykalnych 40. BA opracował i zaimplementował w DS ww. >cheat, dzięki czemu rozwinął imponującą sieć fabryk i w ciągu trzech wirtualnych lat stał się najbogatszym człowiekiem w DS. W rzeczywistości ubogi kawaler uzyskujący realne profity na zaspokojenie podstawowych potrzeb od zamożnych graczy w zamian za bonusy w DS. Patrz również: >osobowość graniczna, >eskapizm, >choroby graczy.

Powszechna Encyklopedia Multisensoryczna wydanie XXXIII

5. Rajska Plaża

Dziwne są koleje losu i niezbadane ścieżki ludzkiego serca. Przysłowie mówi, że człowiek szuka szczęścia daleko, nie dostrzegając, że ono kryje się tuż za rogiem. Była kiedyś bajka o koziołku głupołku, czy jakoś tak, opowiadająca o podróżach w odległe krainy które skończyły się konkluzją: „Szukał biedaczysko tego, co miał bardzo blisko”. O prawdziwości tych słów miałem okazję się przekonać niedługo po telesensycznej rozmowie:

– Pan Torkil Aymore? – średnio atrakcyjna blondynka w nieokreślonym wieku, wystrojona w elegancki żakiet, patrzyła na mnie podejrzliwie.

– Do usług, pani…

– Lena Ray, jestem asystentką senatora Roberta O’Neila.

Zatkało mnie. Miewałem zlecenia od najrozmaitszych osób, ale kręgi rządowe?

– Czy coś się stało? – spytała z udawaną troską. Miała oko.

– Nie, wszystko w porządku – chrząknąłem.

– Czy znalazłby pan czas, by spotkać się z senatorem?

– Pani żartuje.

– Jutro? O jedenastej?

Biuro senatora O’Neila mieściło się w sporym budynku zaaranżowanym na modny w świecie politycznym styl technoklasycystyczny: jońskie kolumny z tytanowymi inkrustacjami na głowicach, tympanom z ruchomymi figurami wyobrażającymi walkę dobra ze złem, zamiast akroterionu holoprojekcja lilii, po bokach wejściowej rampy misy z wirtualnym ogniem i inne miłe dla oka ozdoby. Po wejściu w majestatyczne odrzwia czujesz się, jakby cię połknął potwór demokracji. Niezbyt miłe doznanie. Mechaniczny portier odziany w szary uniform wskazał odpowiednią windę i wręczył darmowy holoplan instytucji. A więc na to idą moje podatki.

W pokoju Leny Ray pachniało wiosną. Domyśliłem się, że używa dodatków zapachowych do odświeżania ubrań. Aromat bardzo mi odpowiadał. Nie mogłem tego samego powiedzieć o jej zachowaniu. Spojrzała krzywo.

– Jest pan. Świetnie.

Jakoś tego „świetnie” nie widziałem w jej twarzy. Wstała zza biurka. Marchewkowy kostium był idealnie dopasowany i utrzymany w doskonale neutralnym tonie. Podobnie jak cała jej postawa.

– Proszę za mą.

Zerknęła na mnie jak na złodzieja. Otworzyła dębowe drzwi. Za nimi pysznił się dygnitarski gabinet. – Panie senatorze, przybył pan Aymore – spojrzała na mnie z wyraźnym wyrzutem. – Gamedec…

15
{"b":"691511","o":1}