Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Oto mamy zwycięzców pierwszego virtuality show firmy Novatronics! Właśnie ładujemy im wymazane wspomnienia!

Pamiętałem.

Z dyrektorem do spraw reklamy Novatronics Ltd., Geofreyem Higginsem, umówiony byłem na dziesiątą. Pauline już czekała w jego gabinecie: spoczywała w skórzanym fotelu prezentując długie, opalone nogi. Gospodarz wstał.

– Witam pana… Pani Eim, pan Torkil Aymore, gamedec, panie Aymore, pani Pauline Eim, gamedekini – dokonał krótkiej prezentacji.

Wyciągnęła wąską dłoń. Uścisnąłem ją, jakbym obejmował nagie ciało.

– Drodzy państwo, zaprosiłem was celem przedstawienia bardzo interesującej propozycji.

Geofrey nie zasypiał gruszek w popiele. Wymieniłem z Pauline porozumiewawcze spojrzenie.

– Otóż przygotowujemy się do wylansowania gry Supra City napędzanej nowym silnikiem, umożliwiającym niespotykane rzeczy. Gracze będą musieli spać, będą się męczyć, będą, jakby tu powiedzieć, odczuwać różnorodne potrzeby, brak higieny zmusi ich do umycia się, głód do…

Widziałem, że także dla Pauline nie brzmi to zachęcająco.

– Engine Supra City umożliwił stworzenie wiernej kopii naszego miasta. Gra jest gotowa. Zaprojektowaliśmy ciekawe questy wymyśliliśmy intrygujących enpeców i mnóstwo niespodzianek. Teraz trzeba tylko odpowiedniej reklamy I tu pojawia zadanie dla was.

Podał kopie dokumentów. Nagłówek brzmiał: „Scenariusz projektu «Granica Rzeczywistości»”.

– Oto, co wam proponuję. Poddamy was amnezji wstecznej…

Jednocześnie otworzyliśmy usta, żeby zaprotestować.

– Proszę się nie niepokoić. Przetestowane, sprawdzone, w razie czego wysokie odszkodowanie. Pieniądze zawsze mnie uspokajały. Spojrzałem pytająco na dziewczynę.

– Po czym wprowadzimy was w grę do waszych własnych apartamentów. Obudzicie się jakby nigdy nic w znajomej pościeli.

– A gdzie tu reklama? – spytała Pauline.

– Aa… – Geofrey uśmiechnął się chytrze. – Przez cały czas będzie was oglądało dwadzieścia, a w porywach nawet trzydzieści milionów. Będzie to pierwszy virtuality show!

Wstałem.

– Ja dziękuję.

– Niech pan poczeka. Nie pokażemy golizny. Zawahałem się.

– Mimo to…

– Niech pan zerknie w scenariusz. No? Niechże pan siada. Czy myśli pan, że to przypadek, że zaprosiłem najlepszych gamedeków w mieście?

Usiadłem. Pauline też nie zbierała się do wyjścia. – Myślę, że uznacie eksperyment za bardzo ciekawy Przy okazji będzie to bezpłatna reklama… jeśli sobie poradzicie. Niech pan przeczyta scenariusz. – Mówił do mnie, ale patrzył na nią. – Pani Eim, bardzo proszę.

Skoro już tu jestem, pomyślałem i zanurzyłem się lekturze.

Gdy dobrnąłem do końca, płonąłem z podniecenia.

– Już, panie Aymore? Pani Eim? Skończyliście? No i jak?

Kobieta kiwnęła głową. Miała wypieki na twarzy.

– A pan?

– Wchodzę.

– Prawda, że to wyzwanie? Wiedziałem, że się nie oprzecie! Rozumiecie zasady?… Najpierw musicie się zorientować, że to gra, potem, że istnieje drugi gracz, wreszcie, że gest otwarcia okna jest nietypowy Do jego wykonania jesteście potrzebni oboje… Za udział inkasujecie po dziesięć tysięcy „Zabicie” drugiej osoby daje zwycięzcy dodatkowe dziesięć, zaś za pocałunek, który jest najtrudniejszy, oboje otrzymacie dwadzieścia. W ten sposób Novatronic promuje filozofię win-win…

Pauline nie odrywała ode mnie nieprzeniknionego spojrzenia.

– Mam nadzieję – powiedziałem – że znajdziemy najwłaściwsze rozwiązanie.

Obok materializowało się coraz więcej ludzi: postacie z Supra City, enpecowie, boty, ktoś coś krzyczał, reklamował, przejeżdżały napisy, projekty map, potrząsano nam ręce, wręczano czeki… Jak mogłem sam sobie to zrobić? Zerknąłem na Pauline. Patrzyła na mnie wzrokiem zagubionym i zmęczonym. Nie żywiłem wobec siebie pozytywnych uczuć.

Zainteresowanie grą osiągnęło nieoczekiwany poziom. Higgins był zachwycony i zafundował nam kolację na szczycie holowizyjnej wieży. Skorzystaliśmy z zaproszenia następnego dnia, gdy się porządnie wyspaliśmy.

W świetle świec gamedekini wyglądała zachwycająco. Na jej szyi błyszczała gustowna kolia.

– Powiedz mi – powiedziała ściszonym tonem – czy był jakiś moment, w którym zyskałeś pewność, że to gra?

Przeżułem kawałeczek kraba.

– Yhm.

– Naprawdę? Kiedy?

– W nocy. Przed naszym – uśmiechnąłem się łobuzersko – pojedynkiem. Przypomniałem sobie szczegół, zupełnie absurdalny.

– No?

– Tupanie nogą podczas otwierania okna. Zasłoniła usta, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Tak też wyglądała pięknie.

– Czarowna noc – spojrzała wymownie w okno, jakby i je należało sprawdzić.

– Tak.

Obok wieży przelatywał holobim. Wyświetlał relację z wyścigów formuły gamma.

Bolidy mieściły… trzech pilotów. Zamarliśmy.

– Co to, do diabła… – zmiąłem serwetkę i zerwałem się z krzesła, strącając widelec. Z brzękiem uderzył w posadzkę.

Pauline patrzyła szklanym wzrokiem. – Tylko nie to…

Obraz przybliżył się i ukazał twarz jednego z kierowców. Był to Higgins. Uśmiechnął się i wzniósł kciuk. Pod nim pojawił się napis: „To tylko żart!”

Zdaje się, że nasz głośny śmiech mocno zbulwersował eleganckich gości.

7. Polowanie

Zawsze uważałem, że instynkt jest po to, żeby się nim kierować. Zwłaszcza gdy przed czymś ostrzega. A jednak pamiętam niejedną sprawę, w której wewnętrzny głos alarmował na każdym kroku, a ja mimo to brnąłem w niebezpieczne rejony.

Ta zaczęła się e-mailem:

Szanowny Panie,

Zapraszam na spotkanie w starej szopie przy Słoneczna Street, dwa kilometry na południe od Wooden Podkowou. Charakterystyczny krzywy komin. Pojutrze o 10.30. Intratne zlecenie.

Z wyrazami szacunku

Hannibal Hunt

Jakież to intratne zlecenie mogę dostać w starej szopie? Sprzeczność kłuła w oczy. Odezwał się ostrzegawczy mentalny sygnał. Ruszyły wspomnienia filmów o mafii, obrazy opuszczonych domostw i morderstw dokonanych wśród pól. Troska o dyskrecję posunięta do tego stopnia najpewniej oznaczała kłopoty. Ale pomyślałem też, że może to jakiś ekscentryk. Dziwak. Lubię dziwaków.

Chałupa rzeczywiście sprawiała wrażenie, jakby się miała rozlecieć. Blaszaną rurę imitującą komin zmaltretowano i powykręcano chyba celowo, by uczynić niezawodnym znakiem rozpoznawczym. Ostrożnie wszedłem do środka. Wszechobecny kurz zniechęcał do oddychania. Rozejrzałem się. Żadnych mebli, zawalone schody, ciemno i pusto. Ktoś mi zra bił kawał?

Rozległ się pneumatyczny syk i cichy klang windy Z podłogi wychynęła luksusowa, obszerna kabina. Wzbiła tuman pyłu, miałem jednak wrażenie, że oddziela ją przezroczysta warstwa powietrza. Antygrawy? W środku czynił powitalne gesty uśmiechnięty tłustawy jegomość w garniturze skrojonym zgodnie z najnowszymi trendami mody. Nie ukrywał rozbawienia moją miną. Zaprosił mnie do środka. Zmrużyłem oczy i niechętnie wkroczyłem w szary obłok Za progiem otoczyły mnie setki śliskich rączek: niewidzialna siła ściągnęła ze mnie cały brud. Antygrawy No, no…

– Witam, panie Aymore – wyciągnął białą, czystą rączkę. – Hannibal Hunt.

– Miło mi.

Uścisnąłem jego dłoń, co przypominało miętoszenie głowonoga. Winda cichutko sapnęła i zapadła się pod ziemię. Wdepnąłeś, wdepnąłeś, naigrawał się instynkt. Samo przebywanie w takim ukrytym miejscu implikowało konieczność milczenia. Nie ulegał wątpliwości, że właściciel posesji potrafi mnie zmusić, żebym trzymał gębę na kłódkę. Wkraczałem w strefę przemocy.

Porównałbym wnętrze do pałacu, tyle że pałac spaliłyby się ze wstydu. Przepych szedł łeb w łeb z funkcjonalnością i nowoczesnością. Było przytulnie, ciekawie, rozkosznie i hotelowo. Mógłbym się natychmiast wprowadzać. Za panoramicznymi oknami szumiało morze prawdziwsze od realnego. Gospodarz lustrował mnie szarymi oczkami, serdecznie obnażając zęby. Czułem się jak Jaś i Małgosia razem wzięci, szacowani przez Babę Jagę pod względem wartości kulinarnej. Hannibal… Otrząsnąłem się.

22
{"b":"691511","o":1}