– Robi wrażenie, prawda? – jego nalana buźka wyrażała dumę.
Zadrżałem. Po co mi to pokazałeś? Nie chcę cię znać!
– Owszem. Bardzo… efektowne. – I wygodne. Drinka? Przełknąłem ślinę.
– Dużego. I mocnego.
Wybuchnął szczerym śmiechem. Zupełnie jakby sugerował: „Lubisz wypić, co? Ja też!”. Odnalazłem skórzaną kanapę. Stał przy niej przepiękny złocony stolik z alabastrowym blatem.
– Można? – spytałem.
– Oczywiście – odparł braterskim tonem. Powstrzymał się, żeby nie dodać protekcjonalnie: „Kurewsko droga ta sofa, kosztowała mnie sto tysięcy. stolik sprowadziłem z Pekinu, ale siadaj, i ty trochę naciesz”.
Albo mam paranoję, albo powinienem natychmiast uciekać. Odciął mi odwrót, stawiając sążnistą szklanicę z pomarańczowym płynem. Sam nie pił.
– Niech pan spróbuje. Od tego przybywa męskości – parsknął obleśnie.
Drink, niestety, był bardzo smaczny. Nie potrafiłem tego ukryć.
– Panie Aymore – odezwał się, gdy przełykałem. Mam do pana sprawę. Jest pan inteligentnym człowiekiem, więc już się pan domyślił, że dyskretną.
Skinąłem głową.
– Wraz z przyjaciółmi polujemy w Happy H ting Grounds.
Dał mi chwilę na przetrawienie tej informacji. Świat HHG był nielegalny. Lasy i bagna z mnó stwem niebezpiecznej zwierzyny, często bez realnych odpowiedników. Nigdy go nie widziałem, dostęp, jak głosiła plotka, był limitowany Nie wiadomo, kto grę stworzył, pewne natomiast było, że za udział w niej groziła wysoka kara – kilka lat więzienia. W tym świecie nie istniały żadne sensoryczne ograniczenia: mogłeś zamarznąć, spłonąć, zostać przeciętym na pół, każdy fizyczny uraz posiadał pełną reprezentację zmysłową. W słynnej Goodabads zawodnicy od czuwają specyficzny, indukowany ból, do którego przyzwyczajają się przez lata. W HHG wszystko wyglądało jak prawdziwe życie. Czyli mogłeś także na prawdę zginąć. Oczywiście śmierć wirtualna nie musi oznaczać natychmiastowego zgonu ciała, ale z reguły dochodzi do wstrząsu, który nieleczony doprowadza w ciągu kilkudziesięciu minut do terminacji funkcji życiowych. Tak głosi teoria oparta na doświadczeniach ze zwierzętami.
– Jak się pan z pewnością domyśla, ma pan zlecenie w tej właśnie grze…
– Dlaczego ja?
Zagdakał. Był to rodzaj śmiechu.
– Po reklamie, jaką pan sobie zrobił tym virtuality show, nie wyobrażam sobie nikogo lepszego.
– A Pauline Eim?
– To zadanie dla mężczyzny..
Z jego twarzy zniknął uśmiech. Ciarki przeszły mi po plecach.
– Zginął nasz przyjaciel. Drugi jest w ciężkim stanie. Prawdopodobnie wyjdzie z tego bez cielesn go szwanku, ale polować już się nie odważy. Rozumie pan, że sprawa nie jest dla policji: zakazany świat… – skrzywił się.
– Zdaje się, że specyfika Happy Hunting Grounds polega właśnie na tym, że śmierć…
– Wiem, co pan chce powiedzieć. To byli znakomici łowcy. Polujemy zawsze w grupie. A zaatakowało ich coś, co nie było zwykłym programem – pochylił się w moją stronę. – Potrzebujemy pana, panie Torkilu. To łajno jest jakimś wrednym oszustwem… Chcemy, żeby dowiedział się pan, czym ono jest i kto je stworzył.
Wypiłem łyk. Zacisnąłem powieki, żeby zebrać myśli.
– Macie rekordingi?
– Najpierw ustalimy cenę.
– Wolałbym wiedzieć, z czym mam do czynienia. – Jaka jest pana stawka?
Zaciąłem usta.
– Ryzyko jest duże. Pięćdziesiąt tysięcy – Ty sukinsynu, dodałem w myślach.
– Proponuję dwadzieścia. – Na jego wrednych usteczkach błąkał się błogi uśmieszek mówiący: „Podskakuj, podskakuj, nic ci to nie pomoże”.
Nie spotkałem się dotąd z taką dawką uprzejmej przemocy. Upłynęło kilka sekund.
– Zgoda? – bardziej stwierdził, niż spytał. – Przejdźmy do drugiego pomieszczenia.
W rozległej bibliotece siedziało pięciu doskonale ubranych jegomościów. Sączyli płyny i patrzyli podejrzliwie. To ja powinienem was, gangsterzy, mierzyć wzrokiem, nie odwrotnie.
– To jest Torkil Aymore – oznajmił Hunt. Podszedł do monitora i uruchomił zapis. Ujrzałem trójwymiarową projekcję trzęsących się drzew i porozrywanej mgły Dookoła biegali myśliwi i krzyczeli. Obraz na moment obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i ukazał przykucniętą poczwarę, przypominającą mezozoicznego velociraptora, pastwiącą się nad wyjącym mężczyzną. Kamera zmieniła kierunek, jej operator dalej uciekał. Film zatrzymał się.
– To wszystko? – wykrzyknąłem. Miałem ochotę zdzielić go w łeb. – Nikt nic więcej nie nagrał? Stał i milczał, nie domyślając się, że jest idiotą.
– Teraz wszystko w pana rękach. – Odwrócił wzrok do jednego z obecnych.
– Nick?
Szczupły brunet skinął głową. Hannibal uśmiechnął się.
– Od półtora roku pracuje pan, panie Aymore, w Global Industrial na stanowisku dyrektora departamentu wsparcia sprzedaży pionu klientów indywidualnych. W tej samej firmie co Nick Hartman. Jesteśmy biznesmenami – dorzucił, widząc moje zdziwione spojrzenie. – A pan myślał, że kim? Mafią? – roześmiał się. Pozostali zawtórowali.
– Podejrzewamy że przeciwnik kontroluje nasze poczynania – ciągnął. – Jako gamedec zwróciłby pan jego uwagę i został… pożarty. Kamuflaż jest niezbędny.
Trochę się rozluźniłem. Przynajmniej nie miałem do czynienia z mobsterami.
– Nicka już pan zna, ten siwy to Hans Zack z Electronics World, łysiejący kurdupel – obecni zachichotali – nazywa się Larry Joy, Manual Electrics, obok niego Marcin Tondo, Multichemical Laboratories, i wreszcie Jozue Othox, Sensual Supermarkets. Stara paczka przyjaciół.
Usiadłem.
– Może pan to jeszcze raz puścić? – spytałem.
Hunt uruchomił obraz.
– Niech pan zatrzyma! – krzyknąłem, gdy pojawił się potwór. – Najazd! – zakomenderowałem. Hannibal wręczył mi manipulator. Nie lubił wykonywać poleceń. Przewijałem tam i z powrotem, jednak zapis był zbyt krótki. Nie dostrzegłem niczego ciekawego.
– Możecie coś więcej o… tym gadzie powiedzieć? – pytałem.
Nick wzruszył ramionami. – Jest piekielnie szybki.
– Jakby za szybki – potwierdził Larry.
– Ma się wrażenie, że zna nasze myśli – dodał Marcin.
– I zamiary – uzupełnił Jozue.
– Gramy w HHG od wielu lat – kontynuował Hartman. – Ubiliśmy masę zwierzyny, ale czegoś takiego nie widzieliśmy Musisz to sam zobaczyć.
– Aha, i jeszcze jedno – odezwał się Hannibal – żadnych widocznych okien. On nie może wiedzieć, że coś kombinujemy. Jesteś po prostu jednym z nas.
Przygotowanie odpowiedniej aplikacji zajęło mi kilka dni. Stworzenie niewidzialnych okien nie stanowiło problemu. Miałem kilka programów. Wyzwaniem było sterowanie. Wpadłem na pomysł nawigacji językiem: uderzenia w odpowiednie zęby wywoływały określone efekty W ten sposób miałem niewykrywalne okna i operatywę. Byłem z siebie bardzo dumny.
Gdy przygotowywałem się do wejścia, towarzyszylo mi już inne uczucie. Natarczywy wewnętrzny głos podejmował próby przejęcia kontroli nad moimi rękami nakładającymi kombinezon, instalującymi płyn, sprawdzającymi automasaż i wreszcie wciskającymi na głowę kask. Nie słuchałem go. Słuchałem – a jakże – zadufanej w sobie i głupiej jak but świadomości.
Wprowadziłem kod HHG. Ukazała się wyblakła, skromna strona. Wyglądała jak zapomniane i przez nikogo nieodwiedzane miejsce. Uruchomiłem szarą, schowaną w rogu aplikację logowania. Zostałem poproszony o hasło. Wprowadziłem je.
– Welcome to the Happy Hunting Grounds! – zacharczał sztucznie obniżony głos.
Pędziły w moim kierunku zielone litery utworza ne ze splecionych drzew. Odruchowo zasłoniłem twarz. Napis ze świstem i odpowiednim muzycznym akordem przeleciał przez moje eteryczne ciało. Ładny początek, pomyślałem i ze zdziwieniem otarłem pot. No tak, brak blokad. Jak puszczą mi zwieracze, to dopiero będzie bal.
– Choose your gear! – nadjechało pomieszczenie z ubiorami.
Wybrałem solidne buty, panterkowe spodnie wraz z kurtką, zestaw pasów i zasobników… kask i kamizelkę kuloodporną.
– Choose your weapons! – wokół zmaterializowała się zbrojownia.