Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Płaci pan trzydzieści pięć kredytów. Wystukałem instrukcje.

– Dziękuję – uśmiechnęła się. – Miłego dnia! Wziąłem głęboki oddech, wstrzymałem go na szczycie, odliczyłem dwanaście uderzeń serca i wypuściłem powietrze. Buddyjskie ćwiczenie Petera „Crasha” Kytesa, czempiona Bezbolesnych, ukoiło nadszarpnięte nerwy Wyciągnąłem z kieszeni kartkę.

Twoja rzeczywistość jest grą. Dobrze się rozejrzyj. Może znajdziesz wyjście?

Nigdzie nie ma wskazówki, że adresatem jest Richard. Przełknąłem ślinę. Jak on mnie pożegnał? „Jej miejsce jest u pana”. Wspomniałem własne słowa: „Jeśli pan jest w grze, to ja też, prawda?” Rozejrzałem się bezradnie. Czyżby całe to zlecenie było tylko pretekstem, żeby wręczyć mi wiadomość?

Czyżby świstek był w istocie skierowany do mnie? Mocniej uchwyciłem poręcz i poczułem ból palców. Ból. Pokręciłem głową. Nie wchodziłem w żadną grę. Nie pamiętam. Co znaczy: „Nie pamiętam”? To żaden dowód. Można dziś robić tyle cudów, że wywołanie częściowej amnezji wydaje się realne… Spojrzałem na absurdalne wyścigi. Ale po co? Po cóż ktoś ładowałby mnie w tak dziwaczny świat? To gigantyczne pieniądze! Symulacja na taką skalę, żeby zabawiać się losem jednego człowieka? Nonsens! Kucnąłem, by przyjrzeć się fakturze chodnika. Jeśli był iluzją, to doskonałą. Lekko chropawa powierzchnia. W dotyku ciepła, drapiąca i… ledwie wyczuwalnie wibrowała. Perfekcja. Przytknąłem ucho do nawierzchni. Setki stąpnięć. Nie ma się do czego przyczepić.

– Mamo, popac, pan patsy bokiem! – krzyknęła dziewczynka.

– Cicho, pan jest pijany, nie trzeba się śmiać. Wstałem. Otrzepałem płaszcz. Mógłbym uznać, że wszystko to głupi dowcip, ale skąd wyścigi? Ale przecież! Najprostsza rzecz pod słońcem! Gest otwarcia okna! W każdej grze wygląda identycznie: przyciskasz łokieć do tułowia i podnosisz dłoń z wyciągniętym wskazującym palcem. Rozejrzałem się. Po co robić pośmiewisko. Wykonałem ruch. Nic się nie stało. Ponowiłem próbę drugą ręką. Bez rezultatu. No to po problemie. To realium. Ale byłem głupi. Przez chwilę naprawdę uwierzyłem…

Spacer był odświeżający. Kilka dziewcząt zawiesiło na mnie spojrzenie. Około siedemnastej w znajomej chińskiej restauracji uraczyłem się sutą i tłustą obiadokolacją. Po kilku lampkach wina przyszła senność. O, spać mi się chce. To nie gra.

Podczas jazdy do domu miałem ochotę ucałować

taksówkarza. Za to, że tak pięknie jedzie i że w ogóle jest cudownie. Na łóżko padłem w ubraniu.

Obudził mnie chłodny powiew. Jasne, nie zamknąłem okna. Całe szczęście. Leniwie się przekręciłem. Zaszeleścił wygnieciony płaszcz. Z kieszeni wysunęła się zmaltretowana kartka.

Twoja rzeczywistość jest grą. Dobrze się rozejrzyj. Może znajdziesz wyjście?

– Srutututu. Ktoś mi zrobił kawał i tyle. – W ustach miałem magazyn szmat. – Pewnie Harry Siedzi na Hawajach i wydziwia. Jak wróci, to mu wygarnę.

Skierowałem niepewny krok do łazienki, zrzucając po drodze ubranie.

– Zęby zęby, zęby Umyć. Zęby.

Dokonawszy generalnych ablucji przebrałem się, zaparzyłem porządnej kawy i usmażyłem omlet z groszkiem.

Czas na małe śniadanko i oglądanko… Wiadomości. Bardzo lubię wiadomości w słoneczny niedzielny poranek.

– …saw City jest świadkiem niezwykłego widowiska – perorowała spikerka. – W dzielnicy rozrywek mamy do czynienia z wydarzeniem bez precedensu. Czy widzimy happening szalonej artystki? A może akt zdesperowanej, samotnej matki?

– Ciekawe – wydukałem, żując.

– Faktem jest, że od pół godziny ta kobieta… Kamera zrobiła najazd. Na jednym z powietrznych pojazdów stała młoda brunetka z trudem łapiąca równowagę. Za chwilę ugięła nogi i przeskoczyła na inny, przelatujący obok pneumobil.

– …rzuca się z aerauta na aerauto. Próbowaliśmy przeprowadzić z nią wywiad, ale nie wydaje się zainteresowana…

Zoom, bardzo ładna twarz. Oczy wyrażają rozterkę i niepokój. Ale przede wszystkim jakby… niecierpliwość.

– Jaki jest jej cel? – pyta spikerka. – Policja rozpostarła ochronną siatkę. To doprawdy cud, że jeszcze nic jej się nie stało. Mamy informację, że desperatką jest niejaka Pauline Eim, znana jako gamedec w spódnicy..

Wstrzymałem ruch żwaczy. Operator zrobił zdjęcie. Z ekranu patrzyła teraz już na pewno zrozpaczona kobieta. Gamedekini. Miałem wrażenie, że czeka na mnie. Błyskawicznie dopiłem kawę i połknąłem resztkę jedzenia. Po chwili siedziałem w taksówce, zawijając mankiety i poprawiając futerał telesensu.

– Pan też chce ją zobaczyć? – spytał pilot. – Ta…

– Może cholera spadnie? – zarechotał z nadzieją.

Na platformie widokowej kołysał się gęsty tłum. Do barierki dotarłem zmięty i poturbowany. Świeża koszula i spodnie! Eim balansowała na czerwonej furgonetce. Wokół unosiły się policyjne wozy błyskając błękitem i zielenią. Złożyłem dłonie wokół ust.

– Pauline! Nie usłyszała. – Paulineee! Zacząłem wymachiwać obiema rękami. – Paaauuuliiinneeee!!!

– Co się pan tak drzesz? – prychnęła korpulentna blondynka.

– Co się pani tak pchasz? – odparłem. – Paaauuuliiineeee!!!

– Ludzie, patrzcie, wariat, wariat – nie dawała za wygraną.

– Idź mi z oczu, enpecko głupia, bo nie wytrzymam!

Wydęła usta i sypnęła iskrami spod ściągniętych brwi.

– Co, proszę?!

– Paaauuuuliiiineeee!!! Wtedy Eim mnie zobaczyła. – Tooo jaaaa!!! Mnie szukasz!!!

– Zawołajcie policję, to cham jakiś! – nie odpuszczała paniusia.

Gamedekini kiwnęła głową, że rozumie, i skoczyła na policyjny wóz.

– Policja! – krzyknąłem.

– Pan też wzywasz policję? – zdziwiła się blondynka.

– Wybawczyni ty moja!

Spojrzałem na nią z miłością i strzeliłem w pysk. Zatoczyła się z krzykiem. Poprawiłem. Wstyd się przyznać, ale sprawiło mi to przyjemność.

– Policja! – wrzasnęła.

– Policja! – zawtórowałem.

Na posterunek trafiłem tuż po gamedekini prowadzonej przez dwóch rosłych drabów. Nasze oczy spotkały się i rozpoznały. Odetchnęła.

Po trwających do południa przesłuchaniach, protokołach, rejestracjach i ostatecznej operacji opłacenia grzywny zostałem zwolniony. Wyszedłem z dusznego budynku i usiadłem na ławce. Pół godziny później dołączyła Pauline Eim. Drugi kierowca bolidu klasy gamma. Parokrotnie przełknęła ślinę. Wyglądała na zmęczoną.

– Dlaczego to zrobiłaś?

– Nie widziałeś holobimów z wyścigami?

– Widziałem.

Oparła się mocniej o deski.

– Zrozumiałam, że jest jeszcze jeden gracz. Sposobem na odnalezienie go było zrobienie czegoś absurdalnego, przeczącego zdrowemu rozsądkowi, a jednocześnie interesującego dla mediów.

– Bardzo inteligentne – przyznałem. – Ale ryzykowne. Nie wiemy, co tu oznacza śmierć. Skoro wszystko jest takie realne…

Parsknęła.

– To nie Happy Hunting Grounds.

– Ale też nic, co znamy.  Spałaś?

– Tak.

– Brudziłaś się?

– Yhm.

Przez chwilę milczeliśmy.

– Ty też dostałaś dziwne zlecenie? Potwierdziła, pochyliła się i oparła łokcie o kolana. Czarne włosy zasłaniały jej twarz.

– W sobotę rano?

Ruch głową. Potem szepnęła:

– Od gościa, którego później nie mogłam namierzyć. Pamiętam, byłam wściekła. – Patrzyła w ziemię. – Nawalił radiator, zrobiło się gorąco, a w dodatku…

– Nie mogłaś otworzyć okna?

Spojrzała zaskoczona.

– Pokaż swoją kartkę! – krzyknąłem. Wyciągnęła zwitek.

Twoja rzeczywistość jest grą.. Dobrze się rozejrzyj. Może znajdziesz wyjście?

– Psiakrew, myślałem, że będzie podpowiedź.

– Okno jest podpowiedzią – wyjaśniła cicho.

– Jak to?

– Otworzyłeś je w dziwaczny sposób?

– Bardzo dziwaczny.

– W jaki sposób wychodzi się z gry?

– Otwierając ok… O jasna cholera! Nie możemy wyjść, bo nie znamy właściwej sekwencji!

– Mam wrażenie – powiedziała – że do otwarcia będziemy potrzebni oboje.

Długo spacerowaliśmy Mijaliśmy przechodniów, sklepy, bary, kafejki, nie wiedząc, czy oglądamy prawdziwą  prawdę, czy też prawdę innego rodzaju.

20
{"b":"691511","o":1}