Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Najwyraźniej – bąknął Alhassan.

– Nie mamy nic wspólnego z ludźmi, o których pan mówi – dodał Håkon.

– Bzdura! – krzyknął przywódca, a reszta tubylców nagle się ożywiła. Jak jeden mąż unieśli broń i wycelowali w nieproszonych gości.

Lindberg nadal trwał z uniesionymi dłońmi – teraz dołączył do niego Alhassan.

– Ożeż kurwa – ocenił. – Nie wygląda to dobrze.

– Bądź cicho, pozwól mi to jakoś…

– Wyzyskiwacze! – krzyknął mężczyzna, przerywając Håkonowi. – Jesteście zakałą nowego świata, nikczemnikami, którzy spluwają na nasze dziedzictwo! Stanowimy jedną rasę, jeden gatunek!

Kilka osób zbliżyło się do swojego lidera.

– Podłe kreatury! Macie instrumenty, by nas uratować!

– Chyba czas wracać do wahadłowca – zauważył szeptem Dija Udin. Wzrok zebranych nie był już obojętny. Teraz spoglądali na nich z czystą nienawiścią. Alhassan pomyślał, że przed momentem traktowali ich jako zagrożenie, szybko jednak przekonali się, że mają do czynienia z przypadkowymi rozbitkami, a nie z inwazją.

– Jak śmiecie wykrwawiać tę społeczność! – ryczał mężczyzna, rozkładając bezradnie ręce. – Giniemy! Giniemy na waszych oczach, a wy nie kiwniecie nawet palcem!

Dija Udin stwierdził, że temperatura tej rozmowy podniosła się stanowczo za bardzo. Niewiele dzieliło ich od punktu wrzenia.

– Spokojnie – powiedział Lindberg, cofając się. – My tylko…

– Zdrajcy ludzkości! – krzyknął ktoś z tyłu.

– Zabić! Nakarmić nimi świnie!

Z kakofonii okrzyków trudno było wyłowić poszczególne słowa. Tłum gęstniał, wciąż napierając na dwóch załogantów Kennedy’ego. Wycofywali się do promu, aż w końcu dotarli pod sam kadłub. Przylgnąwszy do niego plecami, spojrzeli po sobie.

Podniósł się dziki ryk, a potem jeden z napastników wysforował się przed resztę. Dija Udin zdążył obejrzeć się na niego akurat w porę, by zobaczyć, jak niebieska wiązka z jego broni mknie w ich kierunku. Machinalnie zamknął oczy, zginając się wpół, a potem padł na ziemię.

– Nie! – krzyknął przywódca.

Alhassan dopiero po chwili uświadomił sobie, że wszystkie wrzaski nagle ucichły. Kuląc się na ziemi, starał się stwierdzić, czy odniósł jakieś obrażenia. Gdy uznał, że jest cały, otworzył oczy i spojrzał po agresorach. Mężczyzna na przedzie sprawiał wrażenie zawiedzionego, pozostali wyglądali na zażenowanych.

Dija Udin uświadomił sobie, że chciano ich nastraszyć, ale nie atakować.

– Zbieranina zawszonych łachudrów – powiedział pod nosem, podnosząc się. – Czymkolwiek jest ten Amalgamat, najwyraźniej słusznie was…

Urwał, gdy zobaczył leżącego na ziemi Håkona. Był zwrócony twarzą do niego. W otwartych oczach przyjaciela Alhassan dostrzegł pustkę. Przeraźliwą, pozbawioną oznak życia pustkę.

– Co…

Padł przy Lindbergu, mimowolnie szukając miejsca, gdzie trafiła go wiązka. Zobaczył dziurę w klatce piersiowej. Wylewała się z niej krew, a głowa Skandynawa opadła bezwładnie na bok.

– Jak… – wydukał Alhassan. – Jak to…

Kątem oka dostrzegł, że przywódca tubylców zbliża się do niego. Dija Udin zignorował go i położył palec na tętnicy szyjnej przyjaciela. Nie wyczuł pulsu.

– Skurwysyny! – krzyknął, oglądając się na mężczyznę.

Potem owładnęło go szaleństwo.

5

Ellyse stała obok Jaccarda, gdy ten składał raport Wieronice Romanienko, oficer dowodzącej ISS Galileo. Była najstarsza stopniem w całej flocie, co niespecjalnie cieszyło Loïca – zdążył już przywyknąć, że do niego należy ostatnie słowo.

Kobieta patrzyła prosto w obiektyw, przez co dwoje załogantów na Kennedym miało wrażenie, że łypie im prosto w oczy. Romanienko miała krótkie rude włosy i tak wydatne kości policzkowe, jakby miały się przebić przez skórę. Nozomi oceniła, że ma na karku dobrą pięćdziesiątkę.

– Chcesz mi powiedzieć, że z pokładu uciekł człowiek, który wprowadził wirusa do naszych okrętów? Człowiek, który odpowiada za klęskę misji Ara Maxima i niezliczoną ilość ofiar?

– Pani pułkownik…

– Nie przerywaj.

Kategoryczność jej głosu sprawiła, że Loïc spuścił wzrok.

– Ostatnim razem, gdy mi raportowałeś, zapadł wyrok śmierci – dodała, po czym zawiesiła głos.

– Tak jest. Przeprowadziłem proces zgodnie z rozkazem.

– W takim razie nie rozumiem, dlaczego nie wykonano wyroku.

– Mieliśmy to zrobić dzisiaj w południe czasu pokładowego.

– Dlaczego nie od razu?

Jaccard nie miał dobrej odpowiedzi na to pytanie. Ellyse chciała przyjść mu w sukurs, ale prawda była taka, że po prostu im się nie spieszyło. Ktoś zaproponował, by odłączyć komorę później, w końcu dla skazańca nie miało to żadnego znaczenia. Teraz Nozomi uświadomiła sobie, że podsunął to Lindberg. Musiał już wtedy planować uwolnienie Alhassana, nie była to spontaniczna decyzja.

Jak tylko Håkon wróci, Ellyse zamierzała urządzić mu piekło na ziemi.

– Zadałam ci pytanie, majorze.

– Na które nie potrafię odpowiedzieć. Zaplanowaliśmy egzekucję na jutro, nie było powodu, by robić to od razu.

Wieronika głośno westchnęła, spoglądając w bok. Potem wróciła wzrokiem do obiektywu.

– Nie roztrząsajmy tego – powiedziała. – I tak nie mogę cię ukarać za twoją niekompetencję, prawda?

– Pani pułkownik…

– Nie zdegraduję cię przecież. Jesteś jednym z niewielu oficerów Międzynarodowej Floty, którzy przetrwali. Kogo jeszcze mamy? Tego wariata z Wolszczana?

Hans-Dieter Gerling. Ellyse widziała go tylko raz, gdy Kennedy nawiązał z nim połączenie tuż po przybyciu jednostki ISS Wolszczan na orbitę. Kapitan Gerling był ostatnim ocalałym na jego pokładzie – i bynajmniej nie zniósł dobrze lat spędzonych w samotności.

– Pani pułkownik, zapewniam, że…

– Wiem – ucięła rudowłosa Rosjanka. – Zrobisz wszystko, co w twojej mocy, żeby dopaść skazańca i wymierzyć mu sprawiedliwość. Czy tak?

– Znajdę go.

– I wykonasz wyrok.

– Oczywiście – odparł Jaccard głosem na pozór beznamiętnym. Nozomi jednak dosłyszała w nim nutę niezadowolenia. I niespecjalnie ją to dziwiło. Nie dość, że prawie cała spuścizna ludzkości przepadła w odmętach historii, to jeszcze ocaleni rozpoczęli odbudowę od barbarzyńskich działań. Tym w jej przekonaniu był zaoczny wyrok śmierci, bez prawa do drugiej instancji czy profesjonalnej obrony. Håkon robił, co mógł, ale wiedział o Międzynarodowym Kodeksie Karno-Wojskowym tyle, co Dija Udin o recytowaniu poezji.

– Czy mam zatem rozumieć, że schodzimy na powierzchnię? – zapytał Loïc.

– Tylko jeśli będzie to konieczne – odparła natychmiast Romanienko. – Wiecie, gdzie wylądował ten astrochemik?

„Ten astrochemik”, powtórzyła w myśli Ellyse. Nie tak dawno temu Wieronika zapewniała, że na Ziemi będą nazywać szkoły na ich cześć, tymczasem teraz sama nie pamiętała nawet, jak nazywa się jeden z nich.

– Tak jest – odparł major. – Tristan da Cunha.

– Macie wgląd w to, co tam się dzieje?

– Nie. Nadal pozostajemy na orbicie geosynchronicznej.

– Więc zabierz ten statek nad wyspę.

Jaccard skinął głową, po czym obrócił się do Nozomi. Ta podeszła do głównej konsoli maszynowni, następnie połączyła się z systemem nawigacyjnym. Wprowadziła kurs, a Kennedy natychmiast odpowiedział, zwiększając ciąg silników.

– Macie o pół wieku nowszy sprzęt – odezwała się Wieronika. – Skąd będziecie mogli coś dojrzeć?

– Wystarczy nam pułap dwudziestu tysięcy kilometrów.

– A więc technologia nie poszła specjalnie naprzód.

– Akurat ta od kilku wieków nie – odparł Loïc pod nosem.

Ellyse ustawiła nową trajektorię lotu, a Kennedy zawisł w przestrzeni kosmicznej nad południową częścią Oceanu Atlantyckiego. Odczyty systemów były standardowe – spadł poziom wysokoenergetycznych cząstek wiatru słonecznego, a promieniowanie kosmiczne zmniejszyło się kosztem większej ilości zjonizowanych cząstek.

– Pokaż mi tę wyspę – powiedział Jaccard.

Nozomi przywołała obraz z głównej kamery. Sprzęt był wysokiej klasy – i znacznie przewyższał ten na statkach Ara Maxima. Przede wszystkim był nowszy, Kennedy był ponadto jednostką eksploracyjną, która musiała zostać wyposażona w najlepszą aparaturę badawczą.

5
{"b":"690736","o":1}