Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Kim ty jesteś? – zapytała.

– Dija Udin oznacza „jasność wiary”. Al- to przedrostek, a hassan znaczy „piękny”.

– Więc imię nie ma z tobą nic wspólnego.

– Piękny może nie jestem, ale wiara moja jaśnieje.

– Jaka wiara? – zapytała Ellyse, patrząc w okno. – Na Ziemi nie ostała się już żadna religia.

– Noszę ją w sercu, inszallah – odparł Dija Udin, kładąc rękę na piersi i pochylając głowę.

– Skończ pieprzyć.

– Mówię to, co dyktuje mi…

– Jesteś sztucznym tworem, Alhassan – ucięła. – Nie masz serca, duszy ani nawet rozumu. Wszystko, co robisz, jest wynikiem działania pewnych mechanizmów.

– Tak jak w twoim przypadku.

Nozomi wzięła łyk wody, nie odrywając od niego wzroku.

– Nie mam zamiaru dywagować o sztucznej inteligencji – odparła. – Wiem, że Håkon miał nadzieję przeprogramować cię konchą. Chciał, żebyś odkupił swoje winy.

– Naukowcy lubią czasem coś sobie ubzdurać.

– Nie zasługiwałeś na to, co chciał dla ciebie zrobić.

Dija Udin wzruszył ramionami.

– Naprawdę potrzebuję tych socjalek – odezwał się.

– Dostaniesz je, jak tylko znajdziesz sposób, byśmy dostali się na Nakamurę-Amano.

– Nieustannie o tym myślę. Układam w głowie równania, które przechytrzą Einsteina i Alcubierre’a.

Ellyse długo milczała, patrząc na niego bez wyrazu.

– Wiesz, co mi się wydaje? – spytała w końcu.

– Że się we mnie powoli zadurzasz?

– Że tak naprawdę nie masz pojęcia, jak możemy się tam dostać. I tym bardziej nie wiesz, jak sterować tunelem bez konchy – odparła ze stanowczością. – Grasz na czas, licząc na to, że uda ci się wezwać Diamentowych.

– Jeśli rzeczywiście w to wierzysz, powinnaś mnie ubić.

– Jestem tego bliska.

Alhassan doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Nie trzeba było wiele, by załoganci Kennedy’ego zorientowali się, że wodzi ich za nos. Wystarczyło, że ich początkowy entuzjazm trochę opadnie, a przejrzą na oczy. Podróż w kriostazie nie wchodziła w grę, a nie istniał napęd, który pozwalałby na zaginanie czasoprzestrzeni i poruszanie się szybciej od światła. Jedyną formą takich podróży był Terminal na Rah’ma’dul.

– Spokojnie – powiedział. – Wyciągnę was z opresji i uratuję tego biednego sukinsyna, który teraz mrozi się w najlepsze.

– Gówno prawda.

– Kocham go jak brata – zapewnił.

Ellyse pokręciła głową, a potem wstała od stołu. Bez słowa opuściła jego kajutę, na odchodnym nawet na niego nie spoglądając. Dija Udin odetchnął z ulgą i ułożył się wygodnie na łóżku.

Zasnął szybko, choć w istocie snu nie potrzebował. Lata temu przestał jednak rozważać te kwestie. Został w taki sposób zaprojektowany – i tak musiało być. Podobnie rzecz miała się ze wszystkim innym.

Zbudził go sygnał alarmowy, który wzywał wszystkich na mostek. Komputer pokładowy najwyraźniej nie był przygotowany na ewentualność, że centrum dowodzenia zostanie zniszczone przy próbie abordażu.

– Co, do cholery… – burknął, podnosząc się z łóżka.

Ruszył do drzwi, ale te ani drgnęły. Uderzył w nie pięścią, mając serdecznie dosyć wyjącego sygnału dźwiękowego. Wcisnął przycisk interkomu.

– Hej! – krzyknął. – Otwierać moją kajutę!

Odpowiedziała mu cisza.

– Co się tam dzieje?

Przemknęło mu przez myśl, że Wieronika Romanienko wzięła się do roboty. Widząc, że sytuacja zmierza w niekorzystnym dla niej kierunku, musiała uznać, że lepiej zdusić bunt w zarodku. Zaatakuje Kennedy’ego, weźmie załogantów do niewoli, a potem przemówi im do rozsądku.

Statku i tak nie potrzebowała, mogła podziurawić go jak sito.

– Słyszy mnie ktoś? – zapytał Alhassan.

Nadal nikt nie odpowiadał. Dija Udin rozejrzał się po kajucie w poszukiwaniu obiektywów. Po tym, jak Jaccard kazał go obserwować, z pewnością łypało na niego nawet mechaniczne oko w kiblu.

– Hej! – krzyknął, rozkładając ręce. – Jeśli umieramy, chciałbym to wiedzieć.

Nagle za plecami usłyszał otwierające się drzwi. Natychmiast się obrócił i ujrzał wycelowanego w głowę browninga.

– Guten Tag – powiedział do Gerlinga.

– Za mną – polecił Hans-Dietrich, rozejrzawszy się jeszcze. Schował broń do kabury, a potem miarowym krokiem ruszył w kierunku windy. Dija Udin szybko udał się w ślad za nim.

– O co cały ten raban? – zapytał.

– Nie wiem.

– Oczywiście, że wiesz. Masz dostęp do systemów, a przejście z twojej kwatery do mojej zajęłoby ci znacznie mniej czasu. Po drodze sprawdziłeś, o co chodzi.

– Może.

– Nie jesteś specjalnie wylewnym człowiekiem.

Gerling nie odpowiedział. Prawdę powiedziawszy, Alhassanowi odpowiadał jego styl bycia. Gdyby cała ludzkość zachowywała się w podobny sposób, z pewnością udałoby się uniknąć kilku tragedii o biblijnych proporcjach.

– Idziemy do maszynowni?

– Tak.

– Twoja mrukliwość jest dla mnie wyzwaniem.

Hans-Dietrich otworzył właz do windy.

– Za cel życiowy postawię sobie rozruszanie cię – dodał Alhassan, wchodząc za nim. – Nie zrozum mnie źle, podoba mi się to, że nie mielesz ozorem jak poparzony.

Niemiec mruknął pod nosem.

– Chodzi po prostu o to, że traktuję to jak rzuconą rękawicę.

– Trudno.

Na niższy pokład dotarli w milczeniu, a potem przeszli do maszynowni. Sygnał dźwiękowy został wyłączony przez Gideona, który stał przy głównym pulpicie kontrolnym. Dija Udin omiótł wzrokiem kilka wyświetlaczy i stwierdził, że nie dzieje się nic, co usprawiedliwiałoby cały ten hałas.

– Nudzi wam się?

W maszynowni znajdowali się już wszyscy załoganci – i wszyscy jak jeden mąż zignorowali jego pytanie.

– Co on tu robi? – zapytała Channary Sang.

– Było wezwanie stawiennictwa – odparł Hans-Dietrich.

– Ale nie dla niego.

– Dla całej załogi.

Alhassan przewrócił oczami.

– Pasujecie do siebie – ocenił. – Jak się kiedyś rozmnożycie, będą cudowne mruki. A teraz do rzeczy, co się dzieje?

Jaccard spojrzał na Ellyse, najwyraźniej także czekając na wyjaśnienie. Dziewczyna wzięła się pod boki i zrobiła głęboki wdech.

– Przyszła wiadomość od Galileo. Nawiązali kontakt radiowy z Ziemią.

– Z Amalgamatem?

– Tak. Najwyraźniej to organizacja ponadnarodowa, która zrzesza wszystkich ocalałych na kontynencie afrykańskim.

– Klękajcie narody świata – bąknął Dija Udin. – Romanienko odkryła, dlaczego nazywają siebie Amalgamatem Afrykańskim.

– Zamknij się – wtrąciła Channary. – A ty mów dalej.

Nozomi opuściła ręce.

– Są gotowi przekazać nam wszystkie informacje, ale najpierw chcą spotkania na neutralnym gruncie. Zdaniem pułkownik nie są do nas nastawieni zbyt ufnie.

– Po tym, co usłyszeliśmy na Tristan da Cunha, my również nie będziemy tacy wobec nich – odparł Loïc.

– Ja tam od razu zapałałem do nich sympatią – zastrzegł Alhassan.

Załoganci udawali, że go nie słyszą.

– Romanienko twierdzi, że chcą spotkać się z trzyosobową delegacją – ciągnęła dalej Ellyse. – Żadnej broni.

Jaccard spojrzał po podkomendnych, jakby już zastanawiał się, kogo wysłać.

– Zaproponowali także miejsce spotkania.

– Jakie? – zapytał Loïc.

– Port Sudan, na wybrzeżu Morza Czerwonego.

– To stamtąd odebraliśmy sygnał?

– Nie – odparła Ellyse, robiąc krok w kierunku wyświetlacza. Włączyła nagranie z przelotu, który wykonali wokół globu, a potem wybrała odpowiedni fragment. – Jedyny sygnał SOS ze stałego lądu dochodził z okolicy Morza Czarnego.

– No tak – przyznał Jaccard, a potem wbił wzrok w ekran. W miejscu wskazanym przez Amalgamat było jedynie wyjałowione pustkowie. Brak śladów po jakiejkolwiek cywilizacji – natura zrobiła swoje z pomocą piachu i wiatru. Dija Udinowi przypominało to pogrzebaną cywilizację na Rah’ma’dul. Była to przyjemna myśl.

– Przeskanowałam ten teren jeszcze raz – kontynuowała Nozomi. – Wygląda na zupełne bezludzie. Żadnych oznak jakiejkolwiek aktywności.

– A jednak to nie neutralny teren – zauważył Hallford. – Jeśli Amalgamat rozciąga się na całą Afrykę, to także na dawne terytorium Sudanu.

16
{"b":"690736","o":1}