Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Potrzebuję tego waszego gnata – powiedział. – Mam wprawdzie w promie berettę, ale te wiązki naprawdę robią wrażenie.

– Impulsator jest zakazany na Tristan da Cunha.

– Tak, już mi mówiliście. A mimo to jeden z nich sprawił, że mój przyjaciel tu zginął. Dajcie mi tę broń albo będziecie mieć pewne problemy z ludźmi, którzy się tu zjawią.

McAllister zastanawiał się tylko przez chwilę. Potem posłał jednego z chłopaków po impulsator. Dija Udin z zadowoleniem wetknął go za pasek od spodni. Urządzenie nie wyglądało na trudne w obsłudze – jeden przycisk był zabezpieczeniem, drugi spustem. Dzięki niewielkiemu suwakowi ustawiało się moc. Alhassan niebawem zapewne przekona się, jak dokładnie działa.

Podniósł szpikulec, ale nie zdążył wbić go w kawałek mięsa – jeden z wystawionych obserwatorów podniósł raban, informując, że zbliża się jakiś statek.

– Ani chybi to po mojego kolegę – powiedział Alhassan, podnosząc się z krzesła.

Tubylcy najpierw z namaszczeniem złożyli sztućce, a dopiero potem do niego dołączyli. Przeszło mu przez myśl, że jeśli zostanie tu nieco dłużej, będzie mógł pożegnać się ze zdrowiem psychicznym.

– Za mną, antyku. Czas powitać resztki ludzkości.

Kilku mieszkańców posłało mu nienawistne spojrzenia, ale McAllister zupełnie go zignorował. Szedł swoim tempem, zostając daleko w tyle. Alhassan potruchtał na wybrzeże, a potem wbił wzrok w wahadłowiec, który z impetem ciął fale. Spienione bałwany rozbryzgiwały się na boki, a rozpraszacze wody nie nadążały ze zbieraniem jej z przedniej szyby. Dija Udin nie potrafił dostrzec, kto znajduje się w środku. Stawiał jednak na Jaccarda i Channary Sang. Ellyse była zapewne zbyt roztrzęsiona, by Loïc zabrał ją na tę misję – tymczasem Sang potrafiła dobrze wycelować. Mógł towarzyszyć im też Gideon, który oceniłby, czy koncha jest jeszcze zdatna do użytku.

Nie była, to Dija Udin umiał stwierdzić z całą pewnością.

– Przygotuj się na krwawą jatkę – powiedział do obserwatora. – Ci ludzie łatwo nie odpuszczą.

Gdy reszta wioski zgromadziła się na nadbrzeżu, prom znajdował się już niedaleko. Wyhamował, wzburzając i tak niespokojne wody oblewające wyspę. Wysokie fale zalały wybrzeże, a wraz z nimi nadszedł niepokój. Alhassan obejrzał się i zobaczył, że tubylcy ustawili się w równych rzędach, karnie, jakby czekali na rozstrzelanie.

– Cudownie was wytresowano – zauważył, po czym wrócił wzrokiem do statku.

Ten właśnie dopływał do wybrzeża. W końcowym etapie podejścia przód uniósł się nieznacznie, a potem opadł na piasek. Otworzyło się boczne wejście. Dija Udin przypuszczał, że najpierw zobaczy uniesioną berettę, a potem sylwetkę któregoś z załogantów.

Na zewnątrz wyszedł wysoki mężczyzna, którego Alhassan widział po raz pierwszy. Miał dobre dwa metry wysokości i przywodził na myśl ponury strach na wróble. Berettę wprawdzie zabrał, ale znajdowała się w zamkniętej kaburze.

– Coś ty, kurwa, za jeden?

– Porucznik Hans-Dietrich Gerling – odparł beznamiętnym głosem, tocząc wzrokiem po okolicy. Gdy uznał, że jest bezpiecznie, skinął na swoich towarzyszy. Z wahadłowca wyszła Ellyse, która nawet nie spojrzała na Dija Udina, a zaraz za nią Sang, Gideon i Jaccard.

– Cała ekipa – rzekł Dija Udin. – Jestem zaszczycony.

Channary zacisnęła usta.

– Wpadliście mnie zabić?

Nozomi dała krok w przód, rozglądając się wokół.

– Gdzie jest Håkon? – spytała, ignorując jego zaczepkę.

– Niedaleko. Zaraz go przyniosą.

– Chcę go zobaczyć.

Ruszyła ku niemu, ale Dija Udin szybko wyciągnął zza pasa impulsator i wymierzył w nią.

– Musnę to gówno palcem, a wywali dziurę w poszyciu promu – powiedział. – Wyobraź sobie, co może zrobić z twoim pięknym ciałem, Ellyse.

Nozomi spojrzała na niego z obojętnością. Sprawiała wrażenie, jakby miała zamiar zignorować groźby, w ostatniej chwili Jaccard złapał ją jednak za przegub dłoni. Przez moment starała się wyswobodzić, zanim ostatecznie odpuściła.

– Matuzalem – rzucił Alhassan, obracając głowę.

Nikt nie odpowiedział.

– McAllister – przeformułował. – Każ przynieść tu mojego przyjaciela.

– Nie masz prawa go tak nazywać – odparła Ellyse.

– Dlaczego nie? Zżyliśmy się.

– Odpuść – powiedział do niej Loïc, po czym przeniósł swoją uwagę na Alhassana. – A ty powiedz im, żeby przynieśli także konchę.

Dija Udin wykonał polecenie, świadom, że działanie jest bezcelowe.

– Naprawić możecie ją wyłącznie na Rah’ma’dul – oznajmił. – Jeśli się tam wybieracie, dajcie mi zawczasu znać, też wykupię sobie bilet.

– Może nie jest z nią tak źle – wtrącił Gideon.

Dija Udin się zaśmiał.

– Jest mniej więcej w takim stanie jak ty, szkarado – powiedział. – Nawet wasz cholerny Ev’radat nie byłby w stanie jej połatać. A to oznacza, że Håkon jest martwy jak trup.

Ellyse znów starała się wyrwać majorowi.

– Wybaczcie tę bezpośredniość. Jestem tylko prostym przedstawicielem gatunku, który przerasta was o kilka poziomów świadomości.

– Jesteś marnym klonem – rzuciła Channary Sang.

Dija Udin dostrzegł, że drgnęła jej ręka. Było to do przewidzenia, wszak Khmerka nie grzeszyła cierpliwością. Tego samego z pewnością nie można było powiedzieć o nowym członku tej osobliwej trupy – Hans-Dietrich wyglądał jak mroczny żniwiarz na usługach śmierci.

– Takich jak ty muszą być tysiące – dodał Hallford. – W rękach Prastarych byliście jedynie narzędziem, którego po zużytkowaniu należało się pozbyć.

– Srał ich pies, teraz nie mają znaczenia. Gdzieś tam, w przestworze kosmosu, kończy się proelium, a wy jesteście na swoim marnym skrawku Ziemi. Zamknięci w swojej ograniczonej percepcji, żałośni w przekonaniu o własnej wartości. I wydaje wam się, że przetrwanie gatunku ludzkiego ma jakiekolwiek znaczenie dla wszechświata.

Zaśmiał się i pokręcił głową. Wprost uwielbiał ludzkość.

– Nie interesują mnie twoje opinie – odezwał się Jaccard, patrząc na impulsator.

Dija Udin stwierdził, że powinien spuścić nieco z tonu. Chętnie się z nimi droczył, ale nie miał zamiaru doprowadzać do eskalacji konfliktu. Zależało mu na tym, by zabrali ciało i konchę, a potem znikli z tej wyspy. On zaś będzie mógł w spokoju rozeznać się w sytuacji i skontaktować z Amalgamatem. Przy odrobinie szczęścia ci ludzie mogli mieć dostęp do ansibla – i jednocześnie nawet się nie spodziewali, do czego on go wykorzysta.

Uśmiechnął się na samą myśl.

– Chcę wiedzieć, co tu się wydarzyło, Dija Udin – odezwał się Loïc.

– Zastrzelono Skandynawa. Wielka tragedia.

Ellyse zamknęła oczy i spuściła głowę.

– Jak to się stało? – wtrącił Gideon.

– Tragiczna pomyłka. Jakiś nerwus za szybko pociągnął za spust. Możecie być pewni, że James McAllestaruch ukarze go przykładnie. A jak tylko to zrobi, ja zebżdżę się w martwe oczodoły parszywego zabójcy.

Spojrzeli na niego z konsternacją.

– No co? – zapytał. – Kochałem tego sukinsyna jak brata.

Równy rząd tubylców się rozstąpił i wyszli zza niego dwaj mężczyźni niosący Lindberga. Z obawą podeszli do przybyszy, a potem ułożyli przed nimi ciało. Nozomi natychmiast do niego przypadła, chowając twarz w dłoniach.

Dziewczyna idąca za tragarzami położyła obok Håkona połamane części konchy.

– Proszę bardzo – odezwał się Alhassan. – Macie, po co przyszliście, a teraz won. Zostawcie tych ludzi w spokoju.

By nadać większą wagę swoim słowom, Dija Udin wykonał sugestywny gest impulsatorem.

– To nie wszystko – powiedział Jaccard. – Mów, czego udało ci się dowiedzieć.

– Niczego.

– Jesteś tu od kilkunastu godzin.

– I stwierdzam ponad wszelką wątpliwość, że ci ludzie gówno wiedzą.

– Nie rozumiem.

– Ja też nie.

Alhassan milczał, lustrując swoich dawnych towarzyszy. Uświadomił sobie, że ustawili się tak, by zasłonić prawą rękę Gerlinga. Zapewne nieprzypadkowo. W jego oczach Dija Udin dostrzegł nerwowe wyczekiwanie.

11
{"b":"690736","o":1}