Литмир - Электронная Библиотека
A
A

nie może zniknąć sztabowi z oczu, a już zwłaszcza w czasie ostatniej, decydującej fazy

odwrotu, podczas której tyle jeszcze mogło się wydarzyć.

Mijały minuty i kwadranse, a pilnujące strefy skoku jednostki wciąż nie przekazywały

meldunku o wykryciu drgań. W końcu, sto siedemnaście minut po godzinie zero, Święcki

zobaczył holograficzne zatroskane oblicze Javiernesto.

– Czujniki wykryły zbliżający się transfer – zameldował komandor. – Mamy jeszcze sześć

minut do skoku.

Henryan spojrzał na symulator. Wektor rdzeniowca świecił krwistą czerwienią, ale to go

teraz najmniej interesowało. Odszukał wzrokiem właściwą linię i zaklął.

– Górnicy są dziewięć minut od rdzeniowca – rzucił, wprowadzając do urządzenia nowe

dane.

Chciał sprawdzić, ile czasu uda mu się zyskać, jeśli zmieni kurs i spowolni giganta. Linia

łącząca obie jednostki uległa skróceniu, lecz koloru nie zmieniła. Wprowadził następną

korektę, tym razem maksymalnie opóźniając skok. Wektor zapłonął uspokajającą zielenią.

Święcki sprawdził, jak blisko wroga znajdą się obie jednostki. Transportowiec może

przycumować na dwanaście sekund przed znalezieniem się w polu ostrzału, przy założeniu, że

liniowce nie rozwiną większej prędkości, niż zaobserwowano dotychczas. Nike, niestety, nie

wiedział nic o ich maksymalnych osiągach ani uzbrojeniu, a te dane były teraz najistotniejsze.

Henryan poczuł zimny pot na karku.

– Co robimy? – zapytał równie zdenerwowany Hines.

Święcki się zawahał. Wcześniej zdążył obmyślić przeróżne warianty, ale żaden nie zakładał

tak małego marginesu błędu. Dwanaście sekund to mniej niż nic, mimo że wróg powinien być

wciąż ponad pięć i pół miliona kilometrów od zautomatyzowanego masowca, gdy ten wykona

skok w podprzestrzeń.

– Ja bym zaryzykował – rzucił niezbyt pewnym tonem.

Komandor milczał. Obaj zdawali sobie sprawę z reperkusji ewentualnego niepowodzenia.

Bez tej rudy Federacja nie zdoła powstrzymać floty Obcych. Razem z ładunkiem życie stracą

dziesiątki tysięcy kolonistów, których ratował przez ostatnie dwie doby z narażeniem własnej

kariery, a kto wie, czy nie wolności. Na drugiej szali spoczywały losy dwóch i pół tysiąca

bohaterów. Inaczej nie mógł myśleć o mężczyznach i kobietach, którzy znając stawkę,

pozostali do samego końca na swoich stanowiskach.

– Zrobimy, co każesz – stwierdził Javiernesto – ale proszę, przemyśl dobrze tę sprawę.

– Nie możemy ich zostawić na pewną śmierć.

– Stawiasz na szali życie milionów, a może i miliardów ludzi – przypomniał mu Hines.

– Wiem.

Święcki poczuł nagle ogromny żal, że uległ Rutcie i w ostatniej chwili zmienił plany. Gdyby

znajdował się teraz na pokładzie transportowca numer czterysta siedem, mógłby z czystym

sumieniem wydać rozkaz wykonania skoku. Zginąłby razem z ludźmi, których zawiódł. Tak

byłoby uczciwiej i sprawiedliwiej dla obu stron.

– Decyduj – ponaglił go komandor.

– Co mówią odczyty?

– Nadlatują co najmniej cztery obiekty.

Cztery liniowce. Eskadra Cervantesa nie dałaby rady nawet jednemu, ale mogłaby go

odciągnąć, gdyby… Nie, nie mogłaby. Żaden trzeźwo myślący człowiek, a tym bardziej

zaawansowany cywilizacyjnie kosmita nie połknąłby haczyka i nie połakomiłby się na

kilkanaście podrzędnych celów, mając na wprost nosa takiego giganta.

– Podejmiemy to ryzyko – obwieścił grobowym tonem, wysyłając zautomatyzowanemu

rdzeniowcowi rozkaz zmiany kursu.

– Jesteś pewien? – Javiernesto wyglądał, jakby kazano mu rozstrzelać własną rodzinę.

– Ja dowodzę pionem operacyjnym – przypomniał mu Henryan. – Na mnie spadnie pełna

odpowiedzialność w razie…

– Obudź się, człowieku! – nie wytrzymał komandor. – Wszyscy trafimy do kolonii karnych,

jeśli ten ładunek nie dotrze do celu.

Miał rację. Rada oszaleje. A zależna od niej admiralicja na pewno nie będzie

powstrzymywała furii pani kanclerz i jej przydupasów. Bardziej prawdopodobne było, że

Xiao doleje oliwy do ognia, jak mawiali starożytni.

– Zaufaj mi – poprosił Święcki.

– Henryan, wiem, że ciężko ci będzie żyć ze świadomością porzucenia tych górników, ale

zadaj sobie proste pytanie: jak poczujesz się, kiedy stracimy nie tylko ich, ale też pozostałe

osiemdziesiąt dziewięć tysięcy ewakuowanych?

– Nie jestem szalony, Javiernesto – odparł ze spokojem kapitan. – Nie mam zamiaru

podejmować niepotrzebnego ryzyka.

– A jak nazwiesz próbę opóźnienia skoku? Jak dla mnie to czyste szaleństwo. I niepotrzebne

ryzyko. Ci ludzie wiedzieli, na co się piszą – przypomniał. – Zrozumieją naszą decyzję.

– Nie. Nie zrozumieją. Przecież oni nie wiedzą nawet, o co tu tak naprawdę chodzi. Nadal

sądzą, że uciekamy przed eksplozją supernowej.

Hines milczał. Jemu też nie spodobała się zagrywka admiralicji, ale z czasem zrozumiał, że

szerzenie paniki w koloniach dalszych pasów przyniosłoby więcej złego niż dobrego. Ci

górnicy przekonają się jednak na własnej skórze, i to już niedługo, jaką dziwką bywa flota.

Umrą, złorzecząc zapewne Święckiemu i wszystkim innym mundurowym.

– Co zamierzasz? – zapytał w nadziei, że uda mu się wyperswadować koledze tę decyzję.

– Spróbujemy ich opóźnić. Podciągnij wszystkie jednostki jak najbliżej strefy skoku, idźcie

pod płaszczyznę ekliptyki, wektor dwieście siedemdziesiąt stopni w stosunku do aktualnej

pozycji rdzeniowca – mówiąc, wpisywał kolejne dane do symulatora.

– Trzymamy się starego planu? – zapytał komandor.

– Tak, ale z dużymi modyfikacjami. Podlecimy bliżej. Będziemy agresywniejsi. Jeśli ich

sprowokujemy…

Hines przyglądał się planowi kapitana, kręcąc głową.

– …stracimy większość okrętów – dokończył za niego.

– Nie – zaprzeczył Henryan. – Zobacz.

Ostatnia modyfikacja została przesłana. Javiernesto uśmiechnął się kpiąco.

– Sprytne – przyznał.

Święcki szedł na całość. Gdy liniowce wyjdą z nadprzestrzeni, ich dowódcy zobaczą

znajdującą się o pół sekundy świetlnej, szarżującą eskadrę. Niszczyciele zaczną odpalać

rdzenie na pięć sekund przed pojawieniem się pierwszego t’iru w systemie, aby

zmaksymalizować chaos. Cervantes także pozbędzie się całego zapasu rakiet, w tym

dziesięciu torped nuklearnych. Co więcej, krążownik i jego eskorta będą leciały tuż za gradem

pocisków, prosto na wychodzących ze studni grawitacyjnej Obcych. Ten manewr powinien być

tak zaskakujący, że zmusi wroga do zmiany kursu, a każda sekunda zaangażowania w to starcie

oznaczać będzie pięciokrotnie więcej czasu kupionego górnikom. Największe zaskoczenie

spotka jednak Obcych, gdy okręty ludzi wejdą w pole rażenia i zamiast wyparować…

wykonają skok w podprzestrzeń.

– Zwracam honor – rzucił komandor po przeprowadzeniu dwukrotnej symulacji. – Miejmy

nadzieję, że to zadziała.

– Ty dałbyś się oszukać – rzucił z uśmiechem na twarzy Święcki. – Ja pewnie też, a to dobry

prognostyk.

– Obyś miał rację.

– Obyś miał szczęście.

Tymi słowami się pożegnali.

.

DWADZIEŚCIA JEDEN

Święcki zasiadł na stanowisku dowodzenia pionu operacyjnego Chrisadora Duncana,

niszczyciela wysłanego po niego na księżyc. Oficer, do którego należał ten fotel, ustąpił mu

miejsca bez słowa. Zdawał sobie sprawę, o jaką stawkę toczy się ta gra i jakie ryzyko

podejmuje cała eskadra. Wszyscy trzymali kciuki za powodzenie planu kapitana. A już tylko

sekundy dzieliły ludzi od rozpoczęcia starcia z niepokonanym dotąd wrogiem.

– Sześć sekund do wyjścia pierwszego obiektu… Otwarto ogień zaporowy – informował

77
{"b":"577817","o":1}