Święcki spojrzał na niego dziwnie. Chyba zaczynał zauważać różnicę, ale nie skomentował
tego w żaden sposób.
– Oni atakują… – Zamilkł, przypomniawszy sobie rozmowę z Fitzem. – Moim skromnym
zdaniem Obcy wybierają cele ataku, kierując się odczytami aktywności widmowej, i to
w pełnym spektrum.
– Mówcie dalej, Święcki. – Pułkownik splótł palce i oparł na nich brodę.
Stanowczo zachowuje się dziwnie – uznał Henryan.
– Ich sondy pojawiają się w kolejnych systemach na kilka sekund, rejestrują wszystkie
sygnały i znikają. Na tej podstawie Obcy budują sobie obraz sytuacji nie tylko
w odwiedzanym układzie planetarnym, ale i w sąsiednich systemach. Ten cały Bourne, którego
wysondowali, specjalizował się w uzbrojeniu i stąd zapewne ich doskonałe rozeznanie
w temacie, jednakże człowiek ten nie mógł mieć wielkiego pojęcia o kolonizacji Rubieży. Nikt
z nas nie studiuje dla przyjemności astroatlasów. Sprawdzamy tylko te systemy, do których się
udajemy. Dlatego uważam, że oni wybierają kolejne cele ataku, kierując się ilością szumu
informacyjnego w tle… – Znów zamilkł, tym razem zdziwiony, że nikt wcześniej na to nie
wpadł. – Chodzi nie tylko o transmisje wewnątrzsystemowe, ale też o sygnały napływające
z sąsiednich układów planetarnych.
– To da się łatwo sprawdzić – rzucił pułkownik, wpisując kilka komend do komputera.
Zanim otrzymał wyniki, przypomniał sobie jedną z narad, na której omawiali ten problem, ale
pod zupełnie innym kątem. – Jesteście pieprzonym geniuszem, Święcki – mruknął jeszcze
i rozłączył się bez pożegnania.
Henryan siedział przez dłuższą chwilę na fotelu odizolowanego stanowiska łączności
w kopule zarządu kopalni. W życiu nie widział przełożonego w takim opłakanym stanie.
Domyślił się szybko, że wielki admirał nakazał monitorowanie stanu zdrowia wszystkich
wyższych oficerów biorących udział w pracach sztabu, ale nigdy nie posądziłby Rutty o tak
małą odporność psychiczną. Sam działał pod jeszcze większą presją, a jedynym
wspomagaczem był dla niego alkohol… W tym momencie Henryan uświadomił sobie, że
w ciągu ostatnich trzydziestu sześciu godzin wypił więcej niż przez cały miniony miesiąc.
W sztabie metasektora nikt nie serwuje tak wymyślnych i drogich trunków – pomyślał. –
Ponieważ Rutta z racji zajmowanego stanowiska znajduje się w centrum zainteresowania
wierchuszki, stres musi go zżerać sto razy szybciej.
Z ta myślą sięgnął do klawiatury, by wywołać Fitza.
– Jak wygląda sytuacja? – zapytał.
– Zła wiadomość jest taka, że udało mi się znaleźć tylko jedenaście tysięcy chętnych na
przeczekanie w jaskiniach – odpowiedział szef pionu badawczego.
– A dobra?
Olivernest uśmiechnął się krzywo.
– Dzięki pańskim staraniom trzy tysiące ochotników musi wrócić z gór.
– Jest aż tak dobrze? – Święcki pokręcił głową.
– Nie sprawdza pan raportów?
– Mój komputer nie nadąża z ich segregowaniem, a ma o wiele lepszą i pojemniejszą
pamięć niż ja.
– Udało się panu, kapitanie. – W głosie Fitza dało się wychwycić niekłamany podziw. –
Zaraz po pamiętnej kolacji szacowaliśmy z Ninadine, że na Delcie zostanie co najmniej
osiemdziesiąt, a może i sto tysięcy ludzi. Pan sprawił, że wyszliśmy oboje na durniów, ale
przyznaję szczerze: po raz pierwszy cieszy mnie to, że ktoś udowodnił mi swoją wyższość.
– Dzięki – bąknął mile połechtany Święcki.
– To my dziękujemy.
– Panna Truffaut zostaje? – zainteresował się Henryan.
– Niestety nie. Namawiałem ją gorąco, ale wie pan, jacy są dzisiejsi prawnicy. Życie
jaskiniowców, te wszystkie maczugi i krzesanie ognia, nie bardzo im pasuje.
– Leci w którymś z habitatów?
– Nie. Przydzielono ją na przerobiony transportowiec numer czterysta sześć. Jest już na
orbicie, nawiasem mówiąc. Kazała pana pozdrowić.
Święcki zakonotował sobie, że w pierwszej wolnej chwili powinien nawiązać łączność z tą
jednostką. Był Ninadine winien choć tyle za okazaną gościnność i nieocenioną pomoc. Bez
niej nie dałby sobie rady.
– A jak wygląda sytuacja w jaskiniach? – zapytał, zmieniając temat.
– Za godzinę odlatuje ostatni transport zawróconych. Potem schodzimy pod ziemię
i zarządzamy kompletne zaciemnienie. Cała elektronika znajduje się siedemset kilometrów od
nas. Jeśli ocaleje, będzie dobrze. Jeśli ją stracimy, pozostanie nam liczyć na wasz szybki
powrót.
– Zrobię wszystko, by zorganizować wam transport, jak tylko liniowce opuszczą ten system.
– Módlmy się zatem, żeby Obcy nie wymacali też reaktora.
Kolejnym pomysłem szefa pionu badawczego było szybsze i kompletne wygaszenie
reaktora. W tym momencie resztki kolonii funkcjonowały tylko dzięki awaryjnym źródłom
energii. Ich nikt nie miał zamiaru wyłączać. Miały dodatkowo mylić wroga, odciągając jego
uwagę od ukrytego głęboko pod powierzchnią morza tokamaka.
– W świetle naszych ostatnich odkryć nie polecałbym modlitw – rzucił radosnym tonem
Święcki.
Wiadomość o tak małej liczbie pozostających na Delcie kolonistów poprawiła mu humor,
ale tylko do chwili, gdy uświadomił sobie, jak wielkie ryzyko podejmują ci ludzie.
.
DWADZIEŚCIA
Dziewięćdziesiąt siedem minut po godzinie zero. Wróg nadal nie pojawił się na Ulietcie,
lecz teraz nie miało to już wielkiego znaczenia. Operacja została zakończona pomyślnie.
Ostatni ejektor uległ awarii kwadrans przed wyznaczonym terminem. Minutę później przestał
istnieć. Ekipa korporacyjnych inżynierów mogłaby nauczać saperów w niejednej akademii
wojskowej. Święcki był pod wrażeniem zniszczeń, jakie ujrzał na składowiskach rudy. Bloki
załadunkowe i tory dział elektromagnetycznych zniknęły z powierzchni księżyca, jakby nigdy
ich tam nie było. Przy tak małym przyciąganiu szczątki będą opadały jeszcze przez godzinę
albo dłużej, pokrywając ogromną przestrzeń, dzięki czemu same kratery nie staną się celem
ataku.
Tuziny czekających na moment eksplozji megabuldożerów zasypały dymiące jeszcze kratery
górami pozostawionej rudy, by dosłownie kilka minut później spocząć razem z przewożącymi
je transporterami na cmentarzysku ciężkiego sprzętu, które urządzono w pośpiechu wiele
kilometrów od składów, a za to jak najbliżej lądowiska.
W tym samym czasie zakończono akcję ewakuacyjną. Gigantyczny rdzeniowiec opuścił
orbitę natychmiast po przyjęciu ładunku z ostatniego kontenera. Święcki postanowił
wykorzystać szansę i skierować masowiec do tunelu czasoprzestrzennego, aby ruda dotarła do
Systemów Centralnych w jak najkrótszym terminie. Ta opcja bowiem wydawała mu się coraz
bardziej realna. Jeszcze pół godziny i będzie miał na koncie kolejny sukces, o ile rzecz jasna
przed dotarciem masowca do strefy skoku na Ulietcie nie pojawią się Obcy.
Dyżurni z Cervantesa monitorowali sytuację. Na razie mierniki van Vogta milczały, co
znaczyło, że w ciągu najbliższych kilku minut nic i nikt nie pojawi się w przestrzeni Ulietty. To
cieszyło kapitana. Dwa i pół tysiąca górników, którzy pozostali na księżycu, by zamaskować
składy, miało bowiem dogonić rdzeniowiec po drodze, lecąc na pokładzie ostatniego
przerobionego korporacyjnego transportowca. Gdyby gigant wykonał skok teraz, ludzie,
którym tyle zawdzięczała Federacja, zostaliby skazani na pewną śmierć.
Wahadłowiec Henryana został przejęty przez jeden z niszczycieli eskadry, specjalnie
ściągnięty w tym celu na orbitę Delty. Rutta uparł się, że dowódca krążownika i całej operacji