Ruszyli ponownie tak samo wolno jak przedtem. Kilkanaście sekund lotu wystarczyło
jednak, by Henryan zobaczył to, co chciał.
We wnętrzu krateru pracowało wiele ogromnych maszyn ładujących rudę do kontenerów
i zwożących je potem do komory ejektora. Działo elektromagnetyczne było jedyną stałą
budowlą na składowisku, jeśli nie liczyć ulokowanych na grani wież generujących pole
siłowe.
– Możemy już wracać – zadecydował kapitan i natychmiast przełączył się na kanał
dyrektora kopalni. – Xavieric, posłuchaj mnie uważnie. Musisz zorganizować ekipy od
demolki. Na pewno macie tutaj ludzi, którzy umieją wysadzić dosłownie wszystko.
– Co chcesz rozwalić, żołnierzu?
– Komorę ejektora i wszystkie wieże na klifie. W tym kraterze nie może pozostać nawet
ślad naszej technologii. Maszyny, jeśli którejś nie da się przenieść, też macie rozpieprzyć
i przysypać rudą.
– Oszalałeś? – oburzył się Dupree. – To własność korporacji. Wywalą mnie z roboty, jeśli
do czegoś takiego dopuszczę.
– Obcy i tak to wszystko rozpieprzą – przypomniał mu Święcki – a ciebie EB zostawiło
tutaj na pewną śmierć, więc na twoim miejscu nie oburzałbym się aż tak bardzo.
– Skoro Obcy mają to rozpieprzyć, po co ułatwiać im robotę? – zapytał całkiem sensownie
Xavieric.
– My zrobimy demolkę kontrolowaną – wyjaśnił kapitan. – Oni przypieprzą w ten krater
rdzeniami kinetycznymi i wyślą całą tę rudę na niską orbitę. Wasze dzieci latami będą ją
zbierały rękami do koszyków, zanim usypiecie sobie znowu kilka takich górek.
– Dobra… – Dupree załapał. – To nawet niezły pomysł. Może uda mi się tym sposobem
obłaskawić prezesów. Zaoszczędzimy im kolejne tryliony kredytów.
– Ty im zaoszczędzisz, Xavieric. To twój pomysł, gdyby co. Mnie do tego nie mieszaj.
Jakbym ja to zaproponował, admiralicja musiałaby zapytać twoich prezesów, zanim
wyraziłaby zgodę, a na to nie mamy czasu. I podeślij jednak ten grawiolot. Jeśli wszystko ma
mieć ręce i nogi, muszę skontaktować się ze sztabem.
– Robi się.
.
DZIEWIĘTNAŚCIE
System Anzio, Sektor Zebra,
24.10.2354
– Czy wyście zupełnie oszaleli, Święcki? – Rutta poczuł się znowu tak, jakby miał déjŕ vu.
Każda rozmowa z kapitanem zmierzała nieuchronnie do momentu, w którym padało
artykułowane w takiej czy innej formie dramatyczne pytanie.
– Nie, pułkowniku, wręcz przeciwnie, mojej głowie nic nie dolega.
– Naprawdę? – Rutta opadł ciężko na oparcie fotela. – Zapakowaliście półtora tysiąca
cywilów na pokład Cervantesa i uważacie, że to nie dowód niepoczytalności? A co będzie,
jeśli admiralicja każe wam walczyć?
– Będziemy… walczyć – odparł po chwili wahania Święcki.
– Hę? – Pułkownik domyślał się, że to nie było przypadkowe zająknięcie.
– Nie wiem, czy zdążę wrócić na pokład – odpowiedział Henryan.
Kłamał. Doskonale wiedział, że nie będzie go na krążowniku, gdy ten wykona skok
w nadprzestrzeń. Cervantes leciał już w kierunku strefy skoku, a on zamierzał zostać na
księżycu przez jeszcze dwie godziny, do zakończenia ewakuacji. Potrzebował tylko dobrego
usprawiedliwienia i chyba je znalazł.
– Co takiego? – Pułkownik eksplodował po raz kolejny. – Zamierzacie do tego wszystkiego
zdezerterować?
– W żadnym razie – zaprotestował kapitan. – Mam jednak problem. Z ludźmi. Gdy zwinę się
z księżyca, robotnicy porzucą sprzęt i zajmą się ratowaniem własnych tyłków. A jeśli
zrozumieją, że ich tutaj porzucamy, może dojść do aktów sabotażu. Nie chciałby pan chyba,
pułkowniku, żeby jakiś desperat wpieprzył się wahadłowcem w dysze rdzeniowca?
Rutta posłał mu mordercze spojrzenie. Wiedział, że taka właśnie wersja znajdzie się
w raporcie jego protegowanego.
– Kiedyś przeszarżujecie – rzucił kąśliwie po tym, jak już otarł dłonią twarz z potu. – A ja
nie będę was wtedy bronił.
On także kłamał. Nie rozumiał do końca polityki admiralicji. Według jego szacunków na
Rubieżach znajdowała się wystarczająca liczba jednostek cywilnych, by mogli przeprowadzić
pełną ewakuację wszystkich systemów. Jednakże Rada nie zgadzała się na uruchomienie całej
machiny. Na każdy kolejny wniosek kierowany w tej sprawie sztab otrzymywał odpowiedź
odmowną, szybką i zwięzłą, choć na znacznie ważniejsze decyzje musieli czekać całymi
godzinami, a nawet dniami.
Tak naprawdę Rutta podziwiał upór Święckiego i jego zaangażowanie. Nie znał wszystkich
szczegółów i wolał o nie na razie nie pytać, ale podejrzewał, że za kilka godzin w kolonii na
Ulietcie przestanie się roić od zdesperowanych ludzi. I to mu się podobało. Czułby ogromny
niesmak, gdyby Federacja zostawiła na pewną śmierć dziesiątki tysięcy górniczych rodzin. Co
nie znaczy, że nie musiał się trzymać oficjalnej linii.
– Na osłodę powiem panu, pułkowniku, że dyrektor kopalni wpadł na genialny pomysł.
– Słucham – rzucił zrezygnowanym tonem Rutta, spodziewając się kolejnego powodu do
wybuchu.
– Gdy tylko ejektory przestaną działać… a pierwszy z nich rozleci się lada moment… ekipy
burzące przystąpią do niszczenia infrastruktury na składowiskach.
– I czemu to ma służyć? Obcy zrobią to skuteczniej niż wy… – Nagle dotarło do niego, co
właśnie powiedział kapitan. – On wie?! – Zsiniał na twarzy, tak mu skoczyło ciśnienie. Poczuł
też ukłucie w okolicach nadgarstka. Sytuacja była na tyle poważna, że automed kombinezonu
zaaplikował środek uspokajający. Rutta żył przez ostatnie kilka dni w tak ogromnym stresie, że
nie nadążał z uzupełnianiem dozowników.
– Tak – potwierdził Henryan. – Musiałem go wtajemniczyć, ale może pan być spokojny,
Xavieric nie piśnie słowa. Ma motywację.
– I jak ja mam to wytłumaczyć admiralicji? Czego nie zrozumieliście w wyrażeniu: ściśle
tajne?
– Nie jestem technikiem, pułkowniku. Sam nie zdołałbym opracować planu uratowania
składowisk rudy…
– Więc to jednak wasz pomysł! – nie wytrzymał Rutta.
– Jakie to ma teraz znaczenie? Facet zbierze pochwały od zarządu korporacji i będzie
ustawiony do końca życia, a my nie musimy przechodzić całej drogi służbowej. Poza tym, o ile
się nie mylę, dawny zarząd kolonii został poinformowany o sytuacji na kilka dni przed
atakiem, więc nie ja pierwszy powinienem beknąć za złamanie tajemnicy.
Lek działał szybko, a do tego w tak małym stężeniu na szczęście nie otępiał. Choć
rozmówca mógł jeszcze nie zauważyć, że pułkownik powoli odzyskuje naturalną barwę,
faktem było, że Rutta zaczął reagować spokojniej.
– Nadal nie rozumiem, co nam to da – powiedział. – Oni bombardują wszystkie cele, tego
też więc nie ominą.
– I dlatego musimy ich uprzedzić. – Święcki uśmiechnął się w charakterystyczny dla siebie
sposób. – Jeśli w kraterach nie będzie żadnych instalacji, nie dojdzie do ataków.
– A jakie to ma dla nas znaczenie?
– Przy tak małym ciążeniu uderzenie licznych rdzeni kinetycznych rozpirzy składowaną rudę
po połowie księżyca. Nie zapominajmy, że po zakończeniu załadunku zostanie jej tu jeszcze
trzydzieści albo czterdzieści milionów ton.
Rutta zaśmiał się, a potem pogroził mu palcem.
– Zanim Xiao każe was rozstrzelać za próbę dezercji, dostaniecie od nas wiadro medali
i pewnie okolicznościowy dyplom od EB – rzucił szczerze rozbawiony. – Wymyślcie mi
jeszcze na poczekaniu, jak zmusić ma’lahnów do zmiany kierunku natarcia, a wystąpię
o pochowanie waszych szczątków na Ziemi. Na koszt sztabu metasektora.