dwudziestokrotnie większa od jego kajuty, zmieściłby się w niej cały mostek krążownika
i jeszcze zostałoby sporo miejsca. Człowiek przyzwyczajony do przebywania w ciasnocie
okrętów przestrzennych mógł w niej dostać ataku agorafobii.
Ninadine zauważyła jego zmieszanie. Skwitowała je krzywym uśmieszkiem, kontynuując
wgrywanie programu sterującego do holopada.
– Interfejs jest naprawdę intuicyjny – mówiła kpiącym tonem, czerpiąc wyraźną satysfakcję
z jego oszołomienia. – Tutaj ma pan regulator polaryzacji okna. – Przesunęła palcem po
wyświetlaczu, przyciemniając ogromną, zajmującą całą powierzchnię zewnętrznej ściany taflę
szkła. – To jest korektor barwy, z dwudziestopozycyjną pamięcią… – Każdemu opuszczeniu
palca towarzyszyła zmiana odcienia otaczających ich ścian, a nawet niektórych mebli. Może
pan zaprogramować także swoje ustawienia, jeśli żadna z propozycji nie będzie
satysfakcjonująca – dodała, nie przestając się uśmiechać. – Tam znajdują się drzwi do łazienki
i garderoby. – Wskazała ścianę po lewej. – A tu ma pan sypialnię. – Odwróciła się w prawo.
– Tym pokrętłem natomiast reguluje się prędkość obrotu piętra. – Henryan poczuł lekkie
drżenie podłogi, gdy kobieta zatoczyła krąg opuszką palca. – Jeśli jest pan tradycjonalistą,
może pan też wybrać opcję stacjonarną – rzuciła. – Najszybszy tryb pozwala przesuwać piętro
w tempie wędrówki słońca. Będzie je pan widział, o ile pogoda się nie zepsuje, od wschodu
aż do momentu, gdy zniknie za horyzontem.
– A jeśli któryś z sąsiadów ustawi inne parametry niż ja? – zapytał Święcki.
– Na każdym piętrze jest tylko jeden priorytetowy apartament – wyjaśniła. – Pozostałe
pomieszczenia zajmują menadżerowie średnich szczebli.
– Tacy jak pani? – palnął, zanim pomyślał.
Posłała mu jedno z zabójczych spojrzeń, ale przytaknęła. Niechętnie wprawdzie, ale co
miała robić. Osiągnęła dopiero trzeci szczebel pięciostopniowej drabiny, o czym oboje
doskonale wiedzieli.
– Tak. Tacy jak ja.
– Nie chciałem pani urazić – powiedział, próbując ratować sytuację. – My, w wojsku,
jesteśmy przyzwyczajeni do hierarchii. Może nawet bardziej niż wy, w korporacjach.
– Tutaj, na Rubieżach, trzeci szczebel ma znacznie większe znaczenie niż w Systemach
Centralnych, czego jestem widomym dowodem – oświadczyła, unosząc dumnie głowę.
Henryan postanowił nie drążyć tematu. Nie chciał jej irytować jeszcze bardziej. Była mu
potrzebna. Mogła się okazać nieocenionym źródłem informacji.
– Tam, na lądowisku, celowo panią rozzłościłem – skłamał, widząc szansę na zatarcie złego
wrażenia. – Chciałem, żeby pani gniew wyglądał jak najautentyczniej. Przepraszam, jeśli
poczuła się pani dotknięta.
Spoglądała mu przez chwilę prosto w oczy. Chłodno, ale obojętnie, jakby rozmawiała
z kolegą o wykresach dotyczących produkcji.
– Tak myślałam – stwierdziła w końcu, wskazując ręką ciężką, obijaną niezłą imitacją skóry
kanapę, która stała w głębi apartamentu dwa metry od panoramicznego okna.
Poszedł za nią, a następnie opadł na zadziwiająco miękkie poduchy. Ona zajęła miejsce na
jednym z foteli. Wciąż miała na sobie tę samą obcisłą sukienkę, ale teraz zmieniła jej kolor
z burgunda na intensywny błękit. Przed przybyciem do apartamentu pozbyła się też
„futrzanego” nakrycia głowy.
– Czego się pan napije? – zapytała, gdy ze stojącej pomiędzy nimi obłej szafki wynurzyła
się bateria butelek i karafek.
Henryan obrzucił wzrokiem imponujący barek. Większość trunków widział po raz pierwszy
na oczy. Czuł pokusę, ale musiał odmówić.
– Jestem na służbie. Za chwilę lecę na inspekcję kopalni.
Skwitowała jego tłumaczenia szczerym śmiechem.
– Nie pan siądzie za sterami.
– To prawda, ale wolałbym, aby moi ludzie nie czuli ode mnie alkoholu.
– W takim razie polecam ten rum. – Sięgnęła po karafkę z krystalitu. – Valeryjski. Jest
całkowicie bezwonny, ale zachował wszelkie walory smakowe. I moc też – dodała, nalewając
brązowego jak jej oczy alkoholu do dwu szklanek. Na palec tylko.
– W takim razie… – Henryan chciał się pochylić, by sięgnąć po oferowany mu trunek, ale
uprzedziła go. Zanim zdążył się podnieść z kanapy, podstawiła mu szklankę pod nos. –
Dziękuję – wymamrotał, zaskoczony jej gestem.
Powęszył chwilę, przybliżając rant naczynia do nosa. Nie poczuł nic, zupełnie jakby nalano
do niego wody. Spróbował odrobinę i mlasnął, nie kryjąc zachwytu. To był naprawdę przedni
alkohol, wart pewnie więcej niż jego miesięczny żołd. Gdyby trafił tu przy innej okazji,
zmasakrowałby ten barek, ale dzisiaj…
Odstawił szklaneczkę na stolik.
– Skoro przełamaliśmy pierwsze lody, chciałam pana o coś zapytać – odezwała się znacznie
swobodniejszym tonem po wypiciu solidniejszego haustu.
– Słucham. – Henryan usiadł wygodniej. Był pewien, że zaraz się dowie, dlaczego urządziła
to całe przedstawienie.
– Domyślam się, że priorytetem pańskiej misji jest dokończenie załadunku rdzeniowca, ale
mnie bardziej interesuje, ilu ludzi macie ewakuować z Delty. Tylko proszę mówić szczerze.
Święcki zesztywniał.
– Nie rozumiem. Co znaczy ilu? Wszystkich.
Uśmiechnęła się, pociągnęła drugi łyk, zapewne dla kurażu, a gdy przełknęła trunek, także
odstawiła szklankę na blat.
– Nie jestem idiotką, kapitanie – rzuciła gniewnie. – Tylko trzy osoby przed czterdziestką
awansowały na trzeci szczebel w tej korporacji. Jak pan się zapewne domyśla, jestem jedną
z nich.
– Nigdy nie twierdziłem, że jest pani niemądra – sprostował, ważąc słowa.
– Proszę więc traktować mnie jak osobę równą sobie, przynajmniej pod względem
potencjału intelektualnego.
– Nie widzę problemu.
– Protekcjonalnego tonu także radziłabym się wyzbyć – dodała, sięgając ponownie po
karafkę.
– Staram się być uprzejmy.
– Prosiłam o szczerość, nie uprzejmość. – Nalała sobie, tym razem więcej, potem
wyciągnęła butelkę w jego stronę.
Odmówił stanowczym gestem.
– Odpowiedziałem szczerze – zapewnił, gdy przechylała szybkim ruchem szklankę. – Moim
celem jest uratowanie z Delty wszystkich kolonistów.
– A ilu z nich ma pan realne szanse uratować? Albo inaczej… Jak wysokie straty dopuszcza
admiralicja? Ma pan to bez wątpienia na piśmie.
Domyślał się, do czego Ninadine zmierza, ale nie był pewien w jakim celu, postanowił to
więc najpierw sprawdzić.
– Po co pani ta wiedza?
Znów patrzyła mu prosto w oczy. Natarczywie, wręcz napastliwie. Poczuł się nieswojo,
bardziej nawet niż za pierwszym razem, gdy posłała mu podobne spojrzenie przy wejściu.
Teraz jednak nic nie powiedziała, tylko zgięła prawą rękę i aktywowała wszczep. Ostatni
krzyk mody, podobnie jak makijaż i kreacja. Nad jej przedramieniem pojawił się wirtualny
ekranik osobistego komunikatora. Pogmerała w nim przez chwilę, a potem pokazała mu jedną
z odebranych wiadomości, a w zasadzie ostatni fragment. Numer przydzielony przez
admiralicję. Henryan poczuł mrowienie w karku. Sześć opalizujących zielenią cyfr, a pierwszą
z nich była trójka.
– Czy to wystarczający powód?
Potaknął skinieniem. Jeśli miała odrobinę oleju w głowie, a tak niewątpliwie było,
zrozumiała już, że nagły awans sprzed kilku dni był tak naprawdę zesłaniem, a może nawet
wyrokiem śmierci.
– No dobrze… – odparł, próbując zebrać myśli. W końcu zdecydował, że nie ma sensu
ukrywać prawdy. – Pięćdziesiąt sześć procent. To minimum wyznaczone przez admiralicję.
– Pięćdziesiąt sześć procent? – powtórzyła z niedowierzaniem w głosie. – To tylko sto