Литмир - Электронная Библиотека
A
A

grobowym głosem wachtowy.

Był to naprawdę stary zwyczaj, przeżytek pamiętający czasy okrętów pływających po

morzach i oceanach Ziemi. Komputery szybciej i dokładniej podawały dane, zwłaszcza

łączami kwantowymi, jednakże nikt nie kwapił się do zmian w regulaminie, podobnie jak nie

było chętnych, by przekreślić inne tradycje floty, takie jak choćby wybijanie dzwonem pełnych

godzin.

– Trzy, dwa, jeden… – Święcki słuchał głębokiego basu, nie odrywając wzroku od

wyświetlaczy. – Kontakt.

Tuż przed wirem wektorów rakiet pojawiła się czerwona ikona. Trzy dziesiąte sekundy, tyle

czasu pozostało załodze liniowca na reakcję. Mgnienie oka wystarczyło jednak systemom

obrony Obcych do namierzenia celów i otwarcia ognia. Wyświetlacze zalały szybko

przepływające strumienie danych. T’iru walczył jak szalony, ale nie miał szans z tak wielką

nawałą ognia. Jego ekrany zapłonęły bielą tysiąca eksplozji, które zlały się natychmiast

w jedną oślepiającą łunę.

Święcki nie wiedział, czy o sukcesie przesądził zbyt krótki czas na reakcję, czy też plazma,

w jaką zamieniały się kolejne dziesiątki wyparowujących rdzeni, oślepiła w końcu systemy

obrony t’iru. Liczyło się tylko to, że efekt ludzkich działań był piorunujący. Po raz pierwszy

w historii tego konfliktu pola siłowe chroniące okręt Obcych zostały pokonane, a stało się to

na ułamek sekundy przed nadzianiem się t’iru na drugą falę ognia zaporowego. Czujniki

zwariowały, potem rozległy się wrzaski ludzi. Wszystkie torpedy nuklearne Cervantesa

dotarły do niechronionego tarczami celu. Liniowiec przeleciał z impetem przez szybko

rozpraszające się kule atomowego ognia i… zaczął wyraźnie zwalniać.

Święcki nie miał czasu na wyrażanie radości. Drugi t’iru pojawił się właśnie w normalnej

przestrzeni. Jego także zasypał grad pocisków, ale nie mający porównania z nawałą ognia, na

jaką trafiła czołowa jednostka. Trzeci liniowiec załapał się na resztki ostatniej salwy. Czwarty

nie musiał nawet aktywować systemów obrony.

Wszystko to jednak miało niewielkie znaczenie. Pierwszy okręt wroga wypadł z szyku. Nie

został zniszczony, choć wstępne analizy wskazywały, że w kilkunastu miejscach doszło do

rozszczelnienia zewnętrznego pancerza, co w połączeniu ze skażeniem promieniotwórczym

wystarczyło do wyłączenia tej jednostki z akcji. Przynajmniej chwilowo, ponieważ

dowodzący nią ma’lahn nadal w pełni panował nad swoim okrętem.

Święcki powiększył wybrany fragment pola walki. Wpatrywał się intensywnie w wektory

nadlatujących t’iru. Drugi liniowiec właśnie zaczął zmieniać kurs, szykując się do starcia

z okrętami ludzi. Trzeci poszedł jego śladem. Czwarty…

– Skurwykloni pomiot bioprotezy – zaklął pod nosem Henryan.

Ostatni liniowiec, podobnie jak uszkodzona jednostka, oderwał się od formacji wchodzącej

na kurs przejęcia eskadry Cervantesa. Podstęp nie zadziałał. To, że trzy t’iru zostały

odciągnięte od rdzeniowca, nie miało znaczenia. Samotny Obcy nie będzie miał żadnego

problemu ze zniszczeniem pozbawionego broni i tarcz frachtowca. Ludzie zarobili dzięki tej

akcji trzy sekundy, czyli tyle co nic. Świadomość porażki stłumiła rodzącą się gdzieś w głębi

serca radość.

– Eskadra wykonała skok – zameldował moment później wachtowy, próbując przekrzyczeć

wiwatujących wciąż kolegów.

– Łączcie mnie z czterystasiódemką – rozkazał Święcki, otaczając stanowisko dowodzenia

ekranami izolacyjnymi.

Na panelu przed nim pojawiła się twarz dyrektora kopalni. Henryan rozmawiał z nim przed

chwilą, zaraz po zakończeniu połączenia z Cervantesem. Nakreślił mu szczerze aktualną

sytuację. Tylko tyle mógł zrobić.

Dupree był blady jak kreda, gdy słuchał kolejnej krótkiej przemowy kapitana.

– Margines bezpieczeństwa zwiększył się do piętnastu sekund – zakończył ponurym tonem

Henryan. – Liniowiec, który leci w waszym kierunku, na razie nie przekroczył zakładanej

prędkości, więc mamy jeszcze szanse.

Xavieric oblizał spierzchnięte wargi.

– Na razie o problemie wiem tylko ja i piloci – powiedział zduszonym głosem. – Uznałem,

że tak będzie lepiej.

– Rozumiem. – Święcki z każdą chwilą coraz bardziej szanował tego człowieka.

Jeśli coś pójdzie nie tak, dwa i pół tysiąca górników, z których wielu dyrektor kopalni znał

osobiście, ostatnie chwile życia spędzi w spokoju, ciesząc się do ostatka z wykonania

niemożliwej misji. Tak, Dupree miał rację, nie powinno im się tego odbierać nawet w imię

ujawnienia gorzkiej prawdy.

– Zrobiliście, co w waszej mocy – dodał Xavieric. – Teraz wszystko jest w rękach Boga.

Problem w tym, że to właśnie Stwórca zamierza pozbawić nas życia – pomyślał Henryan,

ale nie odważył się powiedzieć tych słów na głos.

– Spróbuję kupić wam jeszcze moment – rzucił butnie, biorąc się w garść.

– Jak?

– Zaatakujemy ten liniowiec.

Duncan znajdował się mniej więcej w tej samej odległości od punktu skoku co

rdzeniowiec, przy czym od rdzeniowca dzieliło go tylko kilkanaście stopni kątowych. Może

Obcy zechcą zejść nieco z kursu, żeby najpierw pomścić swojego towarzysza.

Na wspomnienie uszkodzonego t’iru Święcki wrócił na moment do odczytów z pola bitwy.

Sonda przekazująca transmisję kwantową wciąż działała. Obcy zignorowali ją, prąc

w pierwszej kolejności na atakujące ich okręty. Po ich niespodziewanym zniknięciu zmienili

ponownie kurs, ruszając prosto na rdzeniowiec. Stracili jednak ponad osiem sekund i na

pewno nie zdążą. Uszkodzony t’iru leciał ostatni, zostawał też coraz bardziej w tyle. To jednak

nie cieszyło kapitana, choć powinno.

Sprawdził, jak wygląda sytuacja na drugim polu walki. Rdzeniowiec znajdzie się w zasięgu

skutecznego ognia Obcych za trzydzieści siedem sekund. Transportowiec hamował już od

dłuższej chwili, wchodząc na kurs zbliżeniowy z wybraną ładownią.

Henryan zacisnął kciuki.

– Dacie radę – wycharczał, nie zdając sobie sprawy z tego, jak mocno zaciska szczęki.

Trzydzieści jeden sekund… Zamarł, podobnie jak Dupree.

W miejscu, gdzie znajdował się do tej pory rdzeniowiec, obaj widzieli tylko pustkę.

– Co jest, kurwirtual? – Kapitan rzucił się do klawiszy. – Kto śmiał zmienić moje rozkazy!?

– wrzasnął, przechodząc na kanał ogólny. – Kto?! Każę rozstrzelać skurwyklona, a potem

rozerwę jego zwłoki własnymi rękami!

– Henryan…

– Łączcie z admiralicją! – gorączkował się Święcki. – Natychmiast!

– Henryan!

Podniósł wzrok na wyświetlacz.

– Nie rozumiem, jak do tego mogło dojść. Moje rozkazy…

– To jednostka należąca do korporacji – zaczął wyjaśniać Xavieric. – Twoje rozkazy nie

mogły anulować nadrzędnych protokołów bezpieczeństwa.

– Jakich znowu protokołów? – pieklił się Święcki.

– Firma zabezpieczyła się na każdą okazję. To zautomatyzowany masowiec.

Zaprogramowano go w taki sposób, by odleciał z Ulietty, kiedy stopień zagrożenia wzrośnie

ponad dopuszczalny poziom. Widocznie ostateczną granicą było te trzydzieści sekund. Nasi

przełożeni nigdy nie dbali o ludzi, tylko o zysk.

– Każę postawić ich pod sąd! – nie odpuszczał Henryan. – Zapłacą za tę zbrodnię głowami!

– Przyjacielu, daj spokój – poprosił Dupree. – Zostało nam tylko kilka sekund. Chcę ci coś

powiedzieć, zanim odejdę.

Święcki usiadł prosto z otwartymi ustami. W oczach miał łzy.

– Zawiodłem was – wyszeptał. – To moja wina. Gdybym nie wymyślił tej demolki…

– Mylisz się. Służenie pod twoimi rozkazami było dla nas wszystkich zaszczytem. Pamiętaj

o tym, czego razem dokonaliśmy. – Cywil zasalutował niezdarnie, jak ktoś, kto nigdy

78
{"b":"577817","o":1}