Литмир - Электронная Библиотека
A
A

wypatroszonych humanoidalnych istot.

– Tym się zajmujemy – przyznał Obcy.

Jego słowa zabrzmiały nagle mniej… wyważenie. Jakby dotknęli czułej struny.

– My? – Nike nie odpuścił okazji, by pociągnąć tematu.

– My, ma’lahn.

– Latacie sobie po Galaktyce z patroszonymi jaskiniowcami? – Morrisey, jak to on,

przywalił z grubej rury.

Mordarmat znowu nie odpowiedział tak szybko jak na inne pytania.

– Używając znanych wam poojęć – znów się zająknął, choć od dłuższej chwili nie miał

problemu z wymową najtrudniejszych słów – hodujemy, dokonujemy uboju i sprzedajemy na

mięso.

Teraz to ludzie zamilkli. Ta istota, mimo iż pochodziła z daleko bardziej zaawansowanej

cywilizacji, była kimś w rodzaju antycznego rzeźnika. Który dodatku hodował na ubój

prymitywnych, ale jednak przodków człowieka.

– Te zwłoki… To byli praludzie – wymamrotała w końcu Annataly.

– Wiem.

Tą odpowiedzią skonfundował ich jeszcze bardziej.

– Możesz nam to wyjaśnić nieco dokładniej? – poprosił Morrisey, rezygnując ku

zaskoczeniu załogantów z uszczypliwości.

– Wyszukujemy odpowiednie, unasienione planety tlenowe, umieszczamy na nich kolonie

gl’wero… tak nazywamy istoty, które znaleźliście w moim t’iru… i hodujemy je, jak wy

w niedalekiej przeszłości krowy.

– Chcesz powiedzieć, że jesteśmy dalekimi potomkami galaktycznego bydła rzeźnego? –

zdumiał się Iarrey.

On pierwszy zdołał się otrząsnąć ze stuporu, w jaki wszyscy wpadli.

– Tak. Z analiz przeprowadzonych przez t’iru wiem, że w waszym DNA znajdują się między

innymi zakodowane przez nas sygnatury.

– Zaraz! – Kapitan zeskoczył z wielkiego siedziska. – Co dokładnie chcesz przez to

powiedzieć?

– Stworzyliśmy gl’wero, od których wy zdajecie się pochodzić.

– Moment… – Nike pozostał na miejscu, choć wyglądał na nie mniej wzburzonego. – Na ilu

planetach hodowaliście tych gl… coś tam?

Chciał rozwiać wątpliwości co do pochodzenia zamrożonych zwłok, a w zasadzie tusz, bo

tak należałoby je nazwać.

– Na sześciu, ale w tym ramieniu tylko na jednej.

Kolejna wiadomość, która spadła na nich jak grom z jasnego nieba. To zdanie zrodziło

w ludziach setki kolejnych pytań, zaczęli je więc zadawać równocześnie, przekrzykując się

wzajemnie.

– Mordy w czarną dziurę! – wydarł się w końcu Morrisey, unosząc rękę, jakby zamierzał

nią walnąć dla podkreślenia wagi swoich słów. Niestety nie znalazł niczego, co mogłoby

posłużyć do tego celu. – Mów, ale konkretnie, o co w tym wszystkim chodzi – wymierzył

w końcu metalowym palcem protezy w oblicze Obcego – albo nici z naszej umowy!

Ku zaskoczeniu Stachursky’ego, nawigatorka i pierwszy oficer tym razem stanęli murem za

kapitanem. Widząc to, Nike postanowił nie odstawać.

– Powiem. – Mordarmat odezwał się po jeszcze dłuższej chwili milczenia, niemniej jego

mechaniczny głos nadal nie zdradzał żadnych emocji, zupełnie jakby rozmawiali z robotem. –

Stworzyliśmy pierwszych gl’wero, łącząc DNA trzech najpopularniejszych ras znanego nam

bydła… – Widząc ich reakcję, natychmiast dodał: – Używam uproszczonej terminologii, aby

moje słowa były dla was bardziej zrozumiałe.

– Niech ci będzie – wycedził Morrisey. – Mów dalej.

– Efekty przeszły wszelkie wyobrażenie. W ciągu stu osiemdziesięciu tysięcy lat, licząc

ludzką miarą czasu, sprzedawaliśmy gl’wero kilku setkom ras. Potem wielokrotnie

udoskonalaliśmy kombinację genów, dążąc do jeszcze wyższej jakości mięsa. Niestety to

doprowadziło do konfliktu o podłożu etni… etycznym. To chyba najbardziej zbliżony termin,

jakiego wy używacie. Zostaliśmy oskarżeni o to, że trzysta jedenasta generacja naszego

produktu przekroczyła nieuchwytną granicę pomiędzy zwierzęciem a istotą rozumną.

– Jak widać słusznie – mruknął Iarrey.

– Niekoniecznie. W każdym razie wtedy była to tylko niepotwierdzona faktami teoria. Mimo

to… – Zamilkł na chwilę, próbując znaleźć najbardziej pasujące określenie. – Rój Ssessmo

skłonił nas do zaprzestania prac nad dalszym udoskonalaniem DNA naszego produktu. My

jednak wierzyliśmy w słuszność naszych poczynań i nie rezygnowaliśmy. Zapotrzebowanie na

trzysta dwunastą generację było tak wielkie, że mój sencz’ten zaczął się specjalizować

w zakładaniu nielegalnych hodowli, tak to się chyba po waszemu mówi, w najbardziej

odległych częściach Galaktyki. Ja zostałem przydzielony do obsługi stada z tego ramienia. Do

momentu zaatakowania mojego t’iru zajmowałem się nadzorem hodowli i cyklicznym

transferem pozyskanego mięsa. Co działo się przez ostatnie czterdzieści siedem tysięcy lat, nie

jestem w stanie powiedzieć, choć mam pewne podejrzenia.

Mordarmat zamilkł.

– Dużo się działo, jak widać, słychać i czuć. – Morrisey odzyskał humor i wrócił na fotel. –

Ten wasz cały Rój miał rację.

– Nie podzielam twojej opinii, człowieku. Zauważyłem w waszym kodzie genetycznym

nadpisane przez kogoś innego zmiany, które mogły doprowadzić do przyśpieszenia mutacji

i w efekcie do rozwoju inteligencji.

– Kiedy zdążyłeś zrobić te badania? – zainteresowała się Annataly.

– T’charo t’iru, to znaczy nanoskanery mojego statku pobrały próbki waszych tkanek po tym,

jak zostałem wybudzony.

Iarrey i Morrisey spojrzeli na siebie znacząco. Obaj też wstrzymali na moment oddech,

zdając sobie sprawę z tego, że wokół mogą się znajdować miliardy niewidocznych gołym

okiem obcych urządzeń albo istot.

– Jak to: nadpisane? – Nike wrócił do wcześniejszej wypowiedzi Mordarmata.

– Ktoś zmienił stworzone przez nas wzorce kodu DNA. Podejrzewam, że maczali w tym

palce seirafu. To istoty, które zaatakowały mnie w tym systemie. Usuwając mnie, przejęli

kontrolę nad stadem i przeprowadzili na nim kolejne eksperymenty, żeby dowieść, iż stawiane

nam zarzuty są prawdziwe.

– Nasi naukowcy mają na ten temat nieco inne zdanie – zakpił Morrisey.

– Tak na marginesie – wtrąciła Annataly tonem sugerującym, że chce przyłapać anioła na

kłamstwie. – Kiedy założyliście tę hodowlę?

– Cztery i pół miliona ziemskich lat temu.

Za każdym razem, kiedy wydawało im się, że usłyszeli najbardziej nieprawdopodobną

rzecz, ta niesamowita istota udowadniała im kolejną swoją wypowiedzią, iż prawdziwe

zdziwienie dopiero ich czeka.

– Skoro tak, musieliście w ciągu tych milionów lat zauważyć, że hominidy z waszego stada

zaczynają używać narzędzi. Czy to nie jest cecha, która odróżnia istoty inteligentne od

zwierząt?

– Wiele zwierząt, nawet u was na Ziemi, korzysta z prymitywnych narzędzi – wyjaśnił

Mordarmat. – A czy wy nie jadaliście gatunków, których inteligencja przewyższała

wielokrotnie zdolności gl’wero?

– Na pewno nie – zapewniła go nawigatorka.

– A ośmiornice, delfiny, małpy? – wyliczył Obcy.

Nike musiał przyznać, że zdolność tej istoty do sondowania umysłów jest zadziwiająca.

Chwila kontaktu z Bourne’em wystarczyła, by anioł przejął całą wiedzę, jaką ten człowiek

posiadał. Mordarmat rozmawiał z nimi teraz, jakby spędził całe życie pomiędzy ludźmi.

– Skoro wasza hodowla znajdowała się na Ziemi, dlaczego zaatakowano cię właśnie tutaj,

kilkaset lat świetlnych od niej? – zapytał Stachursky, korzystając z chwili ciszy.

– W tym systemie mięso przejmowali ode mnie… pośrednicy. Oni przekazywali je

kolejnym sencz’tenom, od których zabierały je jeszcze inne t’iru. Robiliśmy to, by zatrzeć

ślady i nie doprowadzić naszych wrogów do stad. Lokalizacja hodowli w tym ramieniu

została utajniona przed paroma milionami waszych lat, znał ją tylko ten ma’lahn, któremu

71
{"b":"577817","o":1}