Литмир - Электронная Библиотека
A
A

mówią – dodała już spokojniej, opadając na fotel. – Zapatrzony w siebie narcyz, który nigdy

nie przyzna się do błędu i prędzej zgnoi wszystkich w swoim otoczeniu, niż powie

przepraszam. To najczęstsza opinia wśród twoich podwładnych, gdybyś chciał wiedzieć.

Dredd przełknął i tę zniewagę, lecz w głębi duszy zaczął już planować zemstę na pani

kanclerz i jej pomagierach. Przyjdzie czas, że ścierwa zapłacą mu za wszystko…

– Kończmy tę farsę – poprosił Benadetto, korzystając z momentu ciszy. – Mamy jeszcze parę

rzeczy do omówienia.

– Słusznie – poparł go pośpiesznie Kaup.

Modo uniosła głowę, nie patrzyła już na stojącego u jej stóp rektora najważniejszej

akademii przestrzennej i największego bohatera wojennego Federacji.

– W zaistniałej sytuacji masz tylko jedno wyjście. Musisz zrzec się stanowiska i wszystkich

posiadanych tytułów. Nawet nie próbuj… – ostrzegła, widząc, że Dredd zsiniał i nabrał

powietrza, jakby zamierzał wyryczeć im swoją prawdę w twarz. – Przez wzgląd na twoje

dawne zasługi pozwolimy ci usunąć się w cień, ale pamiętaj, nie będzie żadnych aktów łaski

ani cichych powrotów za kilka miesięcy. Nie myśl też nawet o zemście na Stachurskym. Ten

chłopak jest od tej chwili nietykalny, jakby został członkiem Rady. Zrozumiano? – Nie

odpowiedział, patrzył na nią tylko bezbrzeżnie zdumiony. – Gramy o zbyt dużą stawkę, byś

nam to spieprzył – dodała.

– Jaką znowu stawkę? – zapytał, nie kryjąc osłupienia.

– Nie wiesz jeszcze o wielu rzeczach, przyjacielu – zapewnił go z powagą Kaup.

– I już się nie dowiesz – dorzucił z satysfakcją Benadetto.

– Nie możecie odstawić mnie na boczny tor – zaczął Dredd, łypiąc na cała trójkę spode łba.

– Wiem o was wystarczająco…

Modo pochyliła się w jego kierunku.

– Jeszcze jedno słowo, a pożegnasz się nie tylko z akademią, ale i całą rodziną.

– Nie tkniecie moich dzieci – sapnął, wybałuszając oczy, jakby nagle dostał apopleksji.

– My nie, ale nasi ludzie zadbają, by zginęły w okrutny sposób – poinformował go Kaup. –

One i ich najbliżsi. Postaramy się o to, by zamachy wyglądały na wendetę separatystów. Po

odpowiednim nagłośnieniu publikacji ujawniającej twoją rolę w projekcie Kuźnia opinia

publiczna bez najmniejszego problemu uwierzy w szczery gniew ludu.

– A ty dowiesz się o wszystkim z holo, czekając w celi śmierci na wykonanie wyroku –

dorzucił Benadetto.

– Masz pięć sekund. – Modo złożyła dłonie jak do modlitwy.

Dredd próbował zapanować nad wirem myśli. Wiedział, że ci ludzie nie rzucają słów na

wiatr. Kilka lat temu podobny los zgotowali rodzinie jednego z najbardziej znanych

patrycjuszy, który miał tego pecha, że zapragnął zasiąść w fotelu kanclerza, nie czekając na

wybory. To jemu Gerdanielle zawdzięczała swój dzisiejszy stan. A w zasadzie podanej przez

niego truciźnie.

– Dobrze – rzucił z rezygnacją. – Odejdę, ale…

– Nie ma żadnych ale. Jeśli nie będziesz kombinował, zrobimy wszystko, by ilość

przecieków o Kuźni została ograniczona do minimum. Jeden głupi ruch z twojej strony, jedno

twoje słowo, najlżejszy cień podejrzenia, który na ciebie padnie, a w całej Galaktyce nie

zostanie nikt, kto mógłby nosić twoje geny. Wbij to sobie do głowy, Damiandreas, ponieważ ja

naprawdę wydam taki rozkaz.

W półmroku wokół nich pojawił się rząd dużych wyświetlaczy, na których Dredd mógł

zobaczyć wszystkie swoje córki, syna, nawet potomków z pierwszego małżeństwa.

Hologramów było kilkadziesiąt, przedstawiały ludzi w przeróżnych sytuacjach: śpiących,

pracujących, jedzących… Tylko timery widoczne w lewym górnym rogu każdego okienka

pokazywały identyczną godzinę. Każdy z jego krewnych był obserwowany przez nanodrony.

Modo i jej przydupasy przygotowali się do tej rozmowy. W tym momencie Damiandreas

zrozumiał, że nie ma z nimi najmniejszych szans. Wynik starcia został ustalony z góry.

– Dlaczego bierzecie stronę tego śmiecia? – zapytał, gdy usłyszał, że drzwi za jego plecami

otwierają się z głośnym trzaskiem. – Jak was do tego zmusił?

– Nas nie można do niczego zmusić – zaśmiał się Kaup.

Benadetto mu zawtórował.

– Kiedyś to zrozumiesz – odparła enigmatycznie Gerdanielle, uciszając towarzyszy

uniesieniem dłoni.

.

DWANAŚCIE

System Ulietta, Sektor Zebra,

24.10.2354

Nike stał nieruchomo przed oknem apartamentu przydzielonego jego wybawcy. Nogi

rozstawił szeroko, ręce złożył za plecami, patrzył przed siebie jak kapitan okrętu płynącego

prosto w sztorm. Choć na zewnątrz próżno było szukać oznak zdenerwowania, w głębi duszy

trząsł się jak osika.

Fortel zaproponowany przez Święckiego miał wszelkie szanse powodzenia, ale czy ludzie

nie mający żadnych oporów przed fizyczną likwidacją przeciwników będą chcieli rozmawiać

z „martwym” kadetem i staną po jego stronie w konflikcie z człowiekiem należącym do

najwyższych elit Federacji?

Stachursky wątpił w sukces tej misji, jednakże czekał cierpliwie na odpowiedź z Ziemi,

podobnie jak kapitan i wszyscy oficerowie z odległego sztabu metasektora, którzy wzięli

udział w tym przedstawieniu. Blef był prosty. Albo Rada zaakceptuje warunki

przedstawionego jej ultimatum, albo Nike zginie z własnej ręki, nie dzieląc się z nikim

posiadaną wiedzą o Obcych. Teraz, po likwidacji załogi Nomady, był jedynym żywym

świadkiem spotkania na Thecie New Rouen. Tajemniczy agent, któremu zlecono odzyskanie

danych z komputera pokładowego kolapsarowca, zapewnił swoich mocodawców, a oni

Święckiego, że zastosowany tracker usunął z dysków Nomady wszystkie skopiowane pliki,

w związku z czym pani kanclerz i jej poplecznicy zostaliby teoretycznie z pustymi rękami.

Gdyby to nie był tylko wybieg…

Informacje o Obcych trafiły już przecież do sztabu tego metasektora – choć na razie

wiedziało o tym zaledwie kilka osób – zatem w wypadku odmowy to Nike będzie jedynym

przegranym. Rada i tak otrzyma nagrania i wyjaśnienia, które rzekomo miałyby przepaść razem

z nim, on zaś… Cóż, kadet Stachursky zniknie ponownie, tym razem na zawsze, co nie wzruszy

nikogo w tej pieprzonej Galaktyce, skoro już dawno uznano go oficjalnie za zmarłego. Nawet

rodzice mieszkający na Terytoriach Zewnętrznych nie będą o niczym wiedzieli. Dla nich i tak

nie żył już od paru miesięcy. Dostali pojemnik z jego rzeczami, wzruszający list od admiralicji

i być może skromne odszkodowanie na otarcie łez.

Nike zaśmiał się pod nosem. Matka i ojciec są chyba jedynymi osobami, którym będzie go

brakować. Dla Moni był tylko kolejną zabawką, jak inni kadeci przed nim i zapewne po nim…

Z perspektywy czasu zaczynał żałować, że dał się jej uwieść jak pierwszy lepszy szczeniak,

chociaż wiedział, czym to może grozić. Łudził się jednak, że okaże się wyjątkowy, lepszy od

poprzedników, i że dłużej utrzyma się w siodle – to było jedno z jej ulubionych powiedzonek

opisujących ich związek. Jechał po bandzie i bez trzymanki, to prawda, ale chyba udała mu się

ta sztuka. Monicatherine była z nim do samego końca semestru, a potem… Potem zapłacił za

ten młodzieńczy ognisty romans zesłaniem, najpierw na Nomadę, następnie zaś tutaj, czyli

cholera wie gdzie. Do raju utraconego, którego uroków nie widział do dzisiaj…

Drgnął, gdy za jego plecami rozległ się syk rozsuwanych drzwi. Bał się odwrócić. Jeśli to

czarni, ta piękna panorama za oknem będzie ostatnim miłym widokiem przed wyssaniem ze

śluzy wahadłowca na niskiej orbicie. Jeśli to kapitan…

67
{"b":"577817","o":1}