rozumiał, czemu stoi dziś pod pręgierzem Rady.
– Nie stój jak nie powiem co na weselu! – ofuknął go Juliusain Kaup, sekretarz obrony
Federacji. – Mów, co masz na swoją obronę.
Dredd łypnął na niego spode łba. Kiedyś odpłacę ci, kanalio, za te wszystkie poniżenia –
pomyślał.
– Zrobiłem tylko to, co było konieczne – syknął przez zaciśnięte zęby.
– Naprawdę? – nie odpuszczał Kaup.
W padającym z góry mdłym świetle jego pociągła twarz wyglądała demonicznie. Cienie
rzucane przez głębokie bruzdy na policzkach, orli nos i oczy tak głęboko osadzone, że prawie
nie było ich teraz widać, mogły zdeprymować każdego normalnego człowieka, jednakże nie
kogoś takiego jak rektor najważniejszej akademii przestrzennej i wielokrotnie odznaczony
bohater wojny zakończonej przed urodzeniem wszystkich członków Rady.
– Naprawdę! – Tym razem Dredd nie hamował gniewu. – Gdyby informacja o ewakuacji
Ulietty dotarła do mnie ze stosownym wyprzedzeniem, nie musiałbym szukać doraźnych
rozwiązań.
– Doraźnych? – parsknął Giancarlouis Benadetto, główny skarbnik. – Raczej
nieprzemyślanych.
– Ciekawe, co ty byś wymyślił, gdybyś znalazł się na moim miejscu – wypalił, nie
zastanawiając się wiele, Dredd.
– Ja, mój drogi, przede wszystkim za nic bym się nie postawił w takiej sytuacji – odparł
wyraźnie rozbawiony tłuścioch o trzech brodach i nalanej hebanowej twarzy z płaskim nosem
niknącym pomiędzy worami policzków, z którego to powodu nazywano go, oczywiście za
plecami, buldogiem Gerdanielle.
Modo uniosła rękę, ucinając kolejną ripostę rektora.
– Ta pyskówka donikąd nie prowadzi – zagrzmiała. – Przypominam, że zebraliśmy się tutaj,
by zminimalizować szkody, a nie przekrzykiwać się, kto bardziej zawinił, ponieważ tylko
jedna osoba odpowiada za ten burdel i jesteś nią ty, Damiandreas.
– Wszyscy… – zaczął Dredd, ale musiał zamilknąć, gdy kanclerz walnęła dłonią w blat
antycznego stołu, który ich dzielił.
– Nie. Tym razem to wyłącznie twoja wina – kontynuowała, podnosząc jeszcze bardziej
głos. – Miałam cię za kogoś równego nam, ale okazałeś się zwykłym durniem. Miernotą, która
przedkłada zaspokojenie perwersyjnych żądz nad troskę o autorytet władzy.
– Ja…
– Nie przerywaj mi! – Ten okrzyk odbił się wielokrotnym echem od kopułowatego
sklepienia. – Jeszcze raz wpadniesz mi w słowo, a zakończymy tę rozmowę. – Rektor spuścił
znowu głowę, by móc dalej zaciskać zęby w bezsilnej złości. – Tak lepiej – dodała Modo już
spokojniejszym tonem. – Trzy miesiące temu pozwoliliśmy ci działać na własną rękę,
ponieważ zapewniałeś nas, że ukręcisz łeb sprawie i nie dojdzie do skandalu. Mogłeś usunąć
tego, jak mu tam, Stachursky’ego, po tym, jak wyśpiewał wszystko na przesłuchaniach.
Mogłeś, ale tego nie zrobiłeś, miałeś bowiem nadzieję, że skoro przestał istnieć dla świata,
będziesz mógł się nad nim dalej pastwić. Nie zaprzeczaj, wszyscy doskonale znamy twoje
motywy. Dysponujemy nagraniami ze Strefy 511. – Dredd podniósł raptownie głowę, to była
dla niego nowość. – Tak – zakpiła z niego kanclerz – to nasze więzienie i my je w pełni
kontrolujemy. Tam nic nie dzieje się bez naszej wiedzy, nawet jeśli ktoś każe wyłączyć
rejestratory.
– Szpiegowaliście mnie? – nie wytrzymał Dreade-Ravenore.
– Nie. Twoja prywatna wendeta nikogo nie obchodziła, dopóki nie postawiłeś admiralicji
i Rady w niekorzystnym świetle. Monitoring więzienia ma kilka niezależnych poziomów –
wyjaśniła, widząc niedowierzanie na jego twarzy. – Ostatniego, dostępnego wyłącznie Radzie,
nie da się dezaktywować, ale o tym wiedzą tylko wybrańcy.
Rektor znowu spuścił głowę. Po raz kolejny dano mu do zrozumienia, że nie należy do
wąskiego grona zaufanych.
– Gnój wykorzystał i zgwałcił mi najmłodszą córkę – wymamrotał, korzystając z chwili
ciszy.
Benadetto zaśmiał się rechotliwie. Modo zignorowała reakcję kolegi z Rady.
– O treści twojej rozmowy ze Stachurskym dowiedzieliśmy się dzisiaj, kiedy wydział
wewnętrzny przygotował dla nas pełen raport w tej sprawie – podjęła beznamiętnym tonem. –
Ale zostawmy ten wątek w spokoju. Powiedziałam ci o tym, co wiemy, żebyś nie próbował po
raz kolejny brnąć w kłamstwa.
Pokiwał głową na znak, że zrozumiał aluzję.
– Świetnie. Zatem przejdźmy do konkretów… – Modo sprawdziła coś na konsoli swojego
stanowiska. – Twoja niekompetencja doprowadziła do kompromitacji admiralicji. Cały sztab
drugiego metasektora wie już, że próbowałeś pozbyć się załogi Nomady. Kwarantanna? –
prychnęła. – Kto ci podpowiedział takie durne rozwiązanie?
– Nikt – warknął. – Wczoraj dostałem od znajomych cynk, że ktoś oferuje wysoko
postawionym oficerom pamiątki z okresu wojny domowej. Wśród nich miał być także dziennik
dyskredytujący jedną z najbardziej prominentnych osób w Federacji. Nietrudno było się
domyślić, o jaki tekst może chodzić. Równie łatwo dało się ustalić, kto próbuje handlować
tym dokumentem. Kazałem więc aresztować Morriseya i resztę załogi, żeby zablokować
transakcję. Sprawy się jednak skomplikowały, gdy godzinę później dotarła do mnie informacja
o ewakuacji ośrodka na Delcie Ulietty. Musiałem działać szybko i zdecydowanie.
Kwarantanna była jedynym sposobem na natychmiastowe odcięcie dostępu do komputerów tej
jednostki.
– Naprawdę? – zakpił Kaup.
– Naprawdę – warknął Dredd. – Nie miałem czasu na knucie, jak… – Ugryzł się w język,
by nie zaogniać sytuacji.
– Dokończ, proszę – zachęcił go rozbawiony do granic Benadetto.
Rektor milczał, nie odrywając wzroku od podłogi.
– Dajcie mi dwadzieścia cztery godziny, a ukręcę łeb sprawie – odezwał się dopiero po
chwili napiętej ciszy.
– Nie – odparła stanowczo Modo.
– Nie? – Spojrzał na nią zdziwiony.
– Niczego nie naprawisz – stwierdziła, pochylając się w jego kierunku. – Sprawy zaszły za
daleko.
– Usunę Stachursky’ego i resztę ewentualnych świadków, tak jak kazałem załatwić
Morriseya i jego załogę – rzucił butnie, patrząc jej prosto w oczy.
– Czyżby? Chcesz powiedzieć, że każesz zlikwidować połowę oficerów sztabu drugiej floty
i całe dowództwo trzeciej, łącznie z wielkim admirałem Farlandem? Żeby kryć własną dupę,
pozbawisz nas najlepszych oficerów, i to teraz, kiedy toczymy wojnę?
– O czym ty mówisz? – zdziwił się.
– O burdelu, jakiego narobiłeś – wtrącił jadowitym tonem Kaup.
Modo zgromiła go wzrokiem, więc zamilkł, ale wyprostował się dumnie i uśmiechnął
z wyższością.
– Zapewne nie wiesz tego jeszcze – odpowiedziała, kierując te słowa do Dredda – ale
dziennik majora jakiegoś tam wypłynął kilka godzin temu. I to zarówno na Rubieżach, jak i na
Terytoriach Wewnętrznych.
Rektor zbladł.
– To niemożliwe – wymamrotał. – Załoga nie wiedziała nic o backupie Morriseya, a on sam
był tak pewien swego, że nie zabezpieczył się na ewentualność wpadki. Najlepsi śledczy
wydziału w sztabie drugiego metasektora ręczyli za to głowami. Dostęp do okrętu
zablokowałem, i to skutecznie. Na pokład Nomady nie wszedł nikt prócz ekipy lekarzy z sekcji
epidemiologicznej. Jestem tego pewien.
– Naprawdę? – Tym razem smagnięcie batem kpiny zafundował mu Benadetto.
– Naprawdę – odwarknął. – Te dupki z wydziału, które narobiły nam smrodu, zostały na
zewnątrz aż do przyjazdu żandarmerii.
– Chcesz powiedzieć, że to wszystko wina sierżanta… – spojrzała na konsolę – …Poetzego
i jego ludzi?
– Gdyby nie poleźli na tę kontrolę… – zaczął, ale nie pozwoliła mu skończyć.
– Dość! – wrzasnęła, aż wszyscy się skulili. – Ty naprawdę jesteś tak głupi, jak o tobie