Литмир - Электронная Библиотека
A
A

jakie?

– Większość z nas jest poborowymi, którzy jeszcze nigdy nie brali udziału w walce – podjął

chłopak z drugiego rzędu, stał cztery miejsca ode mnie. – Zostaliśmy wcieleni do armii siłą.

Na mocy niedawnego dekretu Wojskowej Rady Ocalenia Federacji. Sprzeciwialiśmy się tej

wojnie od początku…

Pułkownik znów podniósł rękę. Zapadła cisza, kątem oka widziałem, że mówiący zakrywa

twarz ręką, jakby ta wątła przeszkoda mogła zatrzymać ładunek energii zdolny wypalić dziurę

wielkości pięści w pięciocentymetrowej płycie z plastali. Strzał jednak nie padł. Za to do ręki

pułkownika trafiła teczka.

– Sierżant sztabowy Rosso, jeśli dobrze widzę… – Wskazany kręcił nerwowo głową, ale

unionista nie reagował na jego zaprzeczenia, tylko wetknął nos w teczkę i mówił dalej: –

Jamesteban Rosso. Mamy twoje akta, synku. Pomimo niecnych usiłowań kapitana

transportowca, który was przewoził, odzyskaliśmy wiele danych z komputerów. Między

innymi te dotyczące składu osobowego Szóstki. Wprawdzie mocno niekompletne, ale jednak.

Spójrzmy… Rosso. W służbie od szesnastego. Odznaczony za rajd na Karnak… Potem

Gideon, bez specjalnych zasług, i wreszcie Tanganika. Przedstawiony do promocji. Jak

napisano w komentarzu: „Doskonały, zdyscyplinowany żołnierz, podczas pacyfikacji osiedli

górniczych ani razu nie odmówił wykonania rozkazu…”. Tak… Chyba już wiem, dlaczego

wymyśliłeś tę bajeczkę, synku. Pacyfikacja osiedli górniczych na Umbutu. Jedna

z najczarniejszych kart w historii tej wojny.

– Sir, cokolwiek się tam stało, to nie byłem ja. To nie mój mundur! Nazywam się Tristich,

pochodzę z…

– Zamknij się, tchórzliwa gnido! – ryknął pułkownik Greenlee, odkładając dokumenty. –

Naprawdę myślisz, że uwierzę w tak naciąganą bajkę? Zasłużyłeś po stokroć na śmierć za to,

co zrobiliście na księżycach Tanganiki. I po stokroć za to zapłacisz, gwarantuję.

– Ale ja…

– Jeszcze jedno słowo, a sprawię, że natychmiast spłacisz dług wobec Unii!

Zdesperowany Tristich patrzył na nas błagalnym wzrokiem, ale choć wszyscy jechaliśmy na

jednym wózku, nikt nie przyszedł mu w sukurs. Smród śmierci zbyt mocno raził nasze nosy,

żebyśmy mieli ochotę stawać na linii kolejnego strzału. Nie wiem, jak inni sobie to tłumaczyli,

ale ja wierzyłem głęboko, że zdołamy wszystko wyjaśnić, chociaż nie teraz i nie tutaj. Nie

w takich warunkach. Przecież to była pomyłka, żaden z nas…

– Skoro już wyjaśniliśmy sobie tę kwestię – podjął w tym momencie Greenlee – możemy

przejść do kolejnego punktu programu. Jesteście najbardziej znienawidzonymi wrogami Unii,

dlatego trafiliście w moje ręce. Do Kuźni, w której wykuwa się los tej wojny. Rozejrzyjcie się

uważnie… – Przerwał, dając nam rękami zachętę do popatrzenia wokół.

Znajdowaliśmy się na ogromnej równinie, za nami, na płycie lądowiska, w odległości

niespełna stu metrów, stał osmalony transporter planetarny z oznaczeniami separatystów. Na

lewo od niego dostrzegłem kilkanaście prostych, parterowych baraków z plasteku. Za nimi

widać było kopulasty szczyt masywnego bunkra i smukłą wieżę zakończoną czymś w rodzaju

kapelusza, jedną z czterech podobnych, które otaczały cały kompleks. Dwie następne mieliśmy

po bokach, ostatnia stała tuż za trybuną. Nie zauważyłem żadnych ogrodzeń, płotu, zwojów

drutu kolczastego, czegokolwiek, co odgradzałoby teren pomiędzy zabudowaniami od

bezkresnej równiny.

– Zastanawiacie się pewnie, dlaczego wokół obozu, w którym przyjdzie wam dokonać

żywota, nie ma niczego, co uniemożliwiłoby wam ucieczkę – powiedział pułkownik

dosłownie kilka sekund po tym, jak w mojej głowie pojawiło się takie właśnie pytanie.

Sądząc po minach chłopaków stojących obok, wielu rozważało ten sam problem. – Pozwólcie,

że wam to wyjaśnię – podjął unionista. – Zróbmy to w najbardziej czytelny sposób. Panie

Rosso… – Wywołany po nazwisku poborowy nie zareagował, ja sam z trudem przypominałem

sobie, jak nazywał się właściciel munduru, który nosiłem. – Sierżancie Rosso, do was mówię

– powtórzył nieco głośniej pułkownik, wskazując palcem na Tristicha.

– Ale ja nie…

– Milcz, kanalio! Obiecałem ci, że jeśli jeszcze raz usłyszę tę wymówkę, zaczniesz spłacać

dług wobec Unii! Ten sam, który zaciągnąłeś, każąc strzelać swoim ludziom do bezbronnego

tłumu. Do ludzi, którzy chcieli się poddać, wiedząc, że walka bez broni przeciw zakutym

w stal bezwzględnym oprawcom nie ma najmniejszego sensu.

Załamany Tristich rozglądał się wokół, szukając wsparcia. Nie mógł go znaleźć, wszyscy

wbijali wzrok w ziemię, byle nie stać się kolejnym celem sadystycznego pułkownika.

– Ha… – prychnął unionista. – Bohaterowie Federacji. Elita elit. – Ręka pułkownika znów

powędrowała do góry znanym mi ruchem. Ale nie usłyszeliśmy kaszlnięcia. W ciszy, jaka

zapadła nad placem, słyszałem tylko walenie własnego serca. – Sierżancie Rosso, w prawo

zwrot i biegiem marsz!

Tristich obejrzał się lękliwie za siebie, potem rzucił okiem na trybunę. Pułkownik skinął

dłonią i jeden z żołnierzy przyłożył pulsator do ramienia. To wystarczyło, by wystraszony

poborowy ruszył przed siebie, przepychając się pomiędzy szeregami. Gdy wypadł na otwartą

przestrzeń, przyśpieszył kroku, zaczął też kluczyć. Był szczupły i wysportowany. Trafienie go

mogło sprawić spory kłopot nawet doświadczonemu strzelcowi. Zwłaszcza że odległość rosła

z każdym krokiem.

Spoglądałem jeszcze przez chwilę na uciekającego Tristicha, potem przeniosłem wzrok na

trybunę. Otaczający pułkownika żołnierze opuścili broń. Stali spokojnie, na ich twarzach nie

było widać żadnego napięcia. Rzuciłem okiem na otaczające nas wieże. Czyżby mieli na nich

zrobotyzowane stanowiska ogniowe? To mogłoby tłumaczyć ich spokój.

Tymczasem Tristich zdążył już pokonać całkiem sporą odległość. Minął właśnie żółtą

chorągiewkę, jedną z kilku podobnych, które dostrzegłem dopiero w tej chwili. Były zbyt małe

i niskie – gdyby nie fakt, że uciekinier skierował się prosto na jedną z nich, pewno w ogóle nie

zwróciłbym na nie uwagi. Dwa kroki dalej Tristich padł. Myśleliśmy, że się potknął, ale

sekundę później do naszych uszu dobiegł jego skowyt. Wił się na ziemi, próbował wstać,

w końcu usiadł ciężko i tak już został, złożony wpół jak szmaciana lalka.

Pułkownik skinął na dwóch żołnierzy, którzy natychmiast opuścili rusztowanie i wsiedli do

stojącego za nim grawiolotu.

– Zastanawiacie się, co zabiło dzielnego sierżanta Jamestebana Rosso, człowieka, który

nigdy nie zawahał się przed strzeleniem w tył głowy staruszce trzymającej na rękach zwłoki

zabitego syna czy wrzuceniem granatu fosforowego do klasy pełnej dzieci? – odezwał się

stojący nad naszymi głowami Greenlee. – Powiem wam. Powinniście o tym wiedzieć, skoro

każdego z was może czekać ten sam los. Z tego obozu nie ma ucieczki. Nie potrzebujemy

ogrodzeń ani strażników, żeby utrzymać was na jego terenie. Zanim rozpoczęliśmy operację

wybudzenia, nasi lekarze dokonali kilku niewielkich wszczepów w wasze ciała. Wystarczy

jeden krok poza wyznaczoną flagami granicę obozu i cztery mikroładunki zamienią

najważniejsze tętnice waszych organizmów w nie dające się naprawić sito. Wykrwawicie się

w kilkanaście sekund. – Okrągły grawiolot powrócił pod trybunę. Ciało Tristicha zwisało

z jego burty. Zanim żołnierze zrzucili je w piach, mogliśmy obejrzeć wielkie plamy krwi

zdobiące kombinezon na wewnętrznych stronach ud i ramion. – Od tej pory nie macie żadnych

praw – kontynuował pułkownik wypranym z emocji tonem. – Unia Rubieży uznała was

55
{"b":"577817","o":1}