Литмир - Электронная Библиотека
A
A

z tutejszej intendentury nie odda mi worka z rzeczami.

– Baaaczność! – ryknął ktoś, sądząc po nosowym głosie raczej nie „nasz” sierżant.

Posłusznie strzeliliśmy obcasami. Z prawej usłyszałem głośny gwizd, moment później do

moich uszu dobiegło skrzypnięcie desek i czyjeś ciężkie kroki. Niedaleko, ale jakby ponad

moją głową. Jak na złość nie mogłem przetrzeć oczu. Wolałem nie podpadać od razu.

Baczność to baczność. Zresztą porażenie zaczynało już mijać. Dostrzegałem zarysy trybuny

stojącej tuż przed pierwszym szeregiem, a na niej kilka jeszcze mało wyraźnych postaci.

– Czołem, żołnierze! – zawołał ktoś nowy głębokim, basowym głosem.

– Czołem! – odwrzasnąłem nieco chrapliwie, razem z, jak na moje ucho, grubo ponad setką

gardeł.

Formacja była o wiele większa od składu, z którym wyruszyliśmy z Nowego Brisbane. Nie

powinno mnie to dziwić. W końcu loty nadprzestrzenne kosztują, a uzupełnienia dla szóstej

PeDe nie mogły pochodzić tylko z naszej zapyziałej planetki.

Pieczenie ustępowało powoli, teraz największym problemem było świecące prosto w oczy

słońce. No i łzy wciąż ściekające po policzkach.

– Nazywam się pułkownik Greenlee – powiedział oficer stojący na zbitej z desek trybunie.

Gdy przechylałem się nieco na lewo, tarcza słońca kryła się za jego pokaźną sylwetką, dzięki

czemu mogłem lepiej przyjrzeć się okolicy. – Poprowadzę was w imieniu Federacji do

ostatecznego zwycięstwa!

– Do ostatecznego zwycięstwa! – Ryknęliśmy niemal automatycznie, marząc o jak

najszybszym zejściu z tego skwaru.

– Niech żyje szósta przestrzenno-desantowa! Królowa wszystkich wojsk i pogromczyni

separatystów!

– Niech żyje!

– Śmierć zdrajcom Federacji!

– Śmierć! – Zauważyłem, że przy tym haśle nie było już tak mocnego odzewu. Nic

dziwnego, co najmniej kilkudziesięciu z nas miało Federację w większej pogardzie niż

zbuntowanych kolonistów.

– Oby ślad po nich nie pozostał! – kontynuował pułkownik Greenlee.

Nie wiedziałem, jak odpowiedzieć na ten okrzyk, wielu stojących obok mnie też nie miało

pojęcia, więc wyszło to marnie – sporo ludzi wydarło się w różny sposób.

Najwidoczniej pułkownikowi nie bardzo się to spodobało. Zamilkł i trepim zwyczajem

spoglądał teraz na nas z góry. Zmrużyłem raz jeszcze oczy, wyciskając powiekami łzy,

przechyliłem się, by widzieć lepiej, i…

– Kurwir… – Słowa zamarły mi w gardle.

Dziesięć metrów ode mnie na ażurowym rusztowaniu stał skośnooki mężczyzna

w oliwkowym mundurze, który z pewnością nie należał do sił przestrzenno-desantowych

Federacji. Co więcej, obok niego stał cały szpaler żołnierzy z wycelowaną w nas bronią.

Część z moich towarzyszy także zaczęła się już orientować w sytuacji. Zewsząd dobiegały

cichsze bądź głośniejsze krzyki. Harmider narastał i dopiero salwa z pulsatora zaprowadziła

gruntowny ład i porządek.

– Witajcie w Kuźni, panowie żołnierze! – odezwał się znów pułkownik, tym razem

dobitniej cedząc słowa. – Obawiam się, że wasz udział w tej wojnie dobiegł już końca.

Bohaterskie oddziały Unii Rubieży – to sformułowanie usłyszałem po raz pierwszy, ale nie

dziwiło mnie, że rządowa propaganda przemilcza takie fakty, w końcu słowa „buntownicy”

albo „zdrajcy” brzmią w przekazach o wiele lepiej niż tak poważne określenia – zdołały

wyśledzić i przejąć transportowiec, którym odsyłano was po urlopach do koszar. Stu

sześćdziesięciu pięciu przedstawicieli jednej z najelitarniejszych jednostek Federacji

schwytanych na raz… Nasze dowództwo uznało, że nie możemy zmarnować takiej okazji, żeby

odpłacić Federacji, a zwłaszcza jej sztandarowej dywizji za szereg masakr, których się

dopuściła…

– O czym ten facet gada? – zapytał mnie szeptem Lewaryst; stał tuż za mną, jak na zbiórce

podczas odlotu.

– Pojęcia nie mam – odszepnąłem, starając się jak najmniej poruszać ustami. – Chyba

bierze nas za żołnierzy z Szóstej… – Nagle mnie olśniło. – To przez te pieprzone mundury!

– Gideon Gamma, Tanganika Alfa, Romulus Gamma… – ciągnął tymczasem pułkownik.

Przez tę krótką wymianę zdań straciłem wątek, ale najwyraźniej chodziło mu o miejsca,

w których Szósta dopuściła się zbrodni wojennych.

– To kłamstwo! Nigdy nie byliśmy na Romulusie! – krzyknął któryś z chłopaków stojących

daleko po lewej.

Pułkownik zamilkł. Widziałem, że twarz mu stężała. Odwrócił się powoli w stronę

żołnierza, który przerwał mu tę mozolną wyliczankę.

– Twierdzisz, federacyjny śmieciu, że jestem kłamcą? – zapytał jadowitym tonem.

– Twierdzę, że Szósta nigdy nie operowała na żadnej z planet Romulusa – odparł ten sam

głos. – Wiem, co mówię. Służę w tej jednostce od szesnastego.

Oficer Unii nie odpowiedział, machnął za to prawą ręką. Ciche kaszlnięcie gdzieś w górze

zbiegło się z głuchym łomotem dochodzącym mniej więcej z miejsca, z którego dobiegały

przed chwilą zapalczywe słowa. Sekundę później rozległy się krzyki. Przezwyciężyłem lęk

i spojrzałem w tamtą stronę. Facet padł tam, gdzie stał. Widziałem tylko podeszwy jego butów

i pofałdowaną powierzchnię kombinezonu. No i krew. Była wszędzie. Na twarzach

chłopaków, którzy stali za zastrzelonym, na piasku wokół nich. Musiał dostać skomasowanym

ładunkiem. Na dźwięk kolejnej serii z pulsatora przypadłem do ziemi. Tym razem palba była

dłuższa, głośniejsza. Strzelało kilka osób.

– Kto opuści miejsce w szeregu, zostanie natychmiast zastrzelony! – oznajmił pułkownik

Greenlee. – Kto zarzuci mi kłamstwo, bezzwłocznie pójdzie w ślady tego martwego śmiecia.

Zrozumiano?!

– Tak jest! – odkrzyknąłem razem z pozostałymi, wstając ostrożnie z ziemi.

– Romulus Gamma, osiem dni temu – podjął unionista w miejscu, w którym mu przerwano.

– Dokładnie w południe czasu centralnego nad czterema największymi miastami kolonii

pojawiły się kapsulery z charakterystyczną płonącą szóstką na dziobach. Desant dotarł na

powierzchnię planety trzydzieści sześć sekund po upadku pocisków kinetycznych, które

zamieniły w perzynę wszystkie aglomeracje… Duma Federacji raz jeszcze odniosła

zwycięstwo nad starcami, kobietami i dziećmi. Bilans strat: siedemset trzydzieści siedem

tysięcy zabitych. Niemal sześć razy tyle rannych. Na Gammie nie było celów militarnych. Ani

orbitalnych, ani powierzchniowych. System ten przystąpił do Unii zaledwie tydzień wcześniej

na mocy podpisanego traktatu zjednoczeniowego. Nie zdążył nawet ogłosić mobilizacji.

Mogliście nie wiedzieć o tym sukcesie waszej jednostki, skoro przebywaliście na zasłużonym

urlopie po spacyfikowaniu księżyców Tanganiki. Wasza federacyjna sieć propagandowa

z pewnością nie podaje takich informacji.

W naszych szeregach zapanowało poruszenie, faktycznie obiło mi się o uszy, że odbiliśmy,

tfu, Federacja odbiła ostatnio parę systemów. Greenlee miał rację, takich szczegółów

w wieczornych agitkach nie podawano. Unionista zamilkł, a my zaczęliśmy nerwowo szeptać

między sobą, komentując te fakty.

– Czy ktoś chce coś dodać? – zagrzmiał znów pułkownik ze swojego podwyższenia.

Nikt się nie odezwał. Pomyślałem, że może ja spróbuję wyjaśnić, na czym polega pomyłka,

ale przypomniałem sobie kaszlnięcie sprzed chwili i przed oczyma stanęła mi zapłakana

mama. Malutki trybik, malutki i nieważny trybik, powtórzyłem sobie w myślach. Niech ktoś

inny się narazi…

– Tak! – Kilka sekund później ktoś jednak zdecydował się na reakcję.

Rzuciłem okiem w stronę mówiącego. Na pewno nie był to nikt z naszych.

– Słucham.

– Obawiam się, że zaszło spore nieporozumienie… sir!

– Nieporozumienie, powiadasz? – Zdziwienie unionisty było naprawdę szczere. – Niby

54
{"b":"577817","o":1}