zakończy się każda próba ingerencji w tę sprawę, tego był już więcej niż pewien. Wcześniej
się postarał, by system wydziału wybrał Nomadę do rutynowej kontroli, jakich
przeprowadzano tu wiele, dzięki czemu tajemniczy oprawcy mogliby uznać, iż to zwykły zbieg
okoliczności, zwłaszcza że ten akurat kolapsarowiec sprawdzano ostatni raz naprawdę dawno
temu.
Od tej strony Poetze był więc dobrze kryty. Ten sam system wyznaczył też jego na
inspektora, a dowodu na manipulację generatorem losowym nikt nie znajdzie. O to także
zadbał. Na razie nie powinien mieć więc powodów do zmartwień, przynajmniej dopóki nie
ściągnie na siebie uwagi kolejnymi próbami złamania blokady. Chyba że…
– Judawid – zwrócił się do drugiego z towarzyszących mu podoficerów. – Połącz się
z pionem medycznym stacji i zapytaj, czy już wiedzą o kwarantannie nałożonej na Nomadę
i jego załogę.
Wurstbeutel był czujny, zatem połączenie zostało nawiązane natychmiast. Zgodnie
z oczekiwaniami Poetzego oficer dyżurny z pionu medycznego o niczym nie wiedział, ale
wystarczyło nakierować go na odpowiednie wpisy, by zbladł i zaczął wydawać rozkazy
z prędkością działka pulsacyjnego. O to właśnie chodziło. Teraz tylko meldunek do
przełożonych i nikt nie będzie miał powodu podejrzewać, że Poetze próbuje robić coś na
własną rękę. Wręcz przeciwnie, zawsze praworządny oficer wydziału bezpieczeństwa
zauważył w trakcie wykonywania obowiązków służbowych poważne niedopatrzenie
i zareagował zgodnie z regulaminem.
Teraz trzeba spokojnie zaczekać na pojawienie się przedstawicieli odpowiednich służb.
Oby tylko medycy nie zwlekali i dotarli tutaj przed wysłannikami ludzi, którzy byli powodem
całego zamieszania.
* * *
Dwadzieścia sześć minut. Tyle potrzebował pion medyczny, by zebrać ekipę i zapakować ją
do kolejki ramienia K. Kwadrans później ażurowy wagonik zatrzymał się przy pierścieniu
dokującym Nomady. Lekarzy było czterech, wszyscy nosili żółte skafandry próżniowe, by
można ich było odróżnić od przedstawicieli innych służb ratunkowych, które powinny się
zjawić na stacji końcowej kolejki już niedługo. Niestety śpieszący do pierścienia K38
żandarmi napotkają mały problem. Poetze miał bowiem wystarczającą ilość czasu, by się
przygotować.
Judawid najpierw pomógł lekarzom wynieść sprzęt, a potem zaprogramował kolejkę tak, by
w drodze powrotnej zatrzymywała się przy innych śluzach w tej sekcji ramienia. Zanim więc
przyzywany wagonik dotrze na przeciwległy koniec pirsu, minie kilka dodatkowych minut.
Różnica może niezauważalna dla czekających tam żandarmów, ale gigantyczna z punktu
widzenia planu porucznika.
Niecałą minutę po odjeździe kolejki lekarze włączyli w pierścieniu cumowniczym sztuczną
grawitację i otworzyli właz Nomady. Albowiem kod, którym zamknięto dostęp do
kolapsarowca, miał jeden mankament: nakładające go służby mogły go bez trudu anulować. Na
to liczył porucznik, który udając zatroskanego funkcjonariusza WB, asystował na każdym kroku
szefowi przysłanego zespołu.
Dopiero gdy w śluzie dziobowej okrętu zapłonęły światła, wysoki, ponaddwumetrowy
lekarz odwrócił się do niego, wyciągając wielką dłoń.
– To strefa kwarantanny – oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Nikt poza nami nie
może tam wejść, dopóki nie zlokalizujemy wszystkich źródeł skażenia.
– Oczywiście. – Poetze cofnął się o krok, jakby nagle poczuł strach. – W takim razie
zabezpieczymy śluzę, żeby nie doszło do przypadkowego naruszenia kordonu.
– Nie trzeba, poruczniku. Mój analityk zostanie na zewnątrz. – Lekarz wskazał jednego
z towarzyszących mu ludzi.
– Skoro tak… – Poetze odwrócił się do czekających w łączniku podoficerów. – Svenrique,
wezwij kolejkę.
– Tak jest!
– Popilnujemy śluzy z waszym człowiekiem do chwili powrotu wagonika. Pewnie pojechał
po żandarmów – dodał konfidencjonalnym tonem.
– Róbcie, co chcecie, bylebyście nie przeszkadzali. Pod żadnym pozorem nie próbujcie
wejść na pokład tego kolapsarowca.
– No co pan, doktorze? – Porucznik wyciągnął przed siebie obie ręce. – W zarazę
mielibyśmy leźć?
Lekarz zignorował go kompletnie. Skinąwszy głową na niewiele tylko niższych od siebie
towarzyszy, włączył sterowanie przenośnego analizatora i ruszył za nim w kierunku
wewnętrznego włazu. Poetze wycofał się grzecznie do pierścienia, by Nomada mógł zostać
ponownie zamknięty. Gdy trzej medycy weszli na pokład kolapsarowca, pozostawiony na
zewnątrz analityk posłał w próżnię jego zdaniem skażone powietrze ze śluzy i ponownie ją
otworzył, by rozłożyć sprzęt.
Najbliższy terminal komputerowy Nomady mieścił się bowiem przy panelu wewnętrznej
grodzi. To do niego za moment zostaną podpięte komputery i rejestratory.
– Judawid, rusz się, pomóż panu doktorowi! – wydarł się Poetze, gdy sprzęt został
rozłożony, a człowiek w żółtym kombinezonie sięgnął po wtyczkę. – Ty, Svenrique, też nie stój
jak słup!
– Nie trzeba – warknął analityk, gdy Wurstbeutel wyrwał mu przewody z ręki.
– Żadna fatyga, panie doktorze – uspokoił go porucznik. – Chłopcy mają służyć i pomagać!
Analityk obrócił się przez ramię i spojrzał na niego z pogardą, na co Poetze rozłożył ręce
niby w bezradnym geście, jakby chciał powiedzieć: „cóż, staramy się choć raz być pomocni”.
Wydział bezpieczeństwa kojarzył się ludziom z wieloma rzeczami, ale na pewno nie
z pomaganiem. Mężczyzna ten wolałby więc, żeby czarni nie plątali mu się pod nogami, ale
powstrzymywał się jak mógł od wygonienia ich na zewnątrz śluzy, bo nigdy nie wiadomo, co
taki czarnuch napisze potem w raporcie, a podpaść wubekom to jak zagrać w rosyjską ruletkę
miotaczem laserowym.
Mała inscenizacja porucznika spełniła swoje zadanie. Odwrócił na moment uwagę lekarza,
dzięki czemu jego ludzie, którym nikt nie patrzył przez kilka sekund na ręce, zdołali wpiąć do
gniazda terminala wtyczkę własnego holopada, by wgrać wirusa, zanim w końcu umieścili tam
przewody prowadzące do sprzętu medycznego. Szkolono ich do takich akcji, więc załatwili to
migiem, podczas gdy lekarz gapił się na ich przełożonego.
– A teraz jazda stamtąd! – ponaglił ich Poetze. – Będziecie trzymać wartę po tej stronie
włazu, dopóki nie pojawi się żandarmeria!
Wiedział doskonale, że lekarz zamknie śluzę, ledwie nieproszeni goście wyjdą na zewnątrz,
i tak też się stało – plastalowa gródź zsunęła się bezgłośnie, pozostawiając trójkę czarnych
w pustym pierścieniu.
Poetze rozstawił Wurstbeutela i Thulina po obu stronach wejścia, sam natomiast stanął przy
panelu przyzywania kolejki. Teraz musieli tylko czekać, a czasu mieli sporo dzięki
wcześniejszej dywersji Judawida.
Stworzony przez porucznika wirus, a raczej tracker, miał przeczesać bazy danych okrętu
i wybrać pliki stworzone w okresie interesującym pułkownika. Drugim jego celem było
znalezienie wszystkiego, co zostało ukryte, wysłane bądź zaszyfrowane przez członków załogi,
a w szczególności jej kapitana. Całość materiałów zostanie następnie przesłana
skondensowaną kierunkową transmisją na jeden ze stojących na pobliskim kotwicowisku
okrętów, dzięki czemu nikt nie powinien niczego zauważyć. Stamtąd wiadomość dotrze już
normalną drogą przez centrum łączności do terminala znajdującego się w głównej mesie, skąd
zostanie automatycznie rozesłana na setki innych komputerów, jak najzwyklejszy spam.
Poetze był świadom, że nie musi aż tak bardzo dbać o maskowanie, ponieważ jego