Литмир - Электронная Библиотека
A
A

eskadra nie zdoła kupić dodatkowego czasu i wystrzeli puste habitaty, kolejne pięć

kontenerów rudy nie trafi na orbitę. Tego admiralicja już nie daruje…

Powiedział o swych przemyśleniach Fitzowi, po czym zastanawiali się przez dłuższą

chwilę, jak rozwiązać tę sytuację.

– Kapitanie?

Nie od razu zareagował na cichy głos Stachursky’ego. Odwrócił głowę dopiero wtedy, gdy

chłopak chrząknął znacząco.

– Słucham.

– Ta ewakuacja to naprawdę nie ściema?

– Dlaczego miałbym cię okłamywać? – burknął rozeźlony Święcki.

Więzień nie odpowiedział, przyglądał się przez wizjery przemykającemu w dole oceanowi

zieleni i widocznej w oddali kolonii, z której w niebo wznosił się właśnie kolejny

transportowiec.

– Oni różne podchody robili – bąknął Nike.

Henryan pokręcił głową z rezygnacją i wpatrzony przed siebie rzucił:

– Wszystko, co ci powiedziałem, to najczystsza prawda.

Zbliżali się do pasa wody, który dzielił ich od kolonii i stojącej po jej przeciwnej stronie

wieży zarządu. Fitz zaczął zwalniać i schodzić z pułapu, żeby oszczędzić im kolejnych

męczarni przy ostrym hamowaniu.

– Ten dowód, o który pan pytał… – odezwał się znowu Nike.

Święcki odwrócił się do niego gwałtownie.

– Tak?

– Chyba wiem, jak go znaleźć.

– Przed chwilą twierdziłeś, że nie istnieje.

– Przed chwilą uważałem, że to oni pana nasłali.

Olivernest spojrzał znacząco na kapitana. Dyskretnie, żeby siedzący za nim pasażer nie

widział jego wymownej miny. On też, po kilku tylko zdaniach, uznał, że chłopak jest niespełna

rozumu.

– Mów, co masz powiedzieć, byle szybko, bo zaraz po wylądowaniu czeka mnie rozmowa

z przełożonym, lepiej więc, żebym miał coś na usprawiedliwienie swego długiego zniknięcia.

– Powiem panu, gdzie ewentualnie może się znajdować przeoczona przez Dredda kopia

dziennika majora Visolaja, a może nawet część materiałów dotyczących spotkania na New

Rouen. Ale najpierw dam panu coś lepszego. – Stachursky zaczerpnął tchu. – Jeśli dobrze

zrozumiałem, waszym największym problemem jest niemożność wysłania na orbitę konkretnej

ilości rudy helonu?

– Owszem, ale co to ma wspólnego z twoją sytuacją?

– W sumie nic – Stachursky wzruszył ramionami – z tym, że wiem, gdzie można znaleźć

kilka milionów ton tego surowca. I to nie rudy, ale czystego metalu.

.

SZEŚĆ

System Anzio, Sektor Zebra,

24.10.2354

Rutta siedział przez dłuższą chwilę, gapiąc się w miejsce, gdzie jeszcze przed momentem

widział lekko rozmazany hologram Henryana Święckiego. Nadal nie mógł uwierzyć w to, co

usłyszał. To było tak proste, że aż genialne. Ale czy prawdziwe?

Wcisnął klawisz komunikatora, by wywołać centrum dowodzenia.

– Mówi pułkownik Rutta – rzucił w kierunku projektora, gdy pojawiła się na nim twarz

oficera dyżurnego. – Kapitanie Seidici, potrzebuję na wczoraj rejestry Korpusu

Utylizacyjnego, ze szczególnym uwzględnieniem danych dotyczących usuwania skutków wojny

domowej.

– Za jaki okres?

– Ostatnie dwa lata. Nie, czekajcie, wystarczy ostatnie dwanaście miesięcy.

Seidici sprawdził coś w swoim komputerze, po czym znów podniósł wzrok.

– Nie mamy takich plików na naszych serwerach.

– Nie dziwię się, te operacje prowadzono w sektorach zewnętrznych. Musicie o nie

poprosić sztab drugiej floty.

– Rozumiem, pułkowniku. Zaraz wystąpię o udostępnienie tych dokumentów.

Kapitan sięgnął do wyłącznika.

– Chwileczkę. Zanim się tym zajmiecie, połączcie mnie pilnie z dowództwem wydziału

bezpieczeństwa drugiej floty. Chcę mówić z porucznikiem Gunternestem Poetzem. Niech go

zbudzą, jeśli zajdzie taka potrzeba, albo ściągną z baby. Ma być po drugiej stronie łącza

najdalej za kwadrans.

– Tak jest.

W kajucie Rutty znów zapanował przyjemny półmrok, ale nie potrwał długo. Pułkownik

znów włączył komunikator. Tym razem wybrał tylko fonię.

– Farland, słucham. – Wielki admirał był mocno poirytowany.

Monity zaniepokojonych prezesów korporacji, via admiralicja, mogły wyprowadzić

z równowagi każdego.

– Theo, to ja – rzucił Rutta. – Mógłbyś wpaść do mnie na momencik? Musimy pogadać.

– Coś się stało?

– Być może.

– Nie igraj ze mną, Franciscollin, jestem tak podminowany, że gdybym miał pod ręką broń,

tobym wystrzelał pół sztabu – wypalił Farland.

– Święcki próbował podobnej opcji i marnie na tym wyszedł – zażartował pułkownik, by

rozładować napięcie.

– Nie przypominaj mi o tym draniu – warknął wielki admirał.

– Właśnie o nim chciałem z tobą porozmawiać. Bez świadków.

– Znowu coś nawywijał? Dlatego nie mogłeś go namierzyć?

– Wręcz przeciwnie, przyjacielu. Wręcz przeciwnie. Niewykluczone, że uratował nam

wszystkim tyłki, ale żeby to sprawdzić, będę potrzebował czasu i być może też kogoś

z wyższym stopniem dostępu.

Farland powiedział coś niezrozumiale na boku, zwracając się do kogoś innego.

– Zaraz przyjdę – rzucił sekundę później do Rutty. – Tylko ogarnę ten burdel.

* * *

Pół godziny później akta korpusu znalazły się na terminalu Rutty. Pułkownik miał rację:

druga flota nie zamierzała udostępnić mu ściśle tajnych dokumentów dotyczących jej operacji.

Dopiero interwencja wielkiego admirała umożliwiła pokonanie tej przeszkody – a warto było

zadać sobie trochę trudu. Informator Święckiego miał rację. Rutta widział to teraz jak na

dłoni. Na polach dawno zapomnianych bitew czekały na nich miliony ton najczystszego helonu.

Sondy Korpusu Utylizacyjnego skatalogowały sto czternaście skupisk kosmicznego złomu,

z czego osiemdziesiąt cztery zostały już usunięte, a szesnaście kolejnych potraktowano

kolapsarami i wysłano niedawno w podróż ku gwiazdom centralnym systemów, o które ludzie

walczyli przed ponad stu laty. Ten metal można było wciąż odzyskać, podobnie jak zawartość

całej reszty wrakowisk, czekających na swoją kolej w dołkach Lagrange’a.

Pułkownik zatarł ręce i spojrzał tryumfująco na hologram wielkiego admirała.

– Popatrz na Eden 67 – rzucił, wybierając jeden z załączników. – Szacowana masa skupiska

to siedem przecinek siedemdziesiąt pięć miliona ton złomu, z tego, według analiz widma,

niemal milion dwieście tysięcy ton najczystszego helonu.

Farland pokiwał głową.

– A to ci skurwyklon – mruknął. – Jak on to robi?

– Mówiłem ci! – Rutta zaśmiał się radośnie. – Facet jest narwany, ale ma łeb na karku.

– Dobrze, a co z tą drugą sprawą? – Wielki admirał zmienił temat.

– Na razie cisza, ale to musi potrwać. Wiesz, jak jest. Xiao to asekurant, nie podejmie

decyzji bez setek niepotrzebnych konsultacji.

– Nie chodzi mi o wysłanie zespołu uderzeniowego na Uliettę, tylko o tę robotę, którą

zleciłeś czarnemu.

– Sprawa w toku. Na szczęście Nomada jest teraz w dokach głównej bazy Terytoriów

Wewnętrznych, więc Poetze załatwi to osobiście.

– Daj mi znać, jak tylko się odezwie. – W głosie Farlanda pojawiła się nuta niepokoju.

Działania operacyjne na terytorium należącym do dowództwa innego metasektora zawsze

były ryzykowne. Admirałowie nie cierpieli, gdy ktoś zaczynał się bawić na ich terenie.

Zwłaszcza jeśli robiono coś bez ich wiedzy, i to rękami podwładnych.

– Nie masz się czego obawiać. Poetze to też zawodowiec.

.

SIEDEM

46
{"b":"577817","o":1}