Литмир - Электронная Библиотека
A
A

na ocalenie wszystkich kolonistów, twój natomiast jest taki, że szpital znajdujący się na

wyższych kondygnacjach tego kompleksu zieje pustkami. Personel i pacjentów przeniesiono

już na okręt szpitalny admiralicji. Tylko ciebie, chłopcze, nie było jakoś na liście osób

uprawnionych do opuszczenia tej planety.

Nike nadal uśmiechał się kpiąco, ale jakby z mniejszą pewnością siebie.

– Ludzie, którzy mnie tu wsadzili, byliby zdolni do takiego okrucieństwa – przyznał ze

smutkiem.

– O kim mówisz? – zainteresował się Henryan.

Stachursky westchnął ciężko.

– Jaki właściwie jest mój obecny status? – zapytał.

– Trudno powiedzieć – odparł spokojnie kapitan. – Jeśli uznam cię za niepoczytalnego,

zginiesz za dwadzieścia godzin, wciąż siedząc na tym krześle.

– Miło mi to słyszeć.

– Ale jeśli zaczniesz mówić z sensem i dasz mi informacje, które mogą pomóc flocie,

zabiorę cię stąd.

– I co dalej? Trafię znowu w ręce admiralicji, a ta każe mnie wsadzić do podobnej dziury,

albo jeszcze lepiej, wypadnę przypadkiem przez luk ewakuacyjny, który otworzę sobie, mając

spętane nogi i ręce.

– Nie wszyscy w admiralicji są skurwyklonami – zapewnił go Święcki.

– Polemizowałbym – mruknął Nike.

– Zacznijmy od początku. Skoro prezentację mamy za sobą, powiedz mi, za co trafiłeś do

tego więzienia.

– Załoga Nomady nie tylko czyściła orbity ze śmiecia, ale też dorabiała sobie na boku,

rozszabrowując co ciekawsze wraki – zaczął z pewnymi oporami Stachursky. – Może pan tego

nie wiedzieć, ale na New Rouen doszło do bitwy pomiędzy flotą separatystów a korpusem

ekspedycyjnym admirała Taho…

– Znam historię – przerwał mu Henryan. – Przejdź do rzeczy.

– Weszliśmy do wraku Odyna, okrętu flagowego Tahomeya. Morrisey był opętany chęcią

zdobycia osobistych pamiątek po…

– Do rzeczy! – ponaglił go Święcki.

– Przy jednym z martwych oficerów znalazłem dziennik, w którym spisano bardzo ciekawą

historię z czasów wojny domowej… – Nike się zawahał. – W każdym razie jeden z naszych

wielkich i żyjących wciąż bohaterów wojennych został w niej przedstawiony przez świadka

pewnych wydarzeń w bardzo niekorzystnym świetle.

– Ta wojna skończyła się ponad sto lat temu – wtrącił Henryan. – Ludzie w nią

zaangażowani już dawno… – Wtem przypomniał sobie, że nie ma racji. Był przecież wyjątek.

– Mówisz o admirale Dreade-Ravenore?

– Tak, mówię o tym wrednym skurwyklonie.

– To on cię tutaj wsadził? – zapytał z niedowierzaniem kapitan.

– Nie. Po powrocie z New Rouen napisałem raport, pomijając rzecz jasna drogę służbową.

Skierowałem go bezpośrednio na ręce kanclerz Modo i dwóch pozostałych członków Rady.

Trzy dni po jego wysłaniu zostałem aresztowany i przewieziony do siedziby wubecji. Tam

wyciągnięto ze mnie, nie tylko metodami farmakologiczymi, gdzie został ukryty dziennik

majora Visolaja i wszystkie pozostałe kopie zapasowe. Potem zapakowano mnie do komory

stazy i… ocknąłem się dopiero w tym kompleksie. Pozwoli pan więc, że nie będę podzielał

pańskiego zaufania do przełożonych.

– Pozwolę – mruknął Święcki, czując, że coś mu w tej historii nie pasuje. W końcu

zlokalizował problem. – To nie był twój pierwszy konflikt z Dreddem? – zapytał.

– Zgadza się – potwierdził Stachursky.

– Dlaczego w ogóle taki prymus jak ty trafił na kolapsarowiec?

– W akademii zgłębiałem nie te tematy co trzeba – odpowiedział enigmatycznie Nike.

– Szukałeś haków na Dredda? – zdziwił się Święcki.

– Nie, kapitanie. Pieprzyłem jego najmłodszą córeczkę.

– Uuu – jęknął Henryan. – Grubo.

– Tak wyszło. Siłą jej nie brałem.

– I cudownym zrządzeniem losu trafiłeś podczas pierwszej misji na obciążające go

dokumenty.

– Szczęśliwe zbiegi okoliczności czasem się zdarzają, kapitanie.

– Czasem – powtórzył nieobecnym tonem Święcki, zastanawiając się, ile z tej opowieści

może przekazać Rutcie, żeby nie wyjść na głupca. Jak dotąd nie było tego wiele.

– Co ze mną zrobicie?

Pytanie więźnia wyrwało Henryana z zamyślenia. Nie miał bladego pojęcia, co zrobić z tym

chłopakiem. Wywiezienie go z Ulietty mogło spowodować ogromne zamieszanie, jeśli

naprawdę został tu zesłany przez kogoś z Rady. Na pewno nie był to rutynowy areszt – o czym

świadczył choćby brak dokumentacji dotyczącej jego transferu. Jak mu więc pomóc? Kapitan

Święcki był za cienki na tak wysokie szarże. W dodatku sam miał już drugą podpadziochę na

koncie. Musiał zwrócić się do przełożonego, ale ten wyśmieje go przecież, jak tylko usłyszy tę

niedorzeczną historię o aniołach i hodowaniu ludzi na mięso. Szczególnie że nie istniały żadne

dowody na jej poparcie. Gdyby jednak Stachursky zrezygnował z opowiadania największych

bredni, pułkownik może byłby skłonny zaoferować mu jakiś rodzaj protekcji w zamian za

ujawnienie wszystkich szczegółów technicznych odkrytego wraku. Ale czy Nike zdoła się

pohamować?

– Spróbuję ci pomóc – odezwał się Henryan, wolno cedząc słowa. – Posłuchaj mnie teraz

bardzo uważnie…

.

PIĘĆ

Fitz zerwał się z płyty lądowiska, gdy zobaczył w kabinie windy znajomą sylwetkę.

W opustoszałym hangarze stał już tylko jego grawiolot. Pozostałe stanowiska były puste,

a posadzkę niższego poziomu zaściełały tony śmieci pozostawionych przez ewakuujących się

pośpiesznie medyków.

– Gdzie pana wcięło na tak długo? – zapytał i przenosząc wzrok na wychodzącego z windy,

rozglądającego się ciekawie młodego mężczyznę, zaraz dodał: – A ten delikwent skąd się tu

wziął? Zaspał na transport?

– Nie. Pallance przekazał mi go przed odlotem – rzucił zwięźle Henryan. – Zabieramy go do

wieży.

– Nie ma sprawy. – Olivernest przyjrzał się Stachursky’emu z większym zainteresowaniem,

gdy ten mijał go nieco chwiejnym krokiem, nie mówiąc ani słowa.

Szef pionu badawczego wiedział, że kapitan, choć niechętnie nastawiony do doktorka,

zmienił zdanie po obejrzeniu jakiegoś przekazu. A kluczem do tajemnicy, która zmusiła ich do

przylotu tutaj, był zapewne ten milczący chłopak.

Wsiedli do maszyny i wystartowali, ledwie właz uszczelnił się z cichym sykiem. Fitz nie

należał do najlepszych pilotów, najpierw więc przeciążenie wcisnęło ich w fotele podczas

wznoszenia, potem poczuli, jak zmienia się wektor przyśpieszenia. Tym razem weszli na

znacznie wyższy pułap.

– Skąd ten pośpiech? – zapytał Święcki, gdy już odzyskał oddech.

– Nie było pana prawie godzinę, kapitanie – odparł Fitz. – W tym czasie sporo się

wydarzyło. Pański adiutant ze trzydzieści razy dobijał się na mój komunikator.

– Dlaczego nie próbował się połączyć ze mną? – zdziwił się Święcki.

– Tam, gdzie pana poniosło, nie było zasięgu. Wiem, bo sam parę razy chciałem panu

przekazać, że sztab metasektora żąda natychmiastowej rozmowy. Próbowałem nawet zjechać

na dół, ale tam – wskazał głową za siebie – bez identyfikatora można co najwyżej

pospacerować po hangarze. Pallance też mnie zbył, gdy opuszczał szpital. Kazał mi czekać

i uzbroić się w cierpliwość. – W jego głosie dało się słyszeć lekką urazę.

– Powiedział pan, że sporo się wydarzyło. O czym jeszcze, prócz wezwania ze sztabu,

powinienem wiedzieć?

– Dupree zrozumiał właśnie, że zwiększona masa habitatów oznacza konieczność dłuższego

ładowania ejektorów.

– O ile?

– Dwadzieścia do trzydziestu sekund.

– Kurwirtual.

Niespełna pół minuty – pomyślał Henryan – niby nic, a jak wielką różnicę zrobi. Jeśli

45
{"b":"577817","o":1}