Литмир - Электронная Библиотека
A
A

guma. Przez moment nic się nie działo, a potem… Z wnętrza odnogi wystrzeliło coś czarnego,

błyszczącego i tak długiego, że bez trudu dosięgnęło jednego z przelatujących zarodników.

Macka, a może raczej pokryte lepkim śluzem pnącze przykleiło się do balonowatego tworu

i ściągnęło go z bezchmurnego nieba, ustępując drugiemu, trzeciemu i kolejnym biczom

chłoszczącym niebo. Na oczach Święckiego w ciągu kilkunastu tylko sekund w chmurze

zarodników pojawiła się wielka dziura.

– Deltiana ma sto dwanaście parzydełek – wyjaśnił Fitz, gdy moment później zwisające

wokół odnogi pnącza zaczęły się kolejno chować, oczywiście razem ze zdobyczą. – Idę

o zakład, że nie spudłowała ani razu.

– Niesamowite stworzenie – przyznał Henryan.

– Roślina – poprawił go szef pionu badawczego.

– Tak, roślina. Ona ma kilka tysięcy lat, powiada pan.

– Szacujemy, że najstarsze osobniki, na jakie trafiliśmy, miały nawet po czternaście tysięcy

lat.

– Jest ich tu więcej?

– W Morzu Mgieł nie, ale na całym kontynencie znaleźliśmy ich siedem.

– Czternaście tysiącleci… Niewiarygodne.

– Dlaczego? – obruszył się Fitz. – Najstarsze drzewo na Ziemi liczyło sobie prawie

dziewięć tysięcy lat.

– Naprawdę?

– Może pan sprawdzić w galaksjopedii.

– Wierzę panu na słowo.

Obserwowali Deltianę przez kilka kolejnych minut, w czasie których gigantyczna macka

zatoczyła jeszcze kilka nierównych kręgów, ponawiając polowanie, a potem wolno opadła

i zniknęła we mgle, niemal jej nie burząc.

– Wie pan, co pomyślałem, kiedy tutaj trafiłem i zobaczyłem, jak ten ekosystem różni się od

ziemskiego? – zapytał moment później Fitz.

– Nawet nie próbuję zgadywać.

– Badając Deltianę, doszedłem do szokującego być może wniosku, że to jest ta jedyna

właściwa droga, jaką powinna pójść ewolucja. Nie zwierzęta, tylko rośliny są władcami

świata.

– Trochę pan chyba przesadza – zaśmiał się Henryan.

– Czyżby? – Szef pionu badawczego odwrócił się do niego z zupełnie poważną miną. – Co

by się stało, gdybym odciął panu ręce i nogi? – zapytał, ale zanim zaskoczony Święcki zdążył

mu odpowiedzieć, dodał jeszcze: – Albo gdybym spalił pana ciało z wyjątkiem, powiedzmy,

głowy? Czy nawet lepiej: otruł i odarł ze skóry?

– Umarłbym, jak i pan – odparł Święcki, nie bardzo rozumiejąc, do czego zmierza jego

przewodnik.

– No właśnie. A roślinę może pan spalić, ściąć przy samej ziemi, wyrwać z korzeniami

i nadal jej pan nie zabije. Wystarczy, że w glebie zostanie choćby jedna niteczka, tysięczna

część jej całkowitej masy, a po roku w tym samym miejscu wyrośnie od nowa. Nie

zapominajmy też o nasionach, niektóre są w stanie przeleżeć w niekorzystnych warunkach

setki, a nawet tysiące lat. Zasuszone, zamrożone, a tu nagle, bam, pojawia się nowe życie.

Nigdy nie dorównamy roślinom pod względem żywotności. To one pierwsze skolonizowały

Ziemię, o czym zdążyliśmy już zapomnieć. Może mi pan wierzyć, gdyby Bóg istniał, nie nas

umieściłby na szczycie łańcucha pokarmowego, tylko florę, tak jak to stało się tutaj.

– Ma pan rację – przyznał Święcki. – Aczkolwiek widzę jeden problem… Rośliny może

i są niesamowicie odporne, ale nie wykształciły wyspecjalizowanych narządów, a co za tym

idzie, nigdy nie zdobędą inteligencji.

– Na pana miejscu nie byłbym tego taki pewny. Zwłaszcza po wizycie na tej planecie.

Deltiana – wskazał na mgłę – może jeszcze nie myśli abstrakcyjnie, ale z pewnością wie, co

robi. Musiałby pan zobaczyć, jak skrupulatnie wybiera miejsca, w których będzie się

pożywiać. Za miliony lat być może wykształci własną wersję rozumu.

– A gdy to się stanie, utraci całą przewagę, jaką daje jej bycie bezrozumną rośliną –

podsumował Henryan. – Stanie się równie wrażliwa jak my.

Fitzowi ta wizja niezbyt się spodobała.

– Dzisiejszy stan wiedzy pozwala nam sądzić, że rośliny reagują na wiele bodźców

i odczuwają na przykład strach, lecz nie znają wyższych uczuć. Jeśli kiedyś wykształcą

inteligencję, może być ona bardzo różna od naszej.

Henryan wzruszył ramionami.

– Nie znam się na biologii, tylko na strzelaniu.

– Ŕ propos strzelania – podchwycił Olivernest. – Powiedział pan wczoraj, że Obcy nie

próbują z nami rozmawiać, tylko niszczą wszystko, co zobaczą albo wyczują.

– Tak. Traktują nas jak robactwo. To słowa mojego przełożonego.

– No właśnie. Nie zastanawiał się pan, dlaczego tak postępują?

– Większość z nas zastanawia się nad tym bez przerwy – przyznał Święcki – ale na razie nie

doszliśmy do żadnych satysfakcjonujących wniosków.

Fitz uśmiechnął się tryumfalnie.

– A jeśli oni są myślącymi roślinami? – zapytał retorycznie, dając Henryanowi do myślenia.

– Rośliny nie znają litości. Zabijają nawet własne potomstwo, jeśli ziarno wykiełkuje zbyt

blisko pnia, z którego spadło.

Święcki nie odpowiedział. To była bardzo celna uwaga. Może problem polegał na tym, że

admiralicja za bardzo próbowała uczłowieczyć wroga? Z rozmyślań o naturze Obcych wyrwał

go sygnał komunikatora.

– Przepraszam – rzucił w kierunku szefa pionu badawczego – ale muszę odebrać. Co jest? –

warknął gniewnie, gdy na wyświetlaczu pojawiła się twarz Toranosukenjiro.

– Dyrektor kopalni prosi o połączenie. W sumie to nawet nalega – poprawił się Hondo.

– Daj go na kanał czwarty.

– Tak jest.

Adiutant zniknął, zastąpiło go logo korporacji, a potem znajomy widok, panele sterowni

głównej i stojący na ich tle Dupree. Już wnosząc z marsa na jego czole, Henryan mógł się

spodziewać niewesołych wiadomości.

– Coś się dzieje? – zapytał, pomijając grzecznościowe formułki.

– Problem jest, kapitanie – odpowiedział niezrażony dyrektor. – Kontenery okazały się

nieszczelne.

– To je załatajcie – zaproponował Święcki, nie do końca rozumiejąc, w czym rzecz.

– Żeby to było takie proste. – Dupree westchnął głośno. – Ten pieprzony złom jest tak

wyeksploatowany, że nie ma metra powierzchni, na którym nie znaleźlibyśmy kilkudziesięciu

mikropęknięć. Załatanie jednego habitatu potrwa tydzień, nawet jeśli rzucę do tej roboty

wszystkich fachowców, jakich mamy.

– Szlag – jęknął Henryan. – Nie macie na stanie nowych kontenerów?

– Nie – odparł natychmiast Dupree. – Rudzie kontakt z próżnią nie szkodzi, więc zarząd nie

marnował funduszy.

– Jakieś pomysły? – Niepokój udzielił się także Święckiemu.

Wszystko szło tak dobrze. Warsztaty powinny mieć już gotowe trzy pseudohabitaty.

Transportowce lada chwila zaczną przyjmować na pokład ludzi, których zamierzał do nich

zapakować.

– Wciąż szukamy, kapitanie. Na razie najsensowniejsze wydaje się rozcięcie kilku

kontenerów i przyspawanie ich ścian na zewnątrz każdego habitatu.

– Dlaczego najsensowniejsze?

– Bo najszybsze – odparł zwięźle dyrektor. – Prawdopodobieństwo, że mikropęknięcia

nałożą się na siebie, jest niewielkie, a jeśli nawet znajdziemy kilka takich szczelin, damy radę

je załatać.

Henryan spojrzał na Fitza, który skinął głową. Teraz liczył się tylko czas.

– Jak bardzo to was opóźni? – zapytał z obawą w głosie Święcki.

– Jeszcze nie wiem, ale na pewno o parę godzin… na każdym habitacie.

– Może pan wyrażać się konkretniej?

– Proszę dać mi parę minut.

Na wyświetlaczu pojawiło się raz jeszcze logo EB.

– To chyba kończy naszą wyprawę – mruknął poirytowany Święcki. – Wracajmy do wieży.

Fitz sięgnął do sterów, ale cofnął ręce.

– Jeśli mogę coś zasugerować – powiedział, zniżając głos – chciałbym pokazać panu

jeszcze jedno miejsce.

39
{"b":"577817","o":1}