Литмир - Электронная Библиотека
A
A

w gigantycznym studwudziestopoziomowym walcu z plastali, pod którym ulokowano sferyczną

osłonę reaktora i kilka zespołów pędnych, pozwalających tej monstrualnej konstrukcji na

dokonywanie skoków nad- i podprzestrzennych.

Na razie Farland i jego ludzie mogli spać spokojnie. Od strefy wojny, a raczej ewakuacji,

dzieliło ich ponad sto czterdzieści parseków, albo jak kto woli, dwadzieścia jeden skoków.

Z tygodnia na tydzień jednak liczby te będą maleć, a jeśli nie uda się wymyślić sensownego

planu, w końcu trzeba będzie stanąć do otwartej walki z bezwzględnym wrogiem.

Pułkownik przeniósł wzrok na pobliską planetę. Jej dzienna strona, jasno oświetlana przez

pożerające się wzajemnie żółte karły, miała idealnie jednolitą beżową barwę, jakby była kulą

odlaną z tworzywa sztucznego, a nie prawdziwym globem. Ale Rutta nie dbał o takie

szczegóły, bardziej interesowały go okręty wojenne, które umieszczono – podobnie jak stację

– na orbicie Bety. Wokół roiło się od obłych pancerników i smukłych krążowników drugiej

floty. Mniejsze jednostki należące do przysłanego wsparcia skupiono na kotwicowiskach Alfy,

Gammy i Delty.

Wszystkie okręty Farlanda znajdowały się w tym momencie na przeciwległym krańcu

Rubieży, aczkolwiek nadal trzymano je z dala od systemów, do których docierały sondy

wroga. A tych było coraz więcej, podobnie jak podążających za nimi liniowców. Raporty

o utracie kontaktu z kolejnymi stacjami monitorowania nadchodziły co najmniej raz na

godzinę. Jeśli to tempo podboju się utrzyma, a Obcy nie zmienią kierunku natarcia, ich eskadry

przedrą się przez Rubieże w ciągu dwóch, najdalej trzech miesięcy.

Rutta znów przeniósł wzrok na odległe gwiazdy i majaczący za nimi nieregularny dysk

Galaktyki. Rozpoczęcie walk wydawało się nieuniknione…

– Stąd ich nie zobaczysz. – Pułkownik drgnął, gdy usłyszał za plecami znajomy głos. –

Wiem, bo próbowałem kiedyś namierzyć pas minus dwa.

– Nie szukam granic Rubieży – skłamał Rutta, nie wiedząc nawet, dlaczego to robi. – Tak

tylko się zastanawiam…

– Masz jakiś nowy pomysł? – Farland stanął obok niego na podwyższeniu stanowiska

dowodzenia.

– Na razie nie – odparł pułkownik i ciężko westchnął.

– W takim razie czas zacząć się szykować do wojaczki – stwierdził z zadumą w głosie

wielki admirał. – Teraz mamy przynajmniej czym walczyć. – Wskazał głową najpotężniejsze

okręty drugiej floty. Wyróżniały się wśród nich nieliczne giganty czwartej generacji. – A co

tam słychać u twojego boga?

– Nie chcesz wiedzieć – mruknął Rutta.

– Co znowu zmalował? – zainteresował się Farland.

– Z jednej strony uratował nam wszystkim dupy, a z drugiej…

– Mów, co wymyślił!

– Kazał górnikom zmniejszyć obciążenie kontenerów – poinformował pułkownik. –

Samowolnie, z pominięciem drogi służbowej.

– Co takiego?! – Wielki admirał aż zaniemówił. – Dlaczego? Nie, najpierw mi powiedz, ile

ton będziemy do tyłu.

– W zaokrągleniu milion sześćset tysięcy – odparł Rutta. – Pod warunkiem, że Obcy nie

pojawią się wcześniej, niż przypuszczamy.

– A to skurwyklon! – zapieklił się Farland. – Nie miał prawa! Pod sąd go oddam! Ściągnij

drania do sztabu. Natychmiast. Kogo sensownego mamy w pasie minus trzy? – Zaczął gmerać

przy holopadzie. – Może poślemy tam Werniera, na nim przynajmniej można polegać.

– Zaczekaj – poprosił pułkownik, nie odrywając wzroku od dysku Galaktyki.

– Na co mam czekać? – obruszył się wielki admirał. – Przecież Xiao łby nam z płucami

powyrywa, jak się o tym dowie.

– Admiralicja już zna sytuację – oznajmił z pełnym spokojem Rutta.

– Gadasz z górą za moimi plecami? – zdziwił się Farland.

Pułkownik westchnął jeszcze ciężej niż przed chwilą.

– Korporacja także monitoruje tę operację – wyjaśnił zwięźle. – Jej członkowie donieśli

o wszystkim Radzie, jak tylko otrzymali raport z Ulietty.

– A to skurwyklony…

– Xiao poprosił nas właśnie o opinię i potwierdzenie kilku faktów. Oficer dyżurny

przygotowuje dla niego kopie raportów przesłanych przez Święckiego. Za moment dołączę do

nich swoje oświadczenie, w którym wezmę na siebie pełną odpowiedzialność za tę zmianę.

– Dlaczego? – zdziwił się Farland.

– Dlatego, że sprawa jest czysta. Gdyby Święcki nie wykazał się inicjatywą, stracilibyśmy

dziesięć razy tyle rudy. Moi chłopcy dokładnie sprawdzili każdą analizę sporządzoną przez

głównego inżyniera kopalni. Ejektory naprawdę zaczęły się sypać. Byliśmy o godziny od

kompletnej katastrofy. To też napisałem Xiao.

– Myślisz, że ci uwierzy?

– Sądząc po minie i wyzwiskach, jakimi mnie obrzucił podczas niedawnej rozmowy?… –

Rutta zawiesił głos. – Jestem pewien, że przyjmie moją wersję zdarzeń, ponieważ

potraktowałem Święckiego identycznie, zanim dotarło do mnie, że to była jedyna rozsądna

decyzja w tej sytuacji. Xiao nie jest idiotą, wie doskonale, że utrata kilkunastu milionów ton

skończyłaby się nie tylko twoją… to znaczy naszą dymisją – poprawił się niemal natychmiast.

– Obyś miał rację – wymamrotał Farland, wyłączając holopad. – Załatwiłeś mi kolejną

nieprzespaną noc. Nie zmrużę oka ze strachu.

– Wiesz, czego ja się boję? – Pułkownik spojrzał na przyjaciela z obawą w oczach. – Że

Obcy tylko czekają, aż skoncentrujemy wszystkie dostępne siły.

– Tak, wiem. Też prześladuje mnie myśl, że jak tylko się pojawimy w pobliżu zagrożonego

pasa, uderzą na połączone floty wszystkim, co mają, i rozniosą nas w pył… – Farland złożył

ręce za plecami i wyprostował się na całą swoją wysokość. – Nie da się tego wykluczyć. Ja

na ich miejscu tak bym postąpił, ty pewnie też, ale spójrzmy prawdzie w oczy: nie możemy

wiecznie uciekać. Wycofywanie się za każdym razem to także samobójstwo, tyle że rozłożone

na raty.

Rutta nie skomentował tej uwagi. Spuścił głowę i zamyślił się głęboko. Dopiero po dłuższej

chwili mruknął coś niezrozumiale. Farland, który także zatopił się w rozważaniach, ale

dotyczących raczej niesubordynacji Święckiego niż przesadnej jego zdaniem ostrożności

przyjaciela, zignorował to.

– Na raty, powiadasz… – powtórzył już normalnym tonem Rutta.

– Po prostu odwlekamy nieuniknione – doprecyzował wielki admirał.

– Otóż to! – Pułkownik spojrzał mu prosto w oczy. Na jego twarzy malował się dawno

niewidziany entuzjazm. – Dzięki, właśnie mi podpowiedziałeś ostateczny argument, którym

kupimy admiralicję.

– Nie rozumiem…

– Zaraz ci wszystko wytłumaczę! – Pułkownik zasalutował sprężyście i wykonał

przepisowy zwrot. – Pozwól mi tylko zmienić treść mojego oświadczenia.

.

DWA

System Ulietta, Sektor Zebra,

24.10.2354

– Nie uwierzy pan, kapitanie – rzucił roześmiany Hondo, podając Henryanowi czytnik.

Święcki zmierzył go ostrym spojrzeniem. Tej nocy nie spał zbyt wiele, mierziło go więc

wszystko, a zwłaszcza dobry humor podwładnych. Po powrocie do apartamentu natychmiast

wstrzyknął sobie najpierw jedną, a potem drugą dawkę alkoneutralizatora, by przestało mu

szumieć w głowie. To gwałtowne otrzeźwienie miało jednak także negatywne skutki. Wróciły

wszystkie lęki i obawy, zepchnięte wcześniej przez alkohol w najgłębsze pokłady

świadomości.

Admiralicja może przecież wbrew rozsądkowi nakazać powrót do dawnego harmonogramu,

przez co misterny i skomplikowany plan zaadaptowania kontenerów na habitaty skończy się

widowiskową porażką albo jeszcze gorzej, wielką katastrofą. Inżynierowie włożyli naprawdę

36
{"b":"577817","o":1}