Литмир - Электронная Библиотека
A
A

podsłuchiwaniu. – Skolonizowaliśmy tę część sektora dopiero kilka lat temu, a fale radiowe,

jak wszyscy wiecie, rozchodzą się z prędkością światła, nie mogły więc w tym czasie dotrzeć

za daleko. Jeśli zorganizujemy te pułapki w pasach minus trzy i dalszych, nie uda nam się

zwieść wroga. Sygnały z tamtej części metasektora dotrą do granicy dopiero za kilkanaście lat.

– Ale z jedynki i dwójki mogły już dotrzeć do najbliższych systemów gwiezdnych – upierał

się Rulescu.

– I co z tego? – prychnął Duarte. – Oni siedzą znacznie dalej.

– Skąd to przypuszczenie? – zapytał Wexler.

– Potrzebują około pięćdziesięciu godzin na przysłanie jednostek bojowych – wyjaśnił

wiceadmirał. – Nadprzestrzeń pozwala pokonać rok świetlny w kwadrans. To nie kwestia

technologii, tylko prostej fizyki kwantowej. A skoro tak, ich baza wypadowa może znajdować

się około dwudziestu pięciu parseków od obecnych granicy Federacji. W pasie plus

dwanaście, piętnaście albo osiemnaście.

– A kto powiedział, że oni potrzebują tyle czasu na dolot do celu? – warknęła Schwartz. –

Równie dobrze mogą się czaić w pasie plus jeden albo plus dwa.

– Wątpię – skontrował natychmiast Duarte. – Lokalizacja baz wypadowych tak blisko

terytorium wroga to niezbyt dobry pomysł. Moja teza wydaje się prawdopodobniejsza. Nie

musi zaraz chodzić o maksymalny dystans. Wystarczy dziesięć skoków od granicy… – Zaczął

coś przeliczać. – To daje ponad siedem tysięcy prawdopodobnych lokacji. A z każdym

kolejnym pasem liczba ta zwiększa się o setki kolejnych systemów. Jeden neutron w tokamaku.

– Zaraz tam neutron – warknęła Schwartz. – Dajcie mi ludzi i sprzęt, a znajdę ich w tydzień.

– Być może – przyznał Duarte – ale tylko pod warunkiem, że wyślemy na tę misję setki

patrolowców albo innych niewielkich jednostek zwiadowczych. Problem jednak w tym, że

Obcy mogli poblokować punkty skoku, powiedzmy w pasie plus pięć. Ja bym tak zrobił –

dodał, widząc, że ambitna szefowa pionu nawigacyjnego znów otwiera usta. – Wysyłając

nasze jednostki za granicę, stracimy masę okrętów i ludzi i nie uzyskamy nic w zamian.

– Nie da się prowadzić wojny, nie będąc przygotowanym na straty we własnych szeregach –

wypaliła Schwartz, groźnie mrużąc migdałowe oczy.

– Fakt – zgodził się Farland. – Rozumiem, że zgłasza się pani na ochotnika. Swoją brawurą

i odwagą da pani przykład naszym pilotom. Ujęła mnie pani swoim zaangażowaniem do tego

stopnia, że byłbym skłonny udzielić stosownego zezwolenia. – Zmiażdżyłaby go samym

spojrzeniem, gdyby nie fakt, że miał gdzieś jej gniew. – Nie o to pani chodziło, admirale? –

zapytał, widząc, że zbladła nieco. – W takim razie przepraszam, wziąłem panią za kogoś, kto

nie szafuje życiem podwładnych i w razie zagrożenia staje z nimi w jednym szeregu.

– Mamy tam przecież sondy – rzuciła przez zaciśnięte mocno zęby.

– Mamy – przyznał Wexler. – Ale nie tak dużo, jak by się wydawało. Łączność z jedną

trzecią sprzętu korpusu straciliśmy po zniszczeniu bazy na Valis 11, a większość sond

z pozostałych stacji zawrócono natychmiast po ogłoszeniu alarmu, więc…

– Mimo wszystko sprawa jest warta zachodu – przerwał mu Rutta, zerkając w stronę

podwyższenia. – Trzeba porozmawiać z korpusem. Ich sondy mogą przeczesywać przestrzeń

w odleglejszych pasach, gdy my będziemy robili swoje przy granicy.

– Zanotowałem – mruknął Farland.

Schwartz spojrzała z wyższością na szefa wywiadu. Musiała zadowolić się

mikrozwycięstwem, które Rutta ofiarował jej tylko dlatego, by nie przeszkadzała mu

w dalszym wyłuszczaniu planu.

– Wracając do sedna – zagaił pułkownik, ponownie skupiając na sobie uwagę zebranych. –

Nasz plan polega na wysłaniu transportowców do wszystkich możliwych systemów w pasach

od minus trzeciego do minus piątego. Ich zadaniem będzie rozmieszczanie satelitów na

orbitach tamtejszych planet i tworzenie fikcyjnych przyczółków na powierzchniach każdego

ciała niebieskiego, jakie tylko się do tego nada. Krótko mówiąc, te systemy muszą sprawiać

wrażenie tętniących życiem…

– Świetna myśl – pochwalił go Duarte. – To może się udać.

– Wcale nie taka świetna – zauważył Bonaventura, po czym zachęcony spojrzeniem

wielkiego admirała dodał: – A co ze skanerami wykrywającymi formy życia? Wątpię, aby tak

rozwinięta cywilizacja nimi nie dysponowała.

Znów wszyscy spojrzeli w kierunku Rutty.

– W takim razie trzeba będzie zaludnić te systemy – stwierdził zwięźle pułkownik po

dłuższej chwili zastanowienia.

– To znaczy?

– Flota dysponuje wieloma tysiącami niewielkich jednostek pomocniczych. Patrolowców

i całej reszty drobnicy. Skierujmy do tych systemów wszystko, co mamy, a co nie będzie nam

potrzebne do prowadzenia działań obronnych i zaczepnych. Niech ci ludzie i ich sprzęt

wzbogacają tło.

– I to ja jestem tą, która chętnie skazuje podwładnych na śmierć? – prychnęła Schwartz.

– Jedyne, co może im tam grozić, to śmierć z nudy podczas czekania na atak – zakpił Rutta.

– Wszyscy otrzymają rozkaz natychmiastowej ewakuacji, gdy tylko liniowce pojawią się

w systemie. Nasi chłopcy zaczną symulować paniczną ucieczkę, a po wciągnięciu przeciwnika

w głąb systemów skoczą w podprzestrzeń. Po powrocie do baz wyślemy ich do kolejnych

systemów w dalszych pasach.

– Chwileczkę. – Milczący do tej pory Lee potoczył po zebranych ponurym wzrokiem.

– Tak? – Rutta odwrócił się do chudego jak szczapa szefa remontowców.

– Kto zajmie się ewakuacją zagrożonych systemów, skoro chcecie przydzielić do tej

operacji wszystkie transportowce i mniejsze jednostki?

Na to pytanie pułkownik nie był w stanie odpowiedzieć od razu. Pozostali dyskutanci także

nie kwapili się do otwarcia ust. W końcu ciszę przerwał Farland.

– To szczegół, który trzeba będzie dopracować.

– W takim razie powinniście się pośpieszyć – Lee nie wyglądał ani odrobinę weselej –

ponieważ Obcy lada tydzień mogą się pojawić na Warszawie 74 i Winderze 9.

Wymienił największe kolonie pasa minus cztery. Sto trzynaście milionów ludzi

zamieszkiwało planetę tlenową w pierwszym z tych systemów, dalsze siedemnaście

obsługiwało kolonie na czterech skalistych globach okrążających czerwonego olbrzyma.

Zabranie takiej masy ludzi z linii frontu będzie wymagało nie lada wysiłku i mnóstwa sprzętu,

a tego drugiego nie mieli aż tak wiele, by obsłużyć obie operacje naraz.

W sali znów zapanowała grobowa cisza. Rutta przeglądał nerwowo notatki, próbując

równocześnie wymyślić sposób na pogodzenie ognia z wodą. W końcu zaświtała mu pewna

myśl.

– Damy radę, jeśli zmienimy nieco podejście – oznajmił.

– Do ewakuacji cywilów czy budowy fałszywych celów? – zapytał Farland.

– Do ewakuacji cywilów, wielki admirale. Zamierzaliśmy przerzucać ludzi aż do

Terytoriów Wewnętrznych, co znaczy, że jednostki przewożące ewakuowanych musiałyby

wykonać co najmniej kilkanaście skoków w każdą stronę.

– Zgadza się. Trzeba to zrobić raz a dobrze. Żeby nie powtarzać za chwilę tej samej

operacji na skumulowanych populacjach.

– Wiem, ale sytuacja wymaga chyba bardziej desperackich posunięć.

– Czyli?

– Ewakuujmy ludzi tylko do pasa minus sześć. Tam mamy kilka dużych stacji orbitalnych,

z których zrobimy porty przerzutowe. Jeśli druga flota zorganizuje transport dalej, nie stracimy

tyle czasu i zdążymy się przygotować.

– Milowicz musiałby działać w naszej strefie – wtrąciła Schwartz.

– Ja nie będę miał nic przeciw temu – zapewnił ją Farland.

– Ja też nie – poparł go natychmiast Wexler.

15
{"b":"577817","o":1}