doszliśmy do wniosku, że dotychczasowe działania wroga miały na celu sprowokowanie nas
do reakcji polegającej na koncentracji trzeciej floty, aby łatwiej ją było zniszczyć jednym
zdecydowanym uderzeniem. Nie muszę chyba mówić, jak taka porażka wpłynęłaby na morale
ludzi z pozostałych metasektorów. To byłby koniec Federacji. – Zgodzili się i z tym
twierdzeniem. Nawet Schwartz nie wyłamała się z szeregu potakujących. – Dlatego właśnie
powinniśmy zmienić podejście. Od tej pory naszym głównym celem będzie maksymalne
opóźnianie postępów wroga. Musimy kupić Federacji czas na zgromadzenie wszystkich sił
i wdrożenie nowych programów zbrojeniowych, nie tracąc przy tym większości jednostek.
– Mówi pan o okrętach piątej generacji? – zainteresował się Wexler.
– Między innymi – odparł Rutta, zanim wielki admirał zdążył otworzyć usta – ale nie
odbiegajmy od tematu tej odprawy, proszę. Oto, co konkretnie proponujemy: trzecia flota
zostanie przeformowana w dziewięć zespołów uderzeniowych tworzących trzy zbliżone
liczebnie flotylle. Rozmieścimy je w ciągu najbliższych dwóch tygodni w pasie minus trzy.
Tutaj, tutaj i tutaj – duże czerwone ikonki zapłonęły kolejno na holograficznej mapie sektora –
aby mieć możliwość szybkiego reagowania w sytuacjach kryzysowych.
– Czy to znaczy, że odpuszczamy całkowicie obronę pasów minus jeden i dwa? – W głosie
Schwartz słychać było czyste oburzenie.
– Tak. – Rutta znów uprzedził przyjaciela, tym razem jednak posłał mu proszące spojrzenie.
To był najlepszy moment na rozpoczęcie dialogu z tymi ludźmi. Farland także to zrozumiał,
skinął więc ledwo zauważalnie głową, pozwalając podwładnym na nieco więcej swobody.
– Dopuszczam zadawanie pojedynczych pytań, tylko nie zaczynajcie mi tutaj żadnych
dyskusji! – rzucił.
– W takim razie pozwoli pan, że zapytam: jak to się ma do, cytuję, „ani kroku w tył”? –
Schwartz uśmiechnęła się krzywo. Wreszcie ich dopadła. Tak przynajmniej myślała.
– Bardzo prosto, admirale – odpowiedział pułkownik z takim spokojem, jakby tłumaczył
przypadkowo napotkanej osobie, jak dojść do najbliższej stacji kolejki magnetycznej. – Nasze
najbliższe posunięcia zakładają relokację jednostek floty z dalszych pasów do strefy
przygranicznej, nie ma więc mowy o żadnym „kroku w tył”. – Uśmiechnął się złośliwie. –
Poza tym, może mi pani wierzyć na słowo, wbrew obiegowym opiniom w Radzie nie
zasiadają idioci, a najwyższy admirał Xiao zaaprobował przed godziną założenia naszego
planu i zgodził się przeprowadzić stosowne mediacje. Jeśli nawet napotka jakiś opór, nowe
dyrektywy nadejdą na długo przed tym, zanim zakończymy relokację trzeciej floty.
– Niemniej… – zaczęła Schwartz.
– To już drugie pytanie – usadził ją natychmiast Farland. – Zamykam ten temat.
Kontynuujcie, pułkowniku.
– Tak jest. Zanim przejdę do konkretów, chciałbym zwrócić uwagę na jeden aspekt inwazji,
o którym do tej pory chyba nie rozmawialiśmy. – Ponieważ spojrzeli na niego
z wyczekiwaniem, nie przedłużał tej chwili. – Od pojawienia się pierwszego liniowca nie
otrzymaliśmy od Obcych żadnego komunikatu. Nie wiem, czy tylko ja odniosłem takie
wrażenie, ale oni zachowują się, jakbyśmy byli dla nich… – Zamilkł. Zdawać się mogło, że
szuka odpowiedniego określenia, ale to były tylko pozory. Doskonale wiedział, co
powiedzieć, chciał jednak, aby to słowo padło z ust innego oficera.
– …robakami – mruknął w końcu Korolenko.
– Tak. – Rutta uśmiechnął się, wskazując palcem szefa wydziału bezpieczeństwa. – Taktują
nas jak robactwo, z którym nie sposób się porozumieć. Jak zarazę, którą trzeba wypalić
ogniem. Wszyscy widzieliście przekazy z Valis, Valkirii i Vandala. Po zniszczeniu Rutheforda
Obcy pozostali w okolicy punktu skoku do czasu zniszczenia wszystkich dron. Potem udali się
w głąb układu planetarnego i zajęli się metodycznym ostrzeliwaniem stacji korpusu i instalacji
kolonii. Na Valkirii było to samo, nie odlecieli, dopóki nie starli w proch naszych instalacji
w przestrzeni i na powierzchni. Ostatni raport mówił o tym, że odpalili też coś w rodzaju
dalekosiężnych pocisków samosterujących, których celem są statki pozbawione napędu pod-
i nadprzestrzennego oraz stacje przekaźnikowe znajdujące się w najodleglejszych częściach
tamtejszego systemu. Spodziewamy się też, że eskadra, która pokonała zespół admirała
Khumalo, w najbliższym czasie urządzi podobne czystki na Vandalu.
– Wszystko na to wskazuje – potwierdził Duarte. – Monitorujemy poczynania tych
liniowców, siedem godzin temu rozdzieliły się i obrały kursy na najważniejsze cele
w systemie.
– Ma pan jakieś nowe doniesienia dotyczące orbitalnej kopalni helu-3? – zainteresował się
Rutta.
– Procedury ewakuacyjne zostały wdrożone natychmiast po ataku. Stacja osiągnie gotowość
skokową za cztery i pół godziny. – Duarte podparł się danymi z raportu. – Na długo przed tym,
zanim do Gammy dotrze lecący tam okręt Obcych. Ale to chyba jedyna dobra wiadomość.
Rutta nie skomentował ostatniego zdania.
– Wszystko wskazuje na to, że głównym celem Obcych nie jest podbój zajmowanej przez
nas przestrzeni, tylko eksterminacja ludzkości. A skoro tak, postarajmy się wykorzystać tę
wiedzę z pożytkiem dla siebie i dajmy im zajęcie nie na tygodnie, ale na całe miesiące, a może
i lata. – Spojrzał na siedzącego na przeciwległym krańcu stołu krępego Bonaventurę
i patykowatego Lee, lecz nie dostrzegł w ich oczach zrozumienia. Nic dziwnego, jeszcze kilka
godzin temu sam patrzyłby w niemym podziwie na człowieka mówiącego te słowa.
– Jak chcecie tego dokonać? – zapytał Wexler.
– W bardzo prosty sposób – odparł Rutta. – Skoro tak bardzo im zależy na wymazaniu nas
z mapy Galaktyki, zapewnimy im tyle celów, że będą potrzebowali długich tygodni na
oczyszczenie każdego systemu. Nawet jeśli przyleci ich tutaj wielokrotnie więcej, utkną
w pasach przygranicznych na całe miesiące.
– Sam pan wcześniej powiedział, że rozpracowali nas wywiadowczo – zauważył Duarte. –
Jeśli dysponują tak szczegółową wiedzą na temat naszych okrętów, powinni się orientować
także w tym, które systemy skolonizowaliśmy.
– Powinni – przyznał pułkownik – ale jeśli zacznie pan uważniej analizować wzorzec
pojawiania się ich maszyn rozpoznawczych…
– Mówi pan o tych dziwnych sondach, które wlatują w naszą przestrzeń i znikają po kilku
sekundach? O tych, które niszczą stacje monitorowania punktów skoku? – dopytywał
Korolenko.
– Tak. Te obiekty przeprowadzają zwiad. Wychodzą z nadprzestrzeni na kilka sekund,
rejestrują wszystkie sygnały i znikają, zanim zdążymy zareagować. Jeśli cel wydaje się
obiecujący, kilkadziesiąt godzin później przylatuje eskadra liniowców. Proszę jednak
zauważyć, że te sondy, jak pan je nazwał, nie pojawiają się wyłącznie w zamieszkanych
systemach. Na siedemnaście zarejestrowanych wtargnięć w naszą przestrzeń tylko w pięciu
przypadkach chodziło o skolonizowane miejsca.
– Jeśli są tak mądrzy, jak myślimy, szybko przejrzą nasz fortel – wtrącił Rulescu,
natychmiast gasząc rodzący się przy stole zapał.
– Dlaczego tak pan sądzi, generale? – zapytał Farland.
– To przecież oczywiste – odparował szef łączności. – Wystarczy, że przeanalizują sygnały
radiowe, jakie wyemitowaliśmy w ciągu ostatnich lat.
Rutta przygryzł wargę. Czarnoskóry szczupły mężczyzna, który nie wyglądał wcale na
kogoś, kto ślęczy całymi dniami za konsolą komputera, miał rację. Chociaż…
– I tak, i nie – odezwał się Korolenko. Kto jak kto, ale on powinien się znać na