Литмир - Электронная Библиотека

Trudno na razie osądzić, czy tajemniczy obiekt był pochodzenia naturalnego, czy też — jak niektórzy próbują sugerować — stanowił jakiś pozaziemski statek kosmiczny, którym Münch przyleciał na Ziemię. Co prawda, gdy go sprowadzono na to miejsce stwierdził, że tu właśnie odzyskał przytomność po rzekomym pobycie w „czyśćcu”, zaś tajemnicze dipole zdaniem specjalistów zdają się być tworami sztucznymi. Tym niemniej — trzeba uznać za dość wątpliwy sens takiego przedsięwzięcia, podjętego przez jakichś nie znanych nam inteligentnych mieszkańców kosmosu. Niemal doszczętne wyparowanie owego rzekomego wehikułu kosmicznego wymagałoby przyjęcia, że technika, jaką dysponują te istoty, różni się całkowicie od ziemskiej. Sprawa pozostaje więc nadal otwarta.

IV. „WIERZĘ TOBIE, KAMO!”

Na ścianach ukazywały się na przemian ilustracje i napisy:

NARZĘDZIE… NARZĘDZIE… NARZĘDZIE… I TO TEŻ NARZĘDZIE… MŁOT TO NARZĘDZIE…

CZŁOWIEK TRZYMA W RĘKU NARZĘDZIE… I TO RÓWNIEŻ MŁOT… MŁOT MECHANICZNY… MASZYNA… MASZYNA TO NARZĘDZIE CZŁOWIEKA…

CZŁOWIEK KIERUJE MASZYNĄ… AUTOMAT… AUTOMAT… AUTOMAT TO MASZYNA SAMOCZYNNA…

Münch nacisnął guzik i napis na ekranie zamarł w bezruchu.

— Nie rozumiem, co to „samoczynna”?

— Działająca sama bez udziału człowieka — wyjaśniła Kama. — Człowiek nie potrzebuje kierować taką maszyną. Wykonuje ona wyznaczone przez człowieka zadanie samodzielnie.

Tak samo jak zegar mechaniczny. Tylko w sposób nieporównanie doskonalszy. Rozumiesz?

— Tak. jak zegar. A to… automat? — wskazał na pulpit dydaktomatu.

— Oczywiście. Kiedy naciskasz guzik, automat otrzymuje od ciebie polecenie. Przed chwilą kazałeś mu zatrzymać projekcję. To znaczy ruch obrazów — dodała wyjaśniająco.

— Tak. Ode mnie polecenie… Kto zrobił ten… automat?

— Zbudowały go inne automaty.

— Zbudowały… inne automaty? A kto zbudował inne?

— Ach, rozumiem, o co ci chodzi. Pierwsze automaty zbudował człowiek, bezpośrednio, własnymi rękami. Ale to było już dawno. Teraz maszyny budują inne maszyny. Ale plan ich budowy tworzy człowiek. Czasem zresztą wystarczy podać tylko zadanie i główne cechy, jakie powinna posiadać maszyna. Istnieją bowiem maszyny, które potrafią same opracować projekt innej maszyny. Zgodnie z instrukcją człowieka.

— Nie rozumiem.

— Nie ma w tym niczego cudownego. Powoli zrozumiesz i to, jak działają najbardziej skomplikowane automaty. Bądź cierpliwy.

— Cierpliwy jestem… I… wierzę tobie.

Uścisnęła przyjaźnie jego ramię.

— I to dobre, jak na razie — dorzuciła z uśmiechem. — Czy ciągnąć dalej ten temat?

Pokręcił przecząco głową.

— Może więc, dla odmiany, trochę historii? Naciśnij „czwórkę”.

— Czy muszę?

— Nie. Jeśli nie masz ochoty, możemy przerwać lekcję. Chcesz? Pójdziemy przez miasto.

Spacerem. Tak jak wczoraj.

— Nie chcę.

— Widzę, że nie masz dziś humoru. Źle się czujesz?

— Nie. Nie to… Przepraszam.

— Nie masz za co przepraszać.

— Nie chcę widzieć ludzi.

— No, to może polecimy za miasto? Pogoda wspaniała.

Nic nie odpowiedział.

Kama nacisnęła guzik pod pulpitem dydaktomatu. Pogrążoną dotąd w półmroku salkę zalały promienie słońca.

— Nie. Nie. Nie rób…

— Dlaczego?

Była już trochę zaniepokojona.

W ciągu czterech miesięcy pobytu w Instytucie Mózgu Münch zmienił się ogromnie. Z zalęknionego starca, o twarzy pełnej bruzd i plam, o sczerniałych, poszczerbionych próchnicą zębach, rozwichrzonej siwiejącej brodzie i łysiejącej czaszce — przeobraził się w młodego jeszcze mężczyznę o gładkiej cerze, zdrowym uzębieniu i gęstniejących ciemnych włosach.

Strój nosił biało-czarny, przypominający trochę habit, ale nie kontrastujący zbytnio z aktualnymi wymaganiami mody. Brody nie zgolił całkowicie, lecz nosił ją krótko, podobnie jak włosy. Wygląd jego nie miał już cech teatralności, a przeciwnie — zyskał na powadze i godności.

Był to nie tylko rezultat zabiegów medycznych i kosmetycznych, ale także zasługa adaptacyjnego oddziaływania Kamy. Bowiem i w zachowaniu się Müncha wystąpiły wyraźne zmiany. Przede wszystkim stał się znacznie spokojniejszy, a spojrzenie jego nabrało naturalnego wyrazu. Nie przypominał już dziecka zagubionego w tajemniczym i groźnym świecie. Oswoił się nieco z nową sytuacją: zaczynał nabierać śmiałości, w pewnych momentach nawet pewności siebie, trochę zaskakującej tych, którzy zetknęli się z nim w pierwszych dniach pobytu w Instytucie.

Duży wpływ na przyspieszenie procesu adaptacji miało opanowanie przez niego języka inter, tak iż mógł już porozumiewać się z otoczeniem bez pośrednictwa automatów tłumaczących. Uczył się chętnie, wykazując szczególnie żywe zainteresowanie geografią i historią. Nie znaczy to, że przyjmowanie przekazywanych przez Kamę wiadomości przychodziło mu łatwo, mimo wyselekcjonowanych i odpowiednio dozowanych informacji.

Czasem odnosiła wrażenie, że usiłuje ukryć przed nią swe myśli, a w zapewnieniach, iż przekonany jest o prawdziwości tego, co słyszy i widzi, nie zawsze dźwięczała nuta szczerości.

Dziś w zachowaniu się jego zauważyła jakąś niezrozumiałą dla niej zmianę. Zdarzało się czasem, że nie miał chęci na spacer, ćwiczenia czy dyskusje, ale jak dotąd zawsze mówił w takim przypadku czego chce. Teraz inaczej. Trzeba było koniecznie dojść przyczyny.

Dotknęła palcami przycisku i polaryzatory ścienne zdławiły światło dnia.

— Czy tak dobrze? — zapytała.

— Dobrze.

— Czy chciałbyś zostać sam?

— Nie! — zaprzeczył pośpiesznie. — Chcę… — nie dokończył i odwrócił szybko głowę, próbując ukryć zmieszanie.

— Powiedz, czego chcesz?

— Chciałem prosić… — rozpoczął, zawahał się i dopiero po chwili dokończył: — Opowiedz…

o ciebie.

Była trochę zaskoczona. Ale przecież tego pytania należało się spodziewać od dawna.

— Chciałeś powiedzieć: „opowiedz o sobie” — sprostowała błąd gramatyczny i jednocześnie pomyślała, że zawsze zaczynał się mylić, gdy coś silnie przeżywał. Ale dlaczego właśnie teraz?…

— Tak. Opowiedz o sobie — powtórzył.

— Bardzo chętnie. Cóż byś chciał wiedzieć o mnie?

— Wszystko.

Zaśmiała się krótko i trochę sztucznie.

— Myślę, że byłoby to równie trudne, jak i nieciekawe.

— Powiedz o sobie… Od początku.

— Rozumiem. Chcesz, abym opowiedziała o swym dzieciństwie?

— Tak, — skinął głową jakby z pewnym wahaniem. — O dzieciństwie też.

— No, cóż… Byłam zupełnie przeciętnym dzieckiem. Takim, jakich wiele. Może trochę zbyt skorym do płaczu, ale jak widzisz wyleczyłam się z tego zupełnie— zaśmiała się znowu.

— Urodziłam się w Warszawie, w roku 2022. Moi rodzice tam jeszcze mieszkają. Oboje są lekarzami. Jeśli będziesz chciał — możemy ich odwiedzić. W Warszawie chodziłam do szkoły, a później studiowałam psychofizjologię. Po studiach rozpoczęłam praktykę u profesora Gardy. Potem przyjechałam do Radowa, do Instytutu Mózgu. I już tu pozostałam…

— Mówisz… uczyłaś się? Czego cię uczono? Powiedziałaś?…

— Studiowałam psychofizjologię. To nauka o mózgu, o układzie nerwowym, o zasadach jego działania; próbuje ona odpowiedzieć na pytania w jaki sposób odbiera się wrażenia, widzi, słyszy, odczuwa zapachy… Co się dzieje w mózgu, gdy myślimy, co to jest pamięć.

Słowem — czym jest w istocie dusza.

— I ty wiesz? — zapytał z przejęciem.

— Wiem. Oczywiście jeszcze daleko do pełnego zrozumienia wszystkich zjawisk, które obserwujemy. Ale wiemy już bardzo dużo.

— Ale powiedzieć ci nie wolno? Prawda?

Nie zrozumiała pytania.

— Czego mi nie wolno powiedzieć?

— Jak wygląda… dusza.

Uśmiechnęła się.

— Byłoby trochę trudno powiedzieć, jak wygląda…

— Więc nie możesz? — powiedział z westchnieniem.

— Ależ mogę! Mogę ci wytłumaczyć, czym jest twoje myślenie, wola, uczucia — podjęła pośpiesznie. — Trzeba jednak na to sporo czasu. Muszę też przygotować odpowiedni materiał ilustracyjny.

7
{"b":"247842","o":1}