— Tak. Przyleciałam po ciebie.
Nie odpowiedział. Przymknął nerwowo powieki.
Wiedział, że nie potrafi się już uwolnić. Chyba że…
XVI. W OBLICZU KLĘSKI
— Nie martw się, dziewczyno! — powiedział Garda serdecznie. — Zrobiłaś wszystko, co mogłaś zrobić.
Kama spojrzała na niego smutno.
— Gdybym mogła mieć pewność…
— A cóż byś jeszcze chciała? Oczywiście, gdyby wykazywał zainteresowania przyrodnicze, wystarczyłaby ta szczypta krytycyzmu, na jakiej przecież mu nie zbywa. Adaptacja byłaby tylko kwestią czasu.
— Pięć miesięcy to okres wcale nie krótki. Te pięć miesięcy to jakby dwa lub trzy lata zwykłego życia.
— Dwa, trzy, nawet dziesięć lat nie przesądza sprawy. Pogodzenie się z rzeczywistym obrazem świata oznacza dla niego coś więcej niż rezygnację z tego, w co wierzył przez trzydzieści lat. Z chwilą, gdy przyjmie, iż to, z czym kiedyś walczył, było urojeniem, musi uznać, że był nie sędzią sprawiedliwym, a mordercą i dręczycielem niewinnych… Za wiele od niego żądamy.
Kama wstała w milczeniu od stołu i poczęła zbierać do torby podróżnej rozrzucone na tapczanie drobiazgi.
— Po cóż ci będę zresztą tłumaczył. Sama wiesz lepiej — podjął Garda po chwili. — Bez terapii fizjologicznej to sprawa beznadziejna. Zobaczysz, że to samo powiedzą w Kalkucie.
— Obawiam się, że obecność Balicza skomplikuje sytuację.
— Mówiłaś, że godzisz się z jego argumentami…
— Nie o tym myślę. Chodzi mi o sam przelot. Lepiej, aby się dopiero spotkali tam na miejscu.
— Przesadzasz. Rozmawiali wczoraj… Münch zachował się zupełnie poprawnie.
— Maskuje się. I to jest najgorsze. Nie chodzi tylko o Romana. Czuję, że już nie potrafię nawiązać z Modem kontaktu…
— Wszystko to przemawia za tym, że nie ma innej drogi.
— Przykro jednak przegrywać…
— Nie wiem, czy to można nazwać przegraną. Niezależnie od ostatecznego wyniku, twoje badania i próby przyniosły wiele cennego materiału. Nie można było zresztą zrezygnować z eksperymentu, nawet gdybyśmy z góry byli w stanie przewidzieć jego negatywny wynik…
— Wiem… Ale… To nie to samo.
— Rozumiem cię. Dla niego jednak tak będzie lepiej… Kama nic nie odrzekła, tylko skinęła głową. Zdawała sobie sprawę, że Garda ma rację, ale trudno jej było pogodzić się z myślą, iż bariery istniejącej w umyśle Modesta nie może przełamać ani wymowa faktów, ani żaden logiczny argument, lecz pozostaje tylko sięgnąć do środków fizycznych — do ingerencji w strukturę powiązań warunkowych w mózgu.
Garda zresztą myślał teraz o tym samym.
— Istnieje pewna dość poważna trudność natury prawnej czy nawet moralnej — powiedział patrząc w zamyśleniu na Kamę. — Münch nigdy nie wyrazi zgody na zabieg, jeśli tylko będzie sobie zdawał sprawę, do czego zmierzacie. Jeśli twoja teza o pełnej jego poczytalności zostanie uznana za słuszną, nie ma podstaw prawnych do przeprowadzenia zmian w jego psychice nawet w ograniczonym zakresie. Z drugiej jednak strony, nie jest on zdolny do samodzielnego życia w społeczeństwie, wymaga stałej opieki, nie mówiąc już o tym, że w pewnych „zapadkach może zagrażać otoczeniu. Izolowanie go, ograniczanie jego wolności musi z kolei opierać się na orzeczeniu lekarskim, że jest on człowiekiem chorym psychicznie lub też sądowym, że jest niebezpiecznym przestępcą. Zagadnienie moralne jest z pozoru prostsze. Konflikt między Münchem a światem wymaga rozwiązania nie w interesie świata, bo jego szkodliwość społeczna jest minimalna i z punktu widzenia badań naukowych byłoby nawet może wskazane pozostawienie umysłowości tego człowieka w obecnym stanie jako obiektu doświadczalnego. Zmiana leży w interesie samego Müncha, gdyż konflikt ten jest dla niego źródłem cierpień duchownych i z punktu widzenia humanitaryzmu należy go od nich uwolnić! Sposób, w jaki możemy to przeprowadzić, pozostaje jednak w sprzeczności w kardynalnymi zasadami wolności sumienia i swobody osobistej. Obawiam się, że będziecie mieli w Kalkucie trudny orzech do zgryzienia.
— Najgorsze, że nie wiem sama, jak postąpić — westchnęła Kama. — Powiem szczerzę: ciągle się łudzę, że istnieje sposób…
Melodyjny sygnał przerwał rozmowę. Dziewczyna wyszła do przedpokoju i otworzyła drzwi. Stał przed nimi Balicz.
— Rozmawiał ze mną Stefan. Dlaczego nie powiedziałaś mi sama? — zapytał z wyrzutem.
Zmieszała się.
— Wejdź, proszę — powiedziała po chwili.
Postąpił parę kroków i stanął.
— Nie ufasz mi? — zapytał cicho.
— Nie o to chodzi. Obawiam się o Modesta.
— Rozumiem. Jeśli ci tak bardzo na tym zależy, gotów jestem złożyć rezygnację. Dla ciebie.
— Ależ… — urwała, bo w drzwiach pojawił się Garda.
— Dzień dobry, kolego — zwrócił się do Balicza.
— Ach, przepraszam. Dzień dobry — skłonił się lekarz. — Zdaje się, że przeszkadzam.
— Nie. Ja właściwie już wychodzę. A jak tam wasz raport?
— Zastanawiam się, czy go nie wycofać.
— Dlaczego?
— Myślę, że wystarczy sprawozdanie Kamy.
— A cóż to za nagła zmiana?!
— Po prostu, przemyślałem całą sprawę…
— Już za późno na wycofanie. To niepoważne, kolego! Róbcie zresztą, jak chcecie.
Rozważcie wszystkie za i przeciw. Ja już muszę iść. Spotkamy się w Instytucie. Za pół godziny.
— Tak. za pół godziny — potwierdził Balicz mechanicznie.
Zostali sami. Kama przeszła do sypialni i kończyła pakowanie. Roman stał w progu patrząc na nią wyczekująco.
— Wycofanie raportu to nonsens — przerwała wreszcie kłopotliwe milczenie.
— Mówię zupełnie szczerze. Gotów jestem dla ciebie zrezygnować z wyjazdu. Uniosła wzrok zaskoczona.
— Dla mnie? To jeszcze większy nonsens. Twoja obecność jest konieczna. Widzę, że Stefan wszystko pokręcił. Chodziło mi tylko o przelot do Kalkuty. Uważam, że najlepiej, gdy polecę sama z Modem.
— Najlepiej? Nie wiem, czy to najlepszy pomysł. To jednak psychopata.
— I tu się z tobą nie zgadzam — zaoponowała żywo. — Mod jest zupełnie normalnym człowiekiem. Obserwuję go przez wiele miesięcy…
— Ja bym mu nie ufał.
— Z tym mogę się zgodzić — rzuciła z odcieniem ironii. — Ty możesz mu nie ufać. Ja jestem jednak w innej sytuacji…
— Jeśli mam być szczery… — rozpoczął gniewnie. ale się pohamował i nie dokończył. — A gdyby tak z wami Miksza poleciał?
— Po co?
— Sama przecież twierdzisz, że Mod do Mikszy ma największe zaufanie.
— Stefan nie ma czasu. A zresztą to zupełnie niepotrzebne.
— Prawdę mówiąc: już z nim o tym rozmawiałem.
— A więc to tak? Spisek! — zaśmiała się.
— Spisek! — potwierdził. — No co, zgadasz się?
— To niepotrzebne. Ale jeśli tak koniecznie chcecie… — Idę teraz do Gardy. Do widzenia w Kalkucie!
— Do widzenia!
Modest czekał już na tarasie startowym. Kama pożegnawszy się z Gardą przygotowywała maszynę do drogi, raz po raz spoglądając na zegarek.
Münch nie ukrywał podniecenia.
— Najpierw polecimy do Warszawy?
— Tak. A stamtąd samolotem do Kalkuty.
— I zobaczę Indie?
— Jeszcze dziś. Cieszysz się?
— Cieszę. Kiedy polecimy?
— Za chwilę. Czekamy tylko na Mikszę.
— I będzie on z nami również tam?
— Nie. Musi zaraz wracać. Ale za to poznasz wielu innych ciekawych ludzi. Spojrzał za nią spode łba.
— Czy zawsze musisz być z kimś?
— Męczą cię ludzie? — spytała serdecznie. — Pociesz się, że mnie czasem również…
— Czy nie można być gdzieś… daleko od wszystkich… od całego świata?…
— Można. W górach, w powietrzu, na morzu…
— W powietrzu też dużo ludzi.
— Zależy na jakich wysokościach i trasach. Zobaczysz, jak będziemy lecieć samolotem komunikacji międzykontynentalnej. Wokół nas tylko niebo i ziemia…
— Chciałbym już lecieć.
Spojrzała na zegarek. Właściwie powinni już wystartować. Gdzie się ten Stefan podziewa?…
Znów spojrzała na zegarek. Jeśli nie wystartują w ciągu pięciu minut, trzeba będzie zatelefonować do Warszawy, aby zmienili program lotu. Też miał pomysł ten Roman!