Wan szybko odsunął Kensiego od stołu i zaczął sprawnie przestawiać naczynia. Kensi wolną ręką i zębami próbował poprawić bandaż. Andrzej zaczął mu pomagać.
— Coś Donald nie przychodzi — powiedział zmartwiony.
— Zamknął się u siebie — odezwał się Wan. — Prosił, żeby mu nie przeszkadzać.
— Ostatnio ciągle ma chandrę. No, Bóg z nim. Słuchaj, Kensi, co z twoją ręką?
Kensi skrzywił się lekko:
— Pawian mnie capnął. Swołocz, do kości ugryzł.
— Naprawdę? — zdziwił się Andrzej. — A mnie się wydawało, że one są raczej spokojne.
— Spokojne… Jakby ciebie złapali i zaczęli zakładać obrożę…
— Jaką obrożę?
— Rozkaz numer pięćset siedem. Wszystkie pawiany zarejestrować i wyposażyć w obrożę z numerem. Jutro będziemy je rozdawać ludności. No, ze dwadzieścia sztuk żeśmy zaobrączkowali, a pozostałe przepędziliśmy na sąsiednie osiedle, niech tam się martwią. I co tak stoisz z rozdziawioną gębą?… Kieliszki przynieś, widzisz, że brakuje…
ROZDZIAŁ 4
Gdy wyłączyli słońce, całe towarzystwo było już na niezłym rauszu. W ciemnościach, które momentalnie zapanowały, Andrzej wstał od stołu i, kopiąc jakieś stojące na podłodze garnki, podszedł do kontaktu.
— Proszę się nie bać, droga Fraulein — brzęczał za jego plecami Fritz.-Tutaj tak zawsze…
— Niech się stanie światłość! — wygłosił Andrzej, starannie wymawiając słowa.
Pod sufitem rozbłysła zakurzona żarówka. Światło było smętne, zupełnie jak w bramie. Andrzej odwrócił się i popatrzył na zebranych.
Wszystko było w porządku. Na głównym miejscu, na wysokim kuchennym taborecie siedział, chwiejąc się lekko, Jurij Konstantynowicz Dawydow, który pół godziny temu stał się dla Andrzeja raz na zawsze wujkiem Jurą. W mocno zaciśniętych zębach wujka Jury dymił monstrualny skręt, w prawej ręce ściskał szklankę, pełną szlagi chętnego samogonu, a zgrubiałym palcem wskazującym lewej ręki machał przed nosem siedzącego obok Izi Katzmana. Izia był już bez krawata i marynarki, a na podbródku i na przedzie koszuli pyszniły się plamy po sosie.
Z prawej strony wujka Jury skromnie siedział Wan — stał przed nim najmniejszy talerzyk z malutką porcją, kieliszek z obitym brzegiem i leżał najbardziej wyszczerbiony widelec. Wan miał głowę zupełnie schowaną w ramionach, oczy zamknięte, twarz lekko uniesioną. Błogo uśmiechnięty napawał się spokojem.
Bystrooki, zarumieniony Kensi ze smakiem zakąszał kiszoną kapustą i coś z ożywieniem opowiadał Ottonowi, który bohatersko zmagał się z zamroczeniem, co jakiś czas głośno wykrzykując:
— Tak! Oczywiście! Tak! O tak!
Selma Nagel, szwedzka dziwka, wyglądała wyjątkowo pięknie. Siedziała w fotelu, nogi przerzuciła nad miękkim oparciem. Te olśniewające nogi znajdowały się akurat na wysokości piersi dzielnego podoficera Fritza, któremu płonęły oczy, a twarz z podniecenia pokryła się czerwonymi plamami. Pchał się do Selmy z pełną szklanką i cały czas namawiał jąna wypicie bruderszaftu. Selma odsuwała go swoim kieliszkiem, chichotała, machała nogami i od czasu do czasu spychała owłosioną łapę Fritza ze swoich kolan.
Puste było tylko krzesło Andrzeja obok Selmy i drugie, przygotowane dla Donalda. Przykro, że Donalda nie ma, pomyślał Andrzej. Ale trudno! Wytrzymamy, przeżyjemy i to! Nie z takimi rzeczami dawaliśmy sobie radę… Myśli trochę mu się plątały, ale ogólnie był w nastroju bojowym, z lekkim odcieniem tragizmu. Wrócił na swoje miejsce, wziął do ręki szklankę i wykrzyknął:
— Toast!
Nikt nie zwrócił na niego uwagi, tylko Otto potrząsnął głową jak kąsany przez gzy koń i powiedział:
— Tak! O tak!
— Przyjechałem tutaj dlatego, że uwierzyłem! — huczał wujek Jura, nie pozwalając chichoczącemu Izi odsunąć sprzed nosa swojego sękatego palca. — A uwierzyłem dlatego, że nie było już nic innego do wierzenia. A Rosjanin musi w coś wierzyć, rozumiesz, bracie? Jeśli nie wierzysz w nic, zostaje ci tylko wódka. Nawet żeby kobitę kochać, trzeba wierzyć. W siebie trzeba wierzyć! Bez wiary, bracie, i kijem dobrze nie rzucisz…
— Tak, tak! — odpowiadał Izia. — Jeśli Żydowi odbierze się wiarę w Boga, a Rosjaninowi wiarę w dobrego cara, diabli wiedzą, do czego mogą być zdolni…
— Nie… Poczekaj! Żydzi to co innego…
— Przede wszystkim, Otto, niech się pan nie przemęcza — mówił jednocześnie Kensi, z przyjemnością chrupiąc kapustę. — I tak żadnego nauczania nie będzie, po prostu nie może być. Niech pan pomyśli, po co jest potrzebna nauka zawodu w mieście, gdzie każdy co chwilę zmienia zawód.
— O tak! — odpowiadał Otto, budząc się na chwilę. — To samo mówiłem panu ministrowi.
— I co na to minister? — Kensi wziął szklankę samogonu i upił kilka małych łyków, zupełnie jakby pił herbatą.
— Pan minister powiedział, że to bardzo interesująca myśl i zaproponował mi, żebym zrobił opracowanie. — Otto pociągnął nosem, jego oczy wypełniły się łzami. — Aja zamiast tego poszedłem do Elzy…
— …i kiedy czołg znalazł się dwa metry ode mnie — mówił Fritz, rozlewając samogon na białe nogi Selmy — wszystko mi się przypomniało!… Nie uwierzy pani, Fraulein, zobaczyłem wszystkie minione lata… Ale przecież jestem żołnierzem! Z imieniem Führera…
— Już dawno nie ma pańskiego Führera! — wyjaśniała mu Selma, płacząc ze śmiechu. — Spalili go, tego waszego Führera!
— Fräulein! — zawołał Fritz, groźnie wysuwając dolną szczękę. — Führer żyje w sercu każdego prawdziwego Niemca! Führer będzie żyć wiecznie! Pani jest Aryjką, Fräulein, pani mnie zrozumie: gdy rosyjski czołg… trzy metry ode mnie… ja, z imieniem Führera!
— Nudny jesteś z tym swoim Führerem! — wrzasnął na niego Andrzej. — Chłopaki! No, łajzy, posłuchajcie toastu!
— Toast! — ocknął się wuj Jura. — Dawaj! Wal, Andriucha!
— Za ksiutyzm! — wypalił nagle Otto, odsuwając od siebie Kensiego.
— Zamknij się wreszcie! — wrzasnął Andrzej, — Izia, przestań się szczerzyć! Poważnie mówię! Kensi, do diabła!… Uważam, że powinniśmy wypić… już, co prawda, piliśmy, ale jakoś tak mimochodem, a trzeba porządnie, jak należy wypić za nasz Eksperyment, za naszą szlachetną sprawę, a szczególnie…
— Za inicjatora wszystkich naszych zwycięstw towarzysza Stalina! — ryknął Izia.
Andrzej stracił wątek.
— Nie… słuchaj… — mamrotał. — Co mi przerywasz? Pewnie, że i za Stalina… Do licha, zupełnie mnie wybił… Chciałem, żebyśmy za przyjaźń wypili, durniu!
— To nic, Andriucha! — powiedział wujek Jura. — Toast był dobry, za Eksperyment trzeba wypić, i za przyjaźń też trzeba. Chłopaki, bierzcie szklanki, wypijemy za przyjaźń i żeby nam się dobrze działo.
— A ja wypiję za Stalina! — uparła się Selma. — I za Mao Tsetunga. Hej, Mao Tse-tung, słyszysz? Piję za ciebie! — krzyknęła do Wana.
Wan drgnął, uśmiechnął się żałośnie, wziął szklankę i upił troszkę.
— Tse-tung? — zapytał groźnie Fritz. — Kto to taki? Andrzej opróżnił swoją szklankę jednym haustem i, lekko ogłuszony, pospiesznie dźgnął zakąskę widelcem. Wszystkie rozmowy docierały do niego jakby z drugiego pokoju. Stalin… No jasne winien być jakiś związek…. Że też mi to wcześniej do głowy nie przyszło! Zjawisko tej samej kosmicznej skali. Powinien być jakiś związek, i to bliski… Powiedzmy, taki problem: wybierać pomiędzy sukcesem Eksperymentu i zdrowiem towarzysza Stalina… Co mnie osobiście, jako obywatela i bojownika… Prawda, Katzman mówi, że Stalina już nie ma, ale to nieważne. Załóżmy, że żyje. I załóżmy, że mam wybierać: Eksperyment albo dzieło Stalina… Nie, bzdura, nie tak. Kontynuować dzieło Stalina pod jego przewodnictwem, albo kontynuować dzieło Stalina w zupełnie innych warunkach, niezwykłych, nie przewidzianych przez żadną teorię — tak trzeba postawić problem…
— A skąd ci przyszło do głowy, że Nauczyciele kontynuują dzieło Stalina? — dotarł do niego głos Izi i Andrzej zrozumiał, że od jakiegoś czasu myśli na głos.